sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 17

Szkolny korytarz był ciasny i duszny, ale nie przeszkadzało to kilku grupkom nastolatków, którzy dyskutowali o czymś dynamicznie, zajmując przy okazji większą część przejścia. Mrucząc ciche "przepraszam", ominęłam dwóch pryszczatych chłopakach, wymieniających poglądy na temat jakiejś komputerowej gry. Westchnęłam cicho i spojrzałam na mapkę szkoły. To powinno być gdzieś tu.
Przez kilka dobrych minut szukałam swojej szafki, w której mogłabym zostawić książki i zeszyty lecz moje poszukiwania zdały się na nic, bo wciąż gubiłam się w plątaninie szkolnych korytarzy.
Pięknie, Ann, skoro gubisz się w szkole, jakim cudem przetrwałaś w Los Angeles?
Oparłam się o jedną ze ścian i jeszcze raz zaczęłam studiować mapkę, która dostałam w sekretariacie. Według niej moja szafka miała  znajdować się we wschodnim skrzydle, a ja byłam.. w zachodnim.
Świetnie.
Znów zaczęłam przepychać się przez tłum uczniów, próbując przy tym nie pomylić się w liczeniu korytarzy. Jeden z nich miał prowadzić bezpośrednio do sali gimnastycznej, czyli głównej części wschodniego skrzydła.
Po kilku minutach udało mi się znaleźć swoją szafkę. Wpakowałam do niej swoje rzeczy i ruszyłam na poszukiwanie sali od angielskiego, dokładnie w chwili, gdy pierwszy dzwonek oznajmił, że do lekcji zostało pięć minut.
Po dwóch minutach stanęłam pod salą 216, jednak plakietka na nich jasno informowała, że jest to sala biologiczna. Zaklęłam cicho i rozejrzałam się, czytając każdą kolejną naklejkę. Na żadnej nie znalazłam nazwiska nauczyciela, który miał prowadzić angielski.
Gdy zabrzmiał drugi dzwonek, siedziałam skulona na podłodze, wgapiając się tępo w czarno-biały plan szkoły. Wtedy też na korytarzu usłyszałam głośne, szybkie kroki i zobaczyłam dziewczynę biegnąca w moim kierunku. Podniosłam się błyskawicznie.
-Hej! Wiesz, może, gdzie jest sala profesora Whitemana? - zawołałam, gdy przebiegała obok mnie. Dziewczyna natychmiast zatrzymała się  i spojrzała na mnie przymglonym wzrokiem, poprawiając rozczochrane włosy.
- Średniozaawansowany angielski? - spytała, nabierając głęboko powietrza i opierając dłonie na kolanach. - Chodź za mną.
Szybko zrównałam się z nią i już po kilku sekundach wolnym truchtem przebiegałyśmy przez jeden z korytarzy.
- Tak w ogóle, to jestem Jennifer - zagaiła, skręcając. Zwolniłam gwałtownie, żeby ie zaliczyć pocałunku z podłogą i pobiegłam za nią. - A ty?
- Anna - przedstawiłam się krótko.
- Jesteś tu nowa, prawda? Tylko nowi są na tyle odważni, żeby spóźniać się na angielski - parsknęła śmiechem i zwolniła, zatrzymując się pod jedną z sal.
Uśmiechnęłam się do niej lekko i kiwnęłam głową.
- Nie wiedziałam, że aż tak to widać - sapnęłam, starałam się uregulować oddech.
Jennifer poprawiła swoje blond włosy i spojrzała na mnie.
- Uwierz mi, widać na pierwszy rzut oka. A teraz zachowuj się profesjonalnie.
Rzuciła mi rozbawione spojrzenie, nim złapała za klamkę i szybko otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Cichutko wsunęłam się zaraz za nią, licząc na to, że to ona odezwie się jako pierwsza.
- Dzień dobry, profesorze Whiteman. Przyprowadziłam nową uczennicę. - Odsunęła się w bok, lekko popychając mnie na środek klasy.
W jednej chwili ogarnęło mnie zawstydzenie. Trzydzieści par oczu zwróconych w moją stronę mierzyło mnie zaciekawionym i pełnym politowania spojrzeniem. Przygryzłam wargę, mrucząc pod nosem proste "dzień dobry".
- Świetnie, Jennifer. Gdybyś nie spóźniała się na każdą z moich lekcji, może uwierzyłbym ci. A teraz siadaj. A ta młoda dama może nam się przedstawi - mruknął z przekąsem.
Nieśmiało uniosłam głowę, mając nadzieję, że przy okazji nie spalę się ze wstydu. Gdzie się podziała cała twoja odwaga, Ann?
- No? Czyżbyś zapomniała, jak się nazywasz?
Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się w stronę nauczyciela i zamarłam.
Nie mam pojęcia dlaczego wcześniej nie rozpoznałam jego głosu.  Może dlatego, że  gdy spotkaliśmy się ostatnim razem, było tak głośno, że ledwie słyszałam swoje myśli? A może dlatego, że upiłam się i straciłam zdolność normalnego myślenia?
Kolczyk w brwi zniknął, lecz fryzura pozostałą ta sama. Włosy Whitemana były w kompletnym nieładzie, zupełnie jak wtedy, w klubie.
- Anna - mruknęłam, wgapiając się w niego jak zahipnotyzowana. Miałam cichą nadzieję, że mnie nie rozpoznał. Bo gdyby to zrobił, prawdopodobnie nie miałabym życia.
- Świetnie - odburknął. - Skoro już wszyscy znamy twoje imię, może powiesz nam, dlaczego się spóźniłaś?
Tym razem nie musiałam nic mówić. Jennifer spojrzała na profesora jak na kompletnego idiotę, za co została skarcona identycznym spojrzeniem.
- Jak miała się nie spóźnić, skoro miała nieaktualną mapę szkoły, profesorze? To nie jej wina. - Przewróciła oczami i spojrzała na mnie wymownie, chyba chcąc, żebym się odezwała.
Ale ja stałam jak kołek, bojąc się, że głos zawiedzie mnie właśnie teraz, albo, że palnę jakąś głupotę i ośmieszę się już pierwszego dnia szkoły.
Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki oddech, na moment przymykając oczy. Po kilku sekundach odzyskałam setną część mojej pewności siebie i skierowałam spojrzenie na nauczyciela.
- Tak, ja.. Według mojej mapy sala jest w innej części szkoły i..
- Więc na jutro rozrysujesz sobie nową mapę, ze szczególnym wyróżnieniem tej sali w zeszycie. Jestem pewien, że Jennifer ci w tym pomoże. - Przerwał mi i wskazał gestem na wolną pierwszą ławkę. - Siadaj.
Z cichym westchnieniem poprawiłam torbę na ramieniu i zajęłam wskazane przez niego miejsce. Wyjęłam zeszyt i długopis, spuszczając głowę i starając się zignorować ciche śmiechy dochodzące z ostatnich ławek. Nie odwracałam się, dopóki nie poczułam lekkiego kopnięcia w łydkę. Zerknęłam w tył i skrzywiłam się lekko, widząc rozbawioną twarz Jennifer. Dziewczyna pod ławką trzymała złożoną karteczkę z wyraźnym zamiarem przekazania mi jej. sięgnęłam po liścik i przeczytałam go ukradkiem, korzystając z nieuwagi Whitemana, który zajmował się wpisywaniem mi spóźnienia.
Wmurowało Cię. Czemu?
Więc trzymając kartkę na udzie, nabazgrałam szybko kilka słów, wpatrując się przy tym w okno. Nauczyłam się tego jeszcze w gimnazjum, kiedy nadrabiałam pracę domową zadaną na kolejne lekcje. Na początku wszystko było niemal nieczytelne, ale z czasem wychodziło mi coraz lepiej, aż w końcu ciężko było odróżnić, coś napisanego normalnie od tego, co napisałam na kolanach.
Długa historia. Raczej nie zmieściłaby się na tak małej kartce.
Po chwili odrzuciłam kartkę Jennifer, udając, że poprawiam włosy. Po krótkie chwili ta sama karteczka wylądowała na mojej ławce. Zgarnęłam ją szybko.
Opowiesz mi, jak będę oprowadzać cię po szkole ;)
 Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Puściła mi oczko i uśmiechnęła się, po sekundzie wlepiając wzrok w książkę. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, dlaczego. I tak czułam na sobie wzrok profesora. Zdążyłam tylko westchnąć, nim usłyszałam:
- Więc może, skoro już tak rozgadałaś się z Jennifer, opowiesz nam trochę o lekturze, którą zadałem na wakacje?
W klasie zapanowała cisza.Wszyscy patrzyli na mnie w skupieniu, czekając na moja kolejną wpadkę, która miała nastąpić za krótką chwilę. Postanowiłam nie dawać im tej satysfakcji.
Wstałam, wymusiłam szeroki uśmiech i przez następne dwadzieścia minut opowiadałam o "Nocy", po czym usiadłam na swoim miejscu, wbijając spojrzenie w okno.
Whiteman przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, na co nie reagowałam. Po chwili i tak skupił się na kolejnej ofierze, pytając ją, ile zapamiętała z mojej wypowiedzi.
Do końca lekcji nie odezwał się do mnie ani słowem, o nic nie zapytał. Nawet, gdy przez chwilę rozmawiałam z Jennifer nie zwrócił nam uwagi.
Gdy nie patrzył, wykorzystywałam każdą okazję, by przyjrzeć mu się dokładniej. I z każdą kolejną upływającą minutą dostrzegałam nowe szczegóły - bliznę po kolczyku w nosie, mały pieprzyk na brodzie ukryty pod zadbanym zarostem, dołeczek w policzku, który pojawiał się za każdym razem, gdy krzywił się lub coś mówił. Wyglądał teraz trochę młodziej niż wtedy, w klubie. Zastawiałam się, ile ma lat, kiedy zadzwonił dzwonek. Po szybkim wrzuceniu zeszytu do torby, wstałam i wyszłam klasy, oddychając z ulgą i wydobywając mapkę z kieszeni spodni. Starałam się znaleźć na niej salę biologiczną, kiedy obok mnie pojawiła się Jennifer.
- Nie sądziłam, że zagniesz Whitemana - oznajmiła i uśmiechnęła się do mnie krzywo, zaczepnie. - Spodziewałam się raczej, że się nie odezwiesz, czy coś.
- Czy coś - uśmiechnęłam się krótko i uniosłam głowę znad skrawka papieru. - Nie jestem raczej typem nieśmiałego milczka.
Pokiwała głową ze zrozumieniem i sięgnęła po moją mapkę. Oddałam ją bez większego żalu, bo i tak już raz mnie zawiodła.
- Opowiesz mi tę długą historię? - pytała po chwili, studiując mapkę z uwagą. Po chwili podniosła wzrok na moją twarz - Masz teraz biologię dla zaawansowanych? - uniosła brew. Kiwnęłam twierdząco głową. - Pokaż mi swój plan lekcji.
Jak się po chwili okazało, wszystkie lekcje z wyjątkiem wychowania fizycznego miałyśmy razem. Ucieszyło mnie to, be Jennifer była naprawdę bardzo miła i na każdej przerwie "opiekowała się" mną, pokazywała kolejne sale, opowiadała o nauczycielach z którymi miałyśmy lekcje. Później poszyłyśmy pod salę biologiczną i rozpoczęła się kolejna, zaskakująca ciekawa, lekcja.

- Nie rozumiem, Ann. Dlaczego nie możesz wyjść dzisiaj ze mną na kawę?
Był piątek, właśnie wychodziłyśmy ze szkoły. Jenny kilka minut wcześniej skończyła trening i nie chciała się ze mną rozstawać.
- Bo muszę wyprowadzić psy sąsiadom. A potem opiekuję się dzieckiem i jeszcze w międzyczasie mam wstąpić do znajomego, bo bardzo na to nalegał - spojrzałam na nią wymownie, przystając na moment i wzdychając ciężko.
Jennifer pokręciła głową i założyła ręce.
- I to jest ważniejsze od kawy ze mną?
Minęły prawie dwa miesiące, odkąd zaczęłam naukę w ostatniej klasie liceum i to były dwa najbardziej męczące i zarazem najbardziej ekscytujące miesiące mojego życia.
Po poznaniu Jeny moje życie diametralnie się zmieniło. Właściwie, może nie zmieniło się tylko dzięki naszej znajomości, ale jej namowom na wszelkiego rodzaju angażowanie się w życie szkoły. Dzięki niej dostałam się do szkolnej drużyny koszykarskiej, w której byłam jedyną dziewczyną. Wręcz siłą zaciągnęła mnie na jeden z ich treningów, kiedy dowiedziała się, że to ja jestem tą od "znokautowania tamtego wielkiego faceta na sterydach". Sama byłam zaskoczona tym, jak bardzo popularny stał się tamten szybki, wakacyjny mecz.
Sprawdzian umiejętności, jakiemu poddał mnie wtedy ich trener był potwornie stresujący, bo ze względu na mój niski wzrost nadawałam się tylko na jedną pozycję - w dodatku tę najważniejszą -rozgrywającego. Test składał się z kilku oddzielnych, szybkich sprawdzianów. Bieganie, rzucanie do kosza z linii środkowej boiska, orientacja w polu gry i celne podanie. Pierwsze dwa nie sprawiły mi żadnych trudności. Mimo braku jakiejkolwiek rozgrzewki, uzyskałam dobry wynik w biegu - w dwanaście minut przebiegłam trochę ponad trzy tysiące metrów. Rzuty nigdy nie były dla mnie problemem, więc prawie wszystkie zakończyły się celnym trafieniem.
Krótki mecz, jaki rozegraliśmy, dla sprawdzenia moich pozostałych umiejętności wypadł odrobinę słabiej, chyba ze względu na to, że grałam z nimi po raz pierwszy. To znaczy, z większością, bo Matta i Williama znałam już z boiska, a oprócz nich, grało jeszcze siedmiu innych chłopaków.
Moja przynależność do poważnej drużyny zdziwiła wszystkich, lecz najbardziej zaskoczony był... Matthew Rose, rzucający obrońca. Widocznie wiadomość, że ze względu na mój niski wzrost mam być rozgrywającą, była dla niego zbyt wstrząsająca i mocno uderzyła w jego wybujałe ego.
- Nie, Jenny, nie jest ważniejsze, ale naprawdę zależy mi na obu tych pracach - burknęłam. - Na kawę możemy pójść jutro.
West pokręciła głową. Jej blond loki sięgające ramion zakryły na chwilę jej opaloną twarz. Szybko założyła  je za uszy i wykrzywiła się.
- Jutro, Evans, jest sobota, czyli dzień napojów zupełnie innych, niż kawa.
Jennifer prowadziła bardzo bogate życie towarzyskie, w przeciwieństwie do mnie. Wyjście do klubu, żeby się napić nie było dla niej żadnym problemem; jeżeli chciała, po prostu wychodziła i to robiła. Utrzymywała jednak, że bardziej lubi spędzać wieczory w domu, ćwicząc przy muzyce. I mimo, że zdążyła zdobyć moje zaufanie, w to akurat nie mogłam jej uwierzyć.
- Jednak wolę kawę - odbiłam. Znów ruszyłam przed siebie i nie czekając na Jennifer skręciłam na chodnik.
Dziewczyna dogoniła mnie po krótkiej chwili.
- No dobra. Ale pamiętaj, że jutro wybieramy sobie kostiumy na Halloween - westchnęła teatralnie, na co przewróciłam oczami i zaśmiałam się krótko. - Nie śmiej się ze mnie - jęknęła ze zirytowaniem i dwoma palcami dzióbnęła mnie w żebra - To na prawdę potrafi zająć dużo czasu. W tamtym roku odpowiedniej peruki szukałam prawie pięć godzin.
- A za kogo się przebrałaś?
- Audrey Hepburn - wyszczerzyła się. -W tym roku będę Marylin Monroe. Masz już pomysł na siebie?
Pokręciłam głową i przesunęłam wzrokiem po witrynie jednego ze sklepów, gdzie wyeksponowane były stroje czarownic i mumii. Westchnęłam cicho i założyłam ręce, spuszczając wzrok na swoje trampki.
- Nie wiem. Waham się między Laną Del Rey a Larą Croft.
-Wybierz Larę! - krzyknęła zdecydowanie zbyt głośno i ze zbyt wielką ekscytacją. Facet w garniturze obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem, na co Jenny odpowiedziała wzruszeniem ramion. - Masz zbyt ładną górą wargę, żeby być Laną. Ale na Larę nadajesz się idealnie.
Przez kilka metrów szłyśmy w ciszy. Odezwałam się znów, gdy zatrzymałyśmy się przy przejściu dla pieszych i czekałyśmy na najmniejszą lukę w ruchu drogowym, żeby przedostać się na drugą stronę ulicy.
- Czy ja wiem?  Lana chyba będzie łatwiejsza do odwzorowania.
Jennifer pokręciła głową.
- Ann, to Halloween. Jeżeli przebierzesz się za Lanę, nie będziesz się wyróżniała. Ona jest zbyt... normalna, rozumiesz, co mam na myśli?
Zastanowiłam się przez chwilę i niepewnie pokiwałam głową.
- Chyba wiem. Jennifer, czy my naprawdę nie jesteśmy za stare na przebieranie się i zbieranie cukierków?
West spojrzała na mnie jak na kosmitkę. Wyglądała na lekko podirytowaną moim pytaniem, ale nie zdziwiło mnie to, bo  moje słowa faktycznie miały lekko sarkastyczny, denerwujący podźwięk. Poza tym zasugerowałam, że jesteśmy stare.
- Jakich cukierków? Idziemy na domówkę do Dave'a, a nie na żadne cukierki!
Dave Morrison chodził razem z nami na francuski i średnio raz na dwa tygodnie urządzał w domu imprezę, na która zapraszał pół szkoły. Nie byłam, co prawda, jeszcze na żadnej z nich, bo w każdy piątkowy wieczór (kiedy zazwyczaj owe imprezy się odbywały) opiekowałam się Colinem McCleethy’m, ale z opowiadań Jennifer, która nie odmawiała sobie przyjemności spędzenia wieczoru wśród pijanych nastolatków, każda z nich kończyła się zdemolowaniem mieszkania Dave'a i ewentualną interwencją policji, z powodu zakłócania ciszy nocnej.
Czy żałowałam, że nie chodzę na imprezy, tak jak inni, tylko siedzę z sześciolatkiem, bawiąc się figurkami motocykli? Ani trochę. Zdecydowanie bardziej lubiłam spędzać czas z tym rozkosznym malcem, niż ryzykować spisaniem przez policję. Poza tym, odkąd Colin uznał, że jestem jego starszą siostrą, zawsze dostawałam figurkę Moto Guzzi California 1400 Custom, wybranego na motocykl roku. Moja praca miała więc zdecydowanie więcej plusów, niż impreza.
Westchnęłam ciężko i podwinęłam eden z rękawów swetra. Mimo, że był trzeci tydzień października, na zewnątrz było ciepło i mój ulubiony zestaw jeansów i swetra nie zdawał egzaminu.
- To w czwartek, prawda? - spytałam markotnie.
- No. O dwudziestej.
Na moich ustach natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na Jennifer, która nadal niecierpliwie wpatrywała się w przejeżdżające samochody.
- W czwartek mam trening - poinformowałam w nadziei, że to ocali mnie od pójścia na domówkę. - A potem wyprowadzam na spacer psy sąsiadów.
- Świetnie, Ann. Więc Za każdym razem będziesz znajdowała kolejną wymówkę, żeby tylko nigdzie nie wychodzić? Cholera jasna, co jest z tobą, że ciągle unikasz wszystkich miejsc, gdzie normalny człowiek może się porządnie zabawić?
Zrobiło mi się przykro. Zagryzłam dolną wargę i nabrałam głęboko powietrza, zastanawiając się,  która z wielu prawd będzie najlepiej pasowała. Nie chciałam wybierać; marzyłam o tym, żeby móc wyjawić komuś o sobie całą prawdę, bez ukrywania żadnych szczegółów, ale zawsze przeszkadzał mi w tym nieodłączny strach. Coś w rodzaju drugiej, sarkastycznej mnie, która zawsze widziała jedynie negatywne aspekty.
- Mam chore serce. Zbyt duży tłok, ogromne emocje, nagły wysiłek fizyczny, alkohol, niedobór witaminy K, to wszystko może mnie zabić - wzruszyłam ramionami. - Tak jakoś, choroba trafiła mi się w pakiecie i nie mogę na to nic poradzić. Nieźle, co?
Spojrzałam a West, która z otwarta buzią wlepiała we mnie spojrzenie błękitnych oczu.
- Żartujesz ze mnie, prawda?
Prychnęłam cicho i pokręciłam głową.
Zaczęłam żałować, że powiedziałam o tym w prost. To w końcu głupota, ot tak informować kogoś o swojej chorobie. Musiałam to jakoś odkręcić. Żeby efekt był lepszy, milczałam przez kilka sekund, po czym pokręciłam głową i parsknęłam urwanym, odrobinę śmiechem.
- Jasne, że żartuję, Jennifer. Po prostu nie lubię imprez. Wole oglądać filmy z Deppem i nie mieć kaca - puściłam jej oczko, w duchu obrzucając się najgorszymi z możliwych określeń.
- Boże, Evans, nie strasz mnie tak więcej - odetchnęła cicho i kręcąc głową pociągnęła mnie na ulicę. Trzymając rękaw mojego swetra, zaciągnęła mnie na drugą stronę ulicy.
A później nie puściła mnie do momentu, gdy rozchodziłyśmy się w dwóch przeciwnych kierunkach.

- Więc kiedy wyjeżdżacie?
Machinalnie głaskałam Femme, która spała na moich kolanach i wpatrywałam się z uwagą w twarz Andy'ego. Chłopak skrzywił się lekko i wbił wzrok w ścianę za mną.
- Za tydzień - odburknął, nawet nie patrząc na moją twarz.
Przygryzałam wargę i pokiwałam głową.
- Myślę, że to nie będzie problem. Jak byłam mała miałam mnóstwo kotów.
Andy w końcu spojrzał na mnie i z wdzięcznością pokiwał głową. Przesiadł się obok i pogłaskał kotkę po łebku.
- Przepraszam, że proszę cię o to teraz. Wcześniej nie pomyślałem, żeby poszukać dla nich opieki. - westchnął cicho i spojrzał na mnie niepewnie. - Mam nadzieję, że nie będą ci przeszkadzały.
- Nie żartuj. Jak one miałyby mi przeszkadzać, co?
Na dworze było już ciemno, zbliżała się dziewiąta. 
Ulica ciągnąca się za oknem była opustoszała, choć jeszcze godzinę temu, gdy wyprowadzałam psy, na chodniku kilkoro dzieci grało w klasy, a ludzie wracali z pracy do domów. Nawet wiatr umilkł, pozostawiając ulicę w opiece ciepłego, pomarańczowego światła latarni.
W środku jedynym źródłem światła były kuchenne świetlówki, które Andy zostawił zapalone w zamian za żarówkę w salonie, która przy próbie włączenia się spaliła. Dzięki temu słabemu światłu obszerne pomieszczenie wydawało się bardziej przytulne, niż w dzień, kiedy biel i fiolet ścian nadawały pomieszczeniu życia.
Na chwilę przymknęłam oczy, drapiąc kotkę za uchem. Femme mruczała cicho i łebkiem ocierała się ciągle o mój brzuch. Uśmiechnęłam się sennie, gdy przeciągnęła się na moich kolanach i dumnym krokiem przeszła się na nogi Andy'ego.
- Uwierz, potrafią być bardzo irytujące - zaśmiał się cicho i pogłaskał kotkę. - Jeżeli kiedyś obudzisz się z kotem na głowie, to się przekonasz.
Oparłam głowę na jego ramieniu, uśmiechając się delikatnie. Natychmiast uderzyły mnie zmieszane zapachy jego perfum i papierosów. Oba uwielbiałam, więc przymknęłam oczy i rozkoszowałam się nimi, dopóki Andy nie odchrząknął cicho.
- Annie? Zaraz zaśniesz - szepnął  i pogłaskał moje plecy. W odpowiedzi wymruczałam coś, czego sama właściwie nie zrozumiałam. - Kiciu, nie śpij...
Czułam, jak opiera policzek o moją głowę,  zsuwa dłoń niżej i jakby niepewnie wsuwa ją pod moją koszulkę. Powoli przesuwał opuszkami palców po moim kręgosłupie, w końcu  docierając między opatki. Położył dłoń na jednej z nich i zaczął ją lekko masować.
Czułam się dobrze, gdy to robił. Może chociażby dlatego, że nikt od dawna nie masował mi pleców, co bardzo lubiłam, ani nawet ich nie dotykał. Gdy on to robił, czułam się bezpieczna i, choć to dziwnie zabrzmi, dopieszczona.
- Nie śpię - mruknęłam cicho, zaplatając ramiona wokół jego żeber. - Po prostu brak mi czułości.- Otworzyła oczy, a Andy wpatrywał się we mnie. Wyglądał na rozczulonego.
- Dam ci tyle czułości, ile tylko będziesz potrzebowała, Annie, ale jeżeli zaśniesz i nie wrócisz na noc do domu, mogę nie przeżyć.
Wspominałam kiedyś, że Andy poznał tatę i Olivera?
Westchnęłam cicho i uniosłam głowę z jego ramienia, nadal jednak mocno do niego przytulona. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam mocno powieki, starając się trochę rozbudzić.
- Nie będę spać przez najbliższe siedem godzin - zamarudziłam cicho. Przekrzywiłam głowę i oparłam ją na zgiętych kolanach. - Jutro chyba będę spała przez cały dzień.
Andy zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Podobało mi się to, że nadal nie zabrał ręki spod mojej koszulki i nie przestawał głaskać moich pleców.
- Opiekunka to właściwie całkiem podobny zawód do muzyka. Pracujesz w ogromnym hałasie, nie dosypiasz, czasami musisz się wydrzeć...
- Z tą różnicą, że wszystko to musisz robić na trzeźwo.
- W takim razie nie nadaję się na opiekunkę. - Biersack skrzywił się i pokręcił głową. Kilka sekund później zmienił temat, wyraźnie się ożywiając. - Masz jakieś plany na następny piątek?
Zastanowiłam się przez chwilę i z cichym westchnieniem pokręciłam głową. Mimo, że (jak się okazało zaraz po tym, jak wróciłam do domu) domówka u Dave'a z czwartku została przełożona na piątek, nie miałam zamiaru się na nią wybierać. Poza tym, nie mogłam, w końcu miałam też obowiązki.
Spojrzałam na niego znacząco.
- Bo.. zastanawiałem się, czy nie poszłabyś ze mną do mojego znajomego na imprezę - westchnął ciężko, przykrywając moją dłoń swoją. - niezbyt dużo osób, więc trochę dziwnie przyjść samemu - dodał po chwili.
Uniosłam wzrok na jego twarz i westchnęłam cicho.
- Nie sądzisz, Andy, że spodziewają się zobaczyć cię z kimś, kogo już znają? - uniosłam lekko brew.
- Sądzę, że spodziewają się mnie zobaczyć z kimś. Nie daj się prosić, Ann. Trochę zabawy raz na jakiś czas ci nie zaszkodzi.
Szczerze wątpiłam w to, że bezsenna noc z obcymi ludźmi i alkoholem mi nie zaszkodzi, ale nie chciałam mu tego mówić. Zaczynałam się powoli łamać, prosił w końcu tak ładnie.
Przygryzłam lekko wargę i pokiwałam niepewnie głową.
- O której to ma być? - spytałam.
- Planowany początek jest o dziesiątej - odparł z szerokim uśmiechem na ustach. - ale moglibyśmy się spotkać trochę wcześniej, żeby spokojnie porozmawiać.
- No dobrze. Ale niczego nie obiecuję - uśmiechnęłam się lekko. Przysunęłam do niego odrobinę, żeby cmoknąć go w policzek. I wtedy przypadkiem udało mi się zerknąć na zegarek. -Jasna cholera. Muszę już iść - wstałam szybko, niechętnie rezygnując z pocałowania go w policzek.
Andy jęknął przeciągle, zdejmując Femme ze swoich kolan i podnosząc się. Rozejrzał się jeszcze, zgarniając z oparcia kanapy moją bluzę, w trakcie gdy ja byłam już pod drzwiami i starałam się jak najszybciej założyć trampki.
- Odprowadzę cię, Ann, dobrze? Nie chcę, żebyś sama włóczyła się po nocy.
Odprowadził mnie pod same drzwi domu McCleethy'ch, nadmieniając, że jeżeli chcę, w nocy też może po mnie przyjść, utrzymując, że i tak nie będzie spał, dopóki nie dowie się, że bezpiecznie wróciłam do domu. Udało mi się przekonać go, żeby tego nie robił, ale w zamian miałam napisać mu, że wszystko w porządku, kiedy już dotrę na miejsce.
Pożegnaliśmy się tak, jak zwykle - szybkim całusem w policzek. Wtedy on powiedział coś, co sprawiło, że dziwny, piekący skurcz zacisnął się wokół mojego żołądka i towarzyszył mi przez całą noc.
        Naprawdę świetna z ciebie przyjaciółka, Ann.

Siedziałam w obszernym salonie, gdzieś w Brentwood, pośród zupełnie obcych mi ludzi i powoli sączyłam owocowe piwo. Andy zniknął mi z oczu kilka sekund wcześniej, twierdząc, że z całą pewnością poradzę sobie sama, bo w końcu kostium Lary do czegoś zobowiązuje. Nie wiedziałam, jakim cudem mikroskopijne spodenki i opięta bokserka mają dodać mi odwagi, pewności siebie i innych cech niezbędnych do nawiązywania nowych znajomości. One tego nie dawały - ale piwo, owszem.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, było ogromne i urządzone w bardzo nowoczesnym stylu. Dominowały szarości i biele, w różnych odcieniach i teksturach. Ściana naprzeciwko kanapy pokryta była czymś, co imitowało beton i wyglądała naprawdę efektownie w połączeniu z białą mozaiką otaczającą plazmowy telewizor wbudowany w ścianę. Po lewej huczała wieża stereo i chociaż gwar rozmów był potwornie głośny, co jakiś czas udawało mi się wychwycić pojedyncze fragmenty piosenek, po których starałam się zgadnąć ich tytuł. Była to całkiem fajna zabawa, dopóki ktoś nie zmienił płyty na jakąś popową składankę, która drażniła moje uszy.
Z drugiej strony natomiast była kuchnia, utrzymana w tej samej wąskiej gamie barw, teraz wręcz przepełniona ludźmi. Stamtąd właśnie udało mi się zgarnąć piwo i z tego co zauważyłam, był to napój z najmniejszą ilością alkoholu, jaki można było dostać.
Dało się zauważyć, że wszytko w tym domu jest duże. Jego właściciel (którego Andy przedstawił mi jakąś godzinę wcześniej, ale mimo to nie zapamiętałam jego imienia) miał namacalną manię wielkości która (co wnioskuję z rozmowy dwóch kobiet przebranych za króliczki playboya) była odwrotnie proporcjonalna do rozmiaru jego męskości.
Podniosłam się powoli, gdy obok mnie usiadło dwóch mężczyzn i skierowałam się w stronę patio. Miałam cichą nadzieję, że znajdę tam Andy'ego. Ku mojemu nie-zaskoczeniu  był tam, w dodatku obściskiwał się z przypominająca prostytutkę Harley Quinn.
Cholerny Batman.
Pół minuty później znów siedziałam na kanapie, zastanawiając się nad sensem swojego życia i pijąc kolejne owocowe piwo, które nie smakowało już tak samo dobrze, jak to pierwsze.
I wtedy wokół mnie coś się zadziało. Ludzie siedzieli w kółku, a na stole wylądowała butelka. Jasna cholera.
Wstałam, chcąc usunąć się gdzieś w kąt, żeby nie grać z nimi, ale ktoś złapał moją dłoń i pociągnął z powrotem na kanapę. Z oburzeniem odwróciłam głowę w jego stronę, powstrzymując się przez wyrzuceniem serii wyzwisk, lecz rozluźniłam się, gdy zobaczyłam uśmiechniętą twarz Andy'ego.
- Masz szminkę na szyi, Batmanie - prychnęłam cicho , upijając olejny łyk słodkawego napoju.
Andy pokręcił głowa i objął mnie ramieniem.
- Co cię ugryzło, Ann? - zmarszczył brwi i objął mnie ramieniem, mocno do siebie przytulając. - Gramy w "jeszcze nigdy nie". Znasz zasady, prawda?
Pokiwałam głową, z przykrością stwierdzając, że Andy jest potwornie pijany. Pod wpływem stawał się zupełnie inny. Nie był sobą i obawiałam się, że dziś może powtórzyć się sytuacja z pierwszego dnia naszej znajomości.
Każdy, kto siedział w tym przeklętym kole dostał dość spory kieliszek wódki; a właściwie każdy z wyjątkiem mnie, bo udało mi się wynegocjować napój z odrobinę mniejszym stężeniem alkoholu. Nawet nie wiedziałam, czym on jest, kiedy butelka po raz pierwszy zakręciła się i wskazała na roześmianą dziewczynę z niebieskimi włosami.
- Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu na stole kuchennym! - wykrzyknęła, a męska część grających wsparła ją głośnym gwizdem. Kilka osób upiło łyk ze swoich kieliszków, a ja uśmiechnęłam się blado, wpatrując się w swoje stopy.
Po drugim obrocie butelka wskazała na kolejną dziewczynę, która wykrzyknęła bardzo podobne hasło. Różniło się w nim jedynie miejsce akcji - publiczna biblioteka.
I znów, ku mojemu zaskoczeniu, z niektórych kieliszków zniknął następny łyk wódki.
Jeżeli pytania będą tylko o seks, przegram na pewno.
Ludzie rzucali kolejne, coraz dziwniejsze i bardziej niepokojące propozycje, a ja byłam coraz bardziej zdruzgotana tym, że z mojego kieliszka nic nie ubyło. W końcu jednak nadeszła upragniona przeze mnie chwila i ktoś rzucił:
- Jeszcze nigdy nie przeczytałem całej serii książek!
Z szerokim uśmiechem uniosłam kieliszek do ust i upiłam łyk napoju, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Zebrani spojrzeli na mnie z zainteresowaniem, więc spuściłam wzrok, walcząc z palącym rumieńcem na policzkach.
- No, no, nie dość, że walczy ze złem, to jeszcze jest oczytana - rzucił ktoś, a cała reszta odpowiedziała mu cichym chichotem. Przygryzałam lekko wargę, czując na kolanie czyjąś dłoń. Strąciłam ją, nie patrząc nawet na jej właściciela.
To był naprawdę bardzo, ale to bardzo zły pomysł.
Następne pytania również dotyczyły seksu. Udało mi się upić trochę z kieliszka jeszcze dwa razy, kiedy ktoś krzyknął "skończyłem!" i puste naczynie odstawił na stół.
Wyczułam na sobie wzrok Andy'ego, kiedy odstawiłam prawie pełny kieliszek na stół, wyglądający co najmniej dziwnie wśród tych praktycznie pustych. Zauważyłam tylko jeden opróżniony do podobnej wysokości, co mój.
Może to idiotyczne, ale stresowałam się potwornie, kiedy porównywano poziomy płynu. Gdy byłam niemalże pewna, że przegrałam, gospodarz imprezy który również grał z nami zakrzyknął, że przegrała ta druga dziewczyna.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się lekko, w środku ciesząc się jak malutkie dziecko. Nie czułam żadnych, ale to żadnych wyrzutów sumienia, chociaż oszukiwałam. I utwierdziła mnie w tym kara wymierzona tej małej, wystraszonej dziewczynie.
Miała się rozebrać. Cała. Będąc sam na sam z wygranym.
Do końca imprezy unikałam wszystkich możliwych gier i zabaw, jakie się odbywały. Nie czułam się pijana, ale szumiało mi w głowie i bałam się, że mogę zrobić coś głupiego, więc wolałam nie ryzykować i dzielnie podpierałam ścianę, w razie gdyby ta miała za chwilę zawalić się na wszystkich.
Andy przez cały czas gdzieś znikał i za każdym razem wracał coraz bardziej wesoły. Raz wyciągnął mnie na patio, gdzie powstał parkiet taneczny. Kołysaliśmy się w rytm jakiejś potwornie nudnej piosenki, kiedy chłopak pochylił się i słabym głosem, zupełnie nieadekwatnym do jego wyglądu, wyszeptał:
- Wracajmy, czuję się potwornie.
Pokiwałam głową i obejmując go delikatnie, powoli cofałam się w stronę wyjścia. Gdy byliśmy już naprawdę blisko drzwi, drogę zagrodził nam gospodarz imprezy. Zmierzył nas wzrokiem, zatrzymując go w końcu na Andy'm.
- Już idziecie? Dopiero się rozkręcamy!
Andy wyprostował się w miarę możliwości.
- Chętnie byśmy zostali, ale moja towarzyszka jutro z rana idzie do pracy. A mam jeszcze kilka planów związanych z nią - wyszczerzył się znacząco. Mimo, że byłam na niego zła za tę okropną sugestię, nie próbowałam zaprzeczyć. Zamiast tego przytuliłam się do jego boki i kiwnęłam głową, uśmiechając się zbyt słodko i idiotycznie, niż to było koniecznie.
- W takim razie miło było cię widzieć, stary. - Mężczyzna poklepał Biersacka po ramieniu, a mi puścił oczko. Westchnęłam cicho  i odwzajemniłam gest, mimo rosnącej we mnie irytacji.
- Mnie też było miło zobaczyć ciebie, Alex.
A więc miał na imię Alex!
Zamienili jeszcze kilka zdań, których nie słuchałam, skupiając się jedynie na palcach Andy'ego wbijających się tuż poniżej moich żeber. W końcu Alex przepuścił nas i wyszliśmy na zewnątrz.
- Ann, błagam, szybciej, zaraz umrę - jęczał mi nad uchem Andy, gdy starałam się znaleźć telefon.
- Trzeba było tyle nie pić - warknęłam cicho, lecz zmiękłam, gdy przytulił się do mnie i przesunął moją dłoń na swoje żebra.
Objęłam go ostrożnie ramieniem, szukając wzrokiem ławki, a której moglibyśmy usiąść. Gdy takiej nie zauważyłam, westchnęłam cicho i podprowadziłam go do murku, który ogradzał posiadłość. Ostrożnie oparłam go o ogrodzenie, a sama zadzwoniłam po taksówkę. Miała przyjechać za piętnaście minut więc  zrezygnowana  usiadłam na chodniku, pociągając za sobą Andy'ego. Biersack marudził przez chwilę, lecz to nie przeszkodziło mu we wtuleniu się w moje ramię.
Westchnęłam ciężko i  przytuliłam go delikatnie, machinalnie zaczynając głaskać go po włosach. Pochyliłam się i musnęłam ustami jego czoło, zostawiając na skórze ciemny ślad szminki.


-----------------------------------------------------------------------------------------
Moi kochani!
Wracam do was dopiero teraz, bo dopadł mnie monstrualny kryzys twórczy, który nie pozwolił mi napisać niczego sensownego i, jak widzicie wyżej, niczego, co byłoby równie dobre, jak kiedyś.
Dlaczego akurat dziś?
Ano, zeszło mi się trochę, bo rozdział ma aż 12 stron i chciałam w nim zawrzeć naprawdę dużo. Poza tym dziś są urodziny Andy'ego! Pomyślałam ,że to będzie dość fajna niespodzianka.
No dobrze. Jak wam się podobał rozdział? I postać Jennifer?
Aha! Jeżeli zobaczycie i przeczytacie post, proszę was o pozostawienie po sobie jakiegoś znaku, żebym wiedziała, ile was tutaj zostało.

Nie ustalę limitu, ale tak jak wcześniej, od ilości komentarzy zależy czas, w jakim pojawi się rozdział.

Dobrej nocy!