niedziela, 6 sierpnia 2017

Rozdział 21

Mogłam się spodziewać wszystkiego - że nikt nie wyjdzie po mnie do szkoły, nikt nie będzie chciał nieść mojej torby, nikt nie zrobi mi gorącego obiadu. Ale nawet nie pomyślałabym o tym, że do własnego domu będę musiała wchodzić, niczym włamywać, przez kuchenne okno.
Naprawdę nie mam pojęcia jak to się stało, że nikogo nie było w domu o tej porze. Tata powinien wrócić już z uczelni a Oliver... Oliver nie ma bogatego życia towarzyskiego. Przecież wszystkie zasady kierujące wszechświatem mówiły, że obaj będą na mnie czekać!
Z trudem wtargałam przez okno torbę, tłukąc przy tym dwie szklanki, a potem sama podciągnęłam się na parapet i przełożyłam nogi do środka. W tamtej chwili błogosławiłam tatę za to, że zapomniał na dobre o założeniu alarmu.
Korzystając z ich nieobecności zadzwoniłam w końcu do mamy, żeby opowiedzieć jej o wszystkim, co działo się przez ostatnie cztery dni - o opaleniźnie Matta, moim nietypowym miejscu na sen, o tym, jak spektakularnie schrzaniliśmy mecz o mistrzostwo i wylądowaliśmy na drugim miejscu podium. Pokusiłam się nawet o spytanie jej, jak się miewa Sue, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że to nie do końca dobry pomysł. Przez bitą godzinę słuchałam o tym, że zastanawia się nad rzuceniem studiów, wysłała CV do każdej możliwej firmy ale żadna nie odpowiedziała i zaczęła poważnie myśleć nad zrobieniem kursu kosmetycznego.
Nie mam pojęcia po co, Sue jest niekwestionowaną mistrzynią makijażu, fryzur, wszystkiego, co związane z urodą.
Według mamy babcia czuła się coraz gorzej, a choroba postępowała. Lekarze wykluczyli kolejną operację, jasno sugerując przy tym mamie, że nie dałaby ona rewelacyjnych rezultatów, a tylko sprawiła wiele problemów i unieruchomiła babcię do końca. Mama nigdy nie chciała żeby babcia była nieszczęśliwa. To dlatego, gdy dwa lata wcześniej tata dostał ofertę pracy i zaplanowaliśmy przeprowadzę, mama zdecydowała się zostać. Babcia nie chciała wylatywać do Stanów, chciała resztę życia spędzić w miejscu, gdzie się wychowała.
To dlatego najpierw wyjechał tata. Kupił dom i stopniowo go wykańczał. Potem wprowadziliśmy się my. Mama i Sue miały dołączyć do nas, gdy babcia odejdzie.
Po kolejnej godzinie gadania o głupotach, obgadywania chłopaków, tłumaczenia zawiłych relacji Olivera z dosłownie każdą poznaną dziewczyną, pożegnałam się z mamą i odetchnęłam. Zawsze po takiej rozmowie miałam wrażenie, że źle zrobiłam, zostawiając je same. a potem przypominam sobie, że mam ojca, który od dwóch lat nie zamontował systemu antywłamaniowego i wszystkie wątpliwości magicznie znikają.


***

- Możesz mi wytłumaczyć jak to się w ogóle stało, że trener pozwolił wam wyjść gdziekolwiek dzień przed finałem? - spytał mnie Andy, gdy czekaliśmy na hamburgery które według karty dań miały być większe od naszych głów.
Wzruszyłam teatralnie ramionami i oparłam głowę na łokciu, a potem jakby nigdy nic uśmiechnęłam się rozkosznie.
- Poczekaliśmy aż zaśnie, a potem wyszliśmy, żadna filozofia.
- I się schlałaś.
- Jak największy menel.
- Gratuluję, wygrywa pani główną nagrodę w kategorii "Największa Ofiara Losu" i drugą nagrodę w kategorii "Wrogowie Odpowiedzialności i Rozsądku".
- Drugą? - Zmarszczyłam brwi, starając się nie zdradzać swojego rozbawienia.
- Pierwszą dostaje pomysłodawca. - mrugnął do mnie i zerknął w kierunku kelnerki, która po raz już piąty ominęła nasz stolik.
- Dobrze że nie wybierali najgorszych zawodników meczu - stwierdziłam w końcu, lekko kopiąc go w łydkę. - Musieliby przyznać nagrody całej drużynie - dodałam i zabrałam ręce ze stołu, gdy średnio rozgarnięta dziewczyna w kostiumie kelnerki postawiła przed nami nienaturalnie wielkiego burgera.
Minęła chwila, nim kontynuowaliśmy rozmowę, bo Andy prawie od razu zajął się jedzeniem, a ja, nie czekając, poszłam w jego ślady.
- Właściwie, co to za niecierpiąca zwłoki sprawa, o której tak bardzo chciałaś ze mną porozmawiać? - spytał, starając się spojrzeć na mnie przed wzięciem kolejnego kęsa.
Przez chwilę zastanawiałam się, co zrobić, żeby nie zabrzmieć jak zdesperowana dziewczynka, która prosi ostatniego możliwego chłopaka, żeby poszedł z nią na bal.
Chwila, ja byłam właśnie taką dziewczynką.
- Dyrekcja powiedziała, że nasza obecność jest obowiązkowa - zaznaczyłam po kilku minutach, gdy skończyłam cały swój wywód o zimowym balu, który szkoła zdecydowała się przywrócić ze względu na nasze (prawie) zwycięstwo.
Andy spojrzał na mnie, przechylając głowę z zainteresowaniem. Potem zerknął na mój talerz, gdzie po burgerze nie został najmniejszy ślad i zmarszczył brwi, jakby nagle stracił cały wątek.
- Dziewczyno, ty masz takie głębokie gardło, czy potrafisz otworzyć buzię jak te postaci z kreskówek?
Tym razem to ja zbita z tropu zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, po chwili jednak odzyskałam rezon.
- Zależy co uważasz za większą zaletę.
Chłopak przewrócił oczami.
- Co ja mam do tego?
- Jeśli pójdę sama, stwierdzą, że jestem ofiarą - westchnęłam cicho.
- A Oliver? Nie możesz pójść z Oliverem?
- Wtedy stwierdzą, że jestem jeszcze większą ofiarą.
Andy pokręcił głową, a potem uśmiechnął się półgębkiem i szturchnął mnie lekko. Odebrałam to jako całkiem dobry znak.
- Dobra, pójdę z tobą. Ale cały wieczór będziesz grzeczną dziewczynką, nie będziesz piła, paliła papierosów, jointów i nie zrobisz niczego, po czym twój tata byłby zmuszony mnie zabić.
- Stawiasz bardzo trudne warunki - mruknęłam żartem, a on pokręcił głową.
- W takim razie będziesz ofiarą - wzruszył ramionami, robiąc wyjątkowo niewinną minę, a potem uśmiechnął się szyderczo.
- W takim razie deal - zdecydowałam.
- Będziesz grzeczną dziewczynką, Annie Evans?
- Będę grzeczną dziewczynką.

Wcale nie byłam grzeczną dziewczynką.


------------------------------------------------------------------------------------------
Powiedzmy, że jest kwiecień XD
Zjadło mnie życie i zupełnie inne zajęcia, wybaczcie. Jakoś pochłonęło mnie ostatnio malowanie, nawet nie mam ochoty czytać. No i oglądanie filmów i seriali, to jeszcze bardziej.
Mam nadzieję na chociaż najmniejszy odzew (nie ma weryfikacji, zostaw po sobie chociaż kropeczkę, słowo, biedronkę, cokolwiek). Do końca wakacji raczej nie zdążę skończyć, bo zaplanowałam jeszcze sześć rozdziałów a mam zamiar poprawić pierwsze cztery bo moja koncepcja zupełnie się zmieniła.
Cieszcie się resztą wakacji!

Dobrej nocki
Jerry

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział 20

Z trudem zeskoczyłam z ostatniego schodka autobusu i odetchnęłam rześkim powietrzem popołudniowego San Francisco. Słońce wcale nie ogrzewało, a każdy silniejszy podmuch wiatru sprawiał ból porównywalny do setek maleńkich igiełek powoli wbijających się w nieprzyzwyczajoną skórę.
Wcisnęłam dłonie głębiej do kieszeni i na krótką chwilę przymknęłam oczy. Zakołysałam się na palcach, licząc do dziesięciu z cichutką nadzieją, że to pozwoli opanować mi drżenie. Cienka kurtka, którą w pośpiechu założyłam wychodząc z domu niewiele dawała. Żałowałam, że nie zabrałam czapki ani szalika.
 - To jak, Evans, gotowa, żeby skopać tyłki innym? 
Odwróciłam się w stronę czekających na mnie chłopaków i pokręciłam głową z rezygnacją. Trzy dni wcześniej dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy wylosowani na tych nieszczęśników, którzy zaraz po oficjalnym otwarciu zawodów grają pierwszy mecz. 
Nie było nikogo, kto cieszyłby się z tego powodu. Trener do tej pory nie do końca wiedział, kogo wystawi w składzie podstawowym, a kto będzie miał szczęście i zasiądzie na ławce rezerwowych, w małej loży szyderców. 
 - Pewnie. Lepiej żeby tak było, bo mój tyłek nie jest gotowy na skopanie - zażartowałam gorzko.
Szkoła zameldowała nas w motelu niedaleko miejsca, gdzie miał rozegrać się turniej. Dyrekcja podobno uznała, że to będzie znacznie łatwiejsze i wygodniejsze od schronisk młodzieżowych, które nam zaproponowano. Naoglądali się chyba seriali paradokumentalnych i pomyśleli, że komuś strzeliłoby do głowy zasabotowanie nas.
Jako jedyna dziewczyna dostałam malutki pokoik jednoosobowy między składzikiem na miotły i recepcją. Mieściło się w nim jedynie łóżko polowe, mała komoda i drążek we wnęce ze smętnie zwisającymi z niego wieszakami.
Po rozpakowaniu większej części swoich rzeczy usiadłam na łóżku, postanawiając poukładać sobie wszystko w głowie. Zbyt dobrze wiedziałam, że gdy po raz pierwszy zobaczę boisko, nie będę potrafiła ani na chwilę skupić myśli na czymś innym, niż gra.
Pomyślałam o tym, co muszę zrobić zanim wyjedziemy. Wypakowałam z torby kalendarzyk ze skrótami notatek z lekcji i dokładnie zapisanym planem, kiedy i czego mam się uczyć, listę rzeczy, które zabrałam i o których nie mogę zapomnieć gdy będziemy wracać, książkę i pudełko ciastek do pocieszenia po (oby nie!) przegranym meczu. Na samym końcu odnalazłam telefon. Odczytałam wszystkie powiadomienia o nieodebranych połączeniach od taty i zawahałam się na chwilę. Potem weszłam w wiadomości.
Dojechaliśmy. Wszystko OK.
 Przez kilka sekund wpatrywałam się w ekran. Nacisnęłam wyślij, wyłączyłam telefon i wyszłam z pokoju, postanawiając, że te trzy dni nie będą częścią mojego zwyczajnego życia.


***


Rozgrzewaliśmy się dobre pół godziny, żeby przywyknąć do nowego miejsca. Obserwowałam z uwagą pozostałe jedenaście drużyn, zastanawiając się, które z nich są silniejsze od nas. Wyławiałam osoby, których rozgrzewka przypominała moją leniwą wieczorną gimnastykę i takie, które już teraz zachowywały się, jakby grały mecz o mistrzostwo.
My postanowiliśmy znaleźć złoty środek, więc po kilku rundkach dookoła sali przystąpiliśmy do rozgrzewki szczegółowej, na każdą z partii ciała. Nie lubiłam jej, zawsze była dla mnie wyjątkowo bolesna, ale na boisku przynosiła oczekiwany efekt.
Trener rozgrzewał się z nami, tłumacząc przy tym taktykę i wybierając osoby, które miały zagrać w głównym składzie. Nie znalazłam się w nim, bo, jak trener słusznie zauważył, byłam na turnieju jedynym zawodnikiem płci żeńskiej, co więcej - najmniejszym zawodnikiem.
Pierwszą i drugą kwintę wygrywaliśmy. Publiczność odliczała już sekundy do końca drugiej kwinty, gdy jeden z przeciwników z całym impetem wpadł na naszego rozgrywającego, Steve'a.
Steve upadł, złapał się za kostkę. Leżał. Czułam, że już nie da rady wstać, a to mogło oznaczać tylko jedno.
 - Evans, w trzeciej kwarcie wchodzisz.
Jęknęłam, zrezygnowana i przygryzłam mocno wargę, obserwując jak sędzia próbuje podnieść naszego kolegę, a ten z jękiem bólu łapie jego ramię i podpierając się na jednej nodze, schodzi z boiska.
 - Rzucisz za niego wolne.
Spojrzałam na trenera, jak gdyby postradał rozum (bo najwyraźniej właśnie tak było) i pokręciłam głową.
 - Nie ma mowy. Wszystko zepsuję. Niech wejdzie ktoś inny.
 - Evans, ty leniwa buło*, nie przyjechałaś tu, żeby siedzieć na ławce. Wejdziesz tam i zagrasz, zrozumiano? To polecenie.
Chciałam już coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam jak Steve opada ciężko na ławkę, pokazując pielęgniarzowi wykręconą w dziwny sposób stopę. Gdy usłyszałam "wybicie ze stawu", zbladłam chyba tak samo mocno jak sam zainteresowany.
 - Zagram - mruknęłam cicho.
Do końca przerwy dogrzewałam się, starając zrelaksować i zignorować zaciskający się w moim żołądku supeł. Czułam, jak presja wywierana przez trenera i chłopaków powoli mnie miażdży, pozbawia oddechu i resztek pewności siebie. Pomyślałam o tym, ile frajdy sprawiała mi kiedyś gra, o tym, jak wiele byłam gotowa poświęcić dla tych zawodów. Czy gdyby w tej chwili lekarz dał mi wybór, zdecydowałabym tak samo? Byłabym w stanie poświęcić zdrowie dla kilku minut spędzonych na boisku? Nie. Wolałabym spędzić dzień jak zwykle, przesiedzieć pół dnia na lekcjach a potem zaopiekować się dziećmi sąsiadów.
Gwizdek.
Zawodnicy wrócili na boisko i ustawili się przy koszu, a ja stanęłam z piłką na linii rzutu. Mocniejszy skurcz sprawił, że niemal zgięłam się z nerwów. Nawet najniższy zawodnik przeciwnej drużyny przewyższał mnie o głowę.
Zrobiłam dwa kozły i rzuciłam, zamykając przy tym oczy. W niemal idealnej ciszy słyszałam, jak piłka odbija się od tablicy i wpada do kosza, uderzając o siatkę. Odetchnęłam z ulgą. Złapałam piłkę podaną przez sędziego.
Rzuciłam.

***

Około drugiej nad ranem walenie do drzwi wyrwało mnie z głębokiego snu. Jęknęłam żałośnie, starając się podnieść na obolałych z wysiłku ramionach. Mięśnie bolały mnie gorzej niż tego dnia, gdy Jennifer uznała że poradzę sobie ze szpagatem bez wcześniejszego rozciągania i docisnęła mnie z całej siły do ziemi, a rozegraliśmy dopiero jeden mecz! Bałam się myśleć, jak będę się czuła po zakończeniu całego turnieju, skoro dwadzieścia minut gdy wyczerpało mnie niemal całkowicie.
Zdołałam się podnieść dopiero po kilku chwilach, kiedy pukanie do drzwi stało się zbyt natarczywe żeby udawać, że jest tylko wymysłem zbyt zmęczonego umysłu.
Otworzyłam, skrzywiona i zmarszczyłam brwi, gdy trzy ciemne postaci tak po prostu wtargnęły do mojego pokoju bez żadnego zaproszenia. Nim moje oczy przywykły do mdłej ciemności, zdążyłam rozważyć wszystkie możliwości tożsamości moich gości, łącznie z rosyjską mafią (odrzuciłam ten pomysł bardzo szybko, bo gdyby to byli oni, leżałabym już na ziemi obok rozpryśniętych kawałków własnego mózgu).
 - Oficjalnie konfiskuję twój pokój na rzecz osób, które nie siedziały przez pół meczu na dupie - rozległo się w mroku, a ja już byłam (nie to, że wcześniej miałam jakieś wątpliwości) pewna, że przybyszami nie są członkowie mafii.
No, chyba że szkolnej.
 - Jakim prawem ona ma pokój z daleka od płaczących bachorów? - fuknął jeden z moich kolegów, a po skrzypnięciu łóżka wywnioskowałam, że właśnie na nim zaległ.
Sekundę później odpowiedział mu drugi, wyższy głos.
 - Bo ona będzie się kiedyś z takim użerała codziennie, a my nie.
 - Tylko jeśli to rozegramy - stwierdził trzeci, należący do Rose'a.
Łóżko skrzypnęło przeciągle, coś dziwnie chrupnęło i rozległ się głuchy, zduszony jęk. Nie chciałam wiedzieć, kto i jak położył się na biednym Marku.
 - Chciałbyś zmieniać pieluchy całe dnie?
Odpowiedziało ciche bulgotanie.
 - Muszę wąchać ciebie całe dnie, pieluchy to pryszcz - zażartował Morgan i zaśmiał się wysoko, zupełnie jakby mutacja znów opanowała jego głos.
 - Sam jesteś pryszcz. Jeden wielki pryszcz.
Chcąc zmusić ich do zamknięcia się, zapaliłam światło. Naprawdę niewiele brakowało, żebym rzuciła się na nich z pretensjami. Na całe szczęście nim to zrobiłam powstrzymał mnie jeden, maleńki szczegół w wyglądzie Matta.
Był pomarańczowy. Jak cholerna mandarynka.
 - No i co się gapisz? To przez to światło - burknął, gdy parsknęłam histerycznym śmiechem i oparłam o ścianę.
Tym samym uciął dyskusję o barwie, jakiej nabrał, jak się okazało, kąpiąc się w silnym samoopalaczu. Potem obrażony siłą wyprowadził wszystkich, łącznie ze mną z mojego pokoju i zamknął się w nim od wewnątrz.
Z konieczności poszliśmy spać do drugiego pokoju.
Przyznam szczerze, raz już zdarzyło obudzić mi się w czyimś towarzystwie, chociaż zasypiałam sama. Tym razem jednak obudziłam się w towarzystwie wielu ludzi - bo pod jednym ze stołów na małej stołówce w porze śniadania.
Mimo, że opalenizna Matta trzymała się przez kilka dni, nie odważyłam się zażartować z niego nawet jeden raz.

***

Naprawdę nie wiem jak to się stało, że dzień przed ważnym meczem o mistrzostwo dałam się namówić na wyjście z chłopakami do baru, a potem na jednego... i czwartego drinka. Najmocniejszego, to oczywiste, przecież inne są dla bab. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że faktycznie jestem babą i byłam już lekko pijana.
Najbardziej męczyło mnie to, że przed wyjściem chyba flirtowałam z jakimś facetem. Mimo, że siedziałam daleko od chłopaków, czułam na sobie zapach męskich perfum i papierosów miętowych. Chcąc się upewnić, że mój zamglony alkoholem umysł nie próbuje zrobić ze mnie kretynki, podniosłam się ze swojego siedzenia w autobusie i rozejrzałam z uwagą. Nim natrafiłam wzrokiem na moich kolegów, zatoczyłam się na siedzeniu przynajmniej dwa razy i uderzyłam głową w szybę, nabijając sobie niezłego guza.
Wyszłam z tego prawie zwycięsko i gdy już zaczęliśmy wjeżdżać pod górę, zachęcona wizją szybkiego ślizgu na sam koniec autobusu, wstałam i w pijackim tańcu potoczyłam się na siedzenie obok nich.
 - Jak ma na imię mój chłopak?-spytałam.
Głośno i wyraźnie.
Na calutki autobus.
Alkohol nie zrobił ze mnie kretynki. To moja własna zasługa.


____________________________________________________________
To miało wszystko być inaczej, ale zacinająca się spacja była zbyt wkurzająca ;-;
Mam nadzieję że się nie pogniewacie, ale kolejne rozdziały przewiduję dopiero w drugiej połowie kwietnia ze względu na to, że cały marzec mam zawalony... wszystkim, dosłownie, a potem są egzaminy gimnazjalne które muszę napisać dobrze.
Może w takim razie, skoro macie dużo czasu,wprowadzimy MALUTKI limit?

4 komentarze - nowy rozdział

Miłego wieczoru gołąbki

piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 19

Leżąc w łóżku z gorączką wiele rozmyślałam o tym, co dzieje się poza obrębem mojego pokoju. Czy ktokolwiek z drużyny pomyślał już o zastępstwie na zawody stanowe? Jak bardzo wściekły będzie trener, gdy dowie się, że lekarz jasno zakazał mi jakiejkolwiek gry przynajmniej przez najbliższy miesiąc? Czy ktoś będzie tak miły i zdecyduje się w końcu przynieść mi, teraz już pewnie metrową górę notatek i zadań z lekcji, które będę musiała nadrobić kiedy będę już w stanie samodzielnie wstać i zejść na dół, żeby zrobić sobie chociażby herbatę?
Udało mi się odnaleźć odpowiedź na gnębiące mnie pytania już czwartego dnia, gdy natarczywe pukanie do drzwi przerwało na dobre mój słodki letarg.
 - Wejść - mruknęłam ochryple. Mój głos, osłabiony już przez chorobę brzmiał tak słabo, że sama ledwie usłyszałam swoje słowa. Odchrząknęłam i powtórzyłam: - Wejść!
Drzwi skrzypnęły, a potem otworzyły się odrobinę i przysięgam, gdybym nie miała gorączki, pomyślałabym, że zaczynam być obłąkana, bo zobaczyłam bardzo wyraźnie stojącego w progu Matthew Rose'a, który uparcie unikał ze mną jakiegokolwiek kontaktu.
 - Cześć - powiedział, jakby skrępowany i podszedł do łóżka.
Jego krok przestał być tak pewny i sprężysty, a ton głosu wyrażał niemałe zażenowanie zaistniałą sytuacją. Chyba nie spodziewał się podobnie jak ja, że będzie jedynym, który odwiedzi mnie i pomoże przetrwać chorobę.
Przygładziłam nieumyte i nierozczesane włosy, żeby nie przypominały ptasiego gniazda i z trudem podciągnęłam się, żeby usiąść na łóżku. Byłam aż nazbyt świadoma opłakanego stanu mojej cery więc nie zdziwiłam się, że skrzywił się, gdy na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na mojej twarzy.
 - Więc... myślałem, że Jennifer przynosi ci wszystko, więc tego nie robiłem, ale najwyraźniej nagle nie stała się troskliwą przyjaciółką - mruknął i zdjął z ramienia wypakowaną czymś torbę. - Gdybym wiedział, przynosiłbym wszystko na bieżąco, żebyś nie miała takich zaległości.
 - Przecież nie mamy razem zajęć, skąd możesz wiedzieć, co mam nadrobić?
Spojrzał na mnie karcąco i pokręcił głową z wyraźnym niesmakiem.
 - Wziąłem wszystko od tego małego Billa, na którego nie zwracasz uwagi, chociaż biega za tobą jakbyś była tego warta - syknął.
To mogłoby mnie zaboleć, gdyby nie wypowiedział tego Rose.
 - Jak to się stało, że w ogóle się mną zainteresowałeś, co, Matt? Przecież podobno jestem "głupią suką". - Przewróciłam oczami i nabrałam głęboko powietrza gdy zrobiło mi się dziwnie gorąco. 
Przez dłuższą chwilę dusił mnie kaszel, ale udało mi się opanować zanim Matt skończył proponować przyniesienie herbaty.
 - Myślałem, że jeszcze chociaż trochę jesteś tą dziewczyną, którą poznałem w wakacje - westchnął ciężko. 
Zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową, znudzona, a on wziął mój zeszyt, zaczynając po prostu przepisywać do niego notatki.
Nie protestowałam. Zsunęłam się powoli w miękką pościel i zamknęłam oczy, by w ciszy popatrzeć, jak moje zaległości powoli znikają.


***


Po pięciu dniach wylegiwania się w łóżku gorączka zaczęła ustępować, podobnie jak wszystkie bóle, które mnie męczyły i zawroty głowy. Znudzona snułam się po domu, czytając notatki, które codziennie zostawiał mi Matt, wkuwając na testy i starając się zrobić wszystko, żeby doprowadzić się do stanu pełnej używalności przed poniedziałkowym treningiem.
Po południu udało mi się ubrać i zjeść coś, co Oliver nazywał zapiekanką. Potem zabrałam się za mycie włosów, które po tylu dniach przypominały dziwaczne, poskręcane strąki. Byłam jakoś w połowie spłukiwania z nich piany, gdy ktoś przyprawił mnie o palpitacje serca, kładąc mi ręce na biodrach.
- Gdybym był gwałcicielem mordercą, wiesz, co teraz bym zrobił.
Od razu rozpoznałam ten głos. Nawet mimo głośnego szumu wody i piany w uszach.
- Biersack, jak ty do cholery tutaj wszedłeś?
Mężczyzna westchnął ciężko. Słyszałam, jak podwija rękawy, a potem poczułam jego palce wplecione w moje włosy i powoli masujące skórę głowy.
 - Zostawiłaś otwarte drzwi do domu i do łazienki. Głupio by było nie skorzystać, nie sądzisz?
Prychnęłam cicho, starając odepchnąć się go biodrem. Potem uświadomiłam sobie, jak moje żałosne próby wyglądają z boku i natychmiast przestałam, i przysunęłam się do umywalki najbliżej jak tylko mogłam.
 - Przestraszyłeś mnie, to wcale nie było zabawne - mruknęłam zła i powoli uniosłam głowę. 
Czekałam cierpliwie, aż jego nieudolne próby zrobienia mi turbanu w końcu przyniosą efekt, do momentu, aż od trzymania głowy nisko zaczęło mi się w niej kręcić. 
 - Zapomniałam zamknąć drzwi, wielkie halo. Przecież to zupełnie spokojna okolica, nikt oprócz ciebie nie wchodzi innym ludziom do domu.
 - Raz jeden miły gość wykorzystał podobną sytuację i zamordował osiem tak uroczych kobiet co ty. - Uśmiechnął się triumfalnie, a potem skrzywił, gdy chyba zdał obie sprawę że to nie było na miejscu.
 - Owszem, ale on zmarł, zdaje się w tym samym roku, w którym się urodziłeś. Może jesteś jego kolejnym wcieleniem? - zażartowałam gorzko i szybko osuszyłam włosy i ramiona.
 - Zaproś siedem innych koleżanek, to się przekonamy. - Uśmiechnął się pod nosem.
Przewróciłam oczami, zirytowana i wysunęłam się spomiędzy jego bioder a umywalki i powoli przeszłam do kuchni, powstrzymując cichy pisk gdy moje stopy dotknęły lodowatej podłogi. Andy podążał za mną, bezczelnie lustrując mnie spojrzeniem.
 - Lekarz pozwolił ci jechać na zawody? - spytał w końcu, gdy cisza zaczęła między nami ciążyć.
Pokiwałam głową, szybko nalewając nam czegoś co przypominało truskawkowy koktajl i podałam mu szklankę.
 - Mam przejść jeszcze badania kontrolne i uzupełnić wszystkie witaminy. Nawet nie masz pojęcia, jak mam dość owoców i warzyw. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
 - Po zawodach zabiorę cię na najlepsze hamburgery w mieście - obiecał i sięgnął po moją dłoń.
 Pozwoliłam, by splótł nasze palce, a potem poprowadził mnie na kanapę.
 - Mogę rozczesać ci włosy?
Pokiwałam głową, obserwując z uwagą jak zostawia moją dłoń na swoim kolanie i sięga po szczotkę, którą zostawiłam rano na stoliku. Zdjął z moich włosów ręcznik i zaczął delikatnie je czesać.
 - Umiesz robić warkocze?
 - Nie - odburknął i pociągnął mnie lekko. - Nie rozpraszaj mnie, bo będzie bolało.
 - Mogę cię później nauczyć. Przyda ci się, jak będziesz kiedyś miał córkę.
Odłożył na chwilę szczotkę i odwrócił delikatnie moją głowę. W jednej sekundzie przytłoczyło mnie spojrzenie błękitnych oczu. mój oddech trochę przyspieszył, a na policzki wkradł się zdradziecki rumieniec.
 - To mamy plotą warkocze córkom. 
 - W ekstremalnych sytuacjach ojcowie też to robią.
Uśmiechnął się łobuzersko.
 - Więc nauczysz mnie, jeśli przytrafi nam się taka sytuacja.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szaleję z tymi rozdziałami, nie ma co. Może do końca ferii napiszę jeszcze jeden?
Na razie jest was tu dość mało, ale to nic. Mam nadzieję, że każdemu, kto został wszystko się podoba!
Podzielcie się wrażeniami, albo kropką, albo nawet emotikonem, czymkolwiek. Widzę mniej-więcej, ile tu jest osób po wyświetleniach i kliknięciach w rozdział, ale chciałabym też wiedzieć co wam się podoba a co nie, czy macie jakieś przemyślenia.
Możecie spamować mi tu linkami do swoich blogów, albo wattpadów, czegokolwiek.

Udanych ferii!
Jerry