środa, 25 marca 2015

Rozdział 12

Gdy udało mi się przebudzić, na dworze wciąż było ciemno. Koszulka kleiła się do moich pleców, wilgotne kosmyki na stałe przylgnęły do mojej twarzy, a serce kołatało w piersi tak, jak nigdy wcześniej. Pokój skąpany w mdłym świetle latarni walczył z całych sił, by odzyskać kształt, lecz w moich oczach zamglonych strachem był jedynie zlepkiem ciemnych, niczym nieróżniących się elementów.
Pierwsza sierpniowa noc była zimna. Zza chmur pokrywających niebo tylko raz na jakiś czas wyłaniał się księżyc w pierwszej kwadrze, by chłodnymi, białymi promieniami oświetlić moją twarz. W jego świetle moja skóra wyglądała na niemal przeźroczystą, a perlące się na czole kropelki potu – niczym drobne kryształki.
Powoli stoczyłam się z łóżka i przykucnęłam przy nim, próbując opanować spazmatyczny oddech i przyspieszone bicie serca. Oparłam się łokciami o materac i zamknęłam oczy,. Kołysząc się na palcach do przodu i do tyłu, gdy w mojej głowie, niczym retrospekcja, pojawiały się strzępki koszmaru, który atakował mnie z cała swoją siłą już od tygodnia. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, gdy w końcu udało mi się opanować przerażenie, lecz na jego miejscu, oprócz mrowienia w klatce piersiowej i żebrach, pozostał dziwny niepokój. Pod moimi powiekami nadal przewijały się poszczególne fragmenty złego snu, niczym najgorsza hollywoodzka produkcja. Niepokój znalazł swoje źródło, gdy na miejscu koszmaru pojawił się on.
Odwiedzał każdy mój sen. W każdym był równie poważny i opanowany, niczym najwyższej klasy chirurg. Przytulał mnie do siebie, brał na kolana. Dotykał moich włosów i policzków, zostawiając na nich łaskoczące smugi. Głaskał delikatnie po plecach, obejmował, kołysał, szeptał czule, choć po przebudzeniu nie pamiętałam ani jednego z jego słów. W mojej pamięci zostawały tylko jego wargi, ciepłe i miękkie, pieszczące skórę na moim ramieniu i szyi. Silne dłonie, które przesuwały się po moim ciele, badając każdy jego skrawek. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa, ale.. odsuwał się i patrzył na mnie zimno, gdy tylko jego wargi miały spotkać moje. Patrzył tak chłodno, nieprzystępnie. A gdy otwierał usta, czuły szept przeradzał się w ryk bestii o dwóch rzędach kilkucentymetrowych, ostrych kłów, które później zatapiały się w moich ramionach.
Po dłuższej chwili postanowiłam choć odrobinę się ogarnąć. Ściągnęłam przez głowę mokrą od potu koszulkę i spod poduszki wyciągnęłam zapasową, którą przezornie przygotowywałam przed pójściem spać, w razie gdybym w nocy miała pływać. Oczywiście, jak najbardziej dosłownie.
Z ubraniem w ręce podreptałam do łazienki. Jak na rasowego tchórza przystało, po drodze zapaliłam wszystkie możliwe światła.
Usta przepłukałam wodą, szyję i twarz dokładnie umyłam, a następnie założyłam świeżą koszulkę. Włosy zaplotłam mocno i płasko, żeby nie przeszkadzały mi podczas snu. W rzeczywistości nawet nie myślałam, że uda mi się jeszcze zmrużyć oczy bez kogoś, kto leżałby obok i tulił do siebie z całej siły sprawiając, że nie miałabym czym oddychać.
Wzięłam głęboki oddech i znów wsunęłam się w miękką pościel, tym razem jednak odrzucając duszącą kołdrę na bok. Nim odważyłam się zamknąć oczy, zerknęłam na zegarek w telefonie; brakowało tylko kilku minut do czwartej.
Westchnęłam gorzko, przypominając sobie, co w takiej sytuacji zrobiłabym, gdybym była na ukochanym zadupiu w Polsce. Wyszłabym na dwór w majtkach i koszulce, nie przejmując się tym, że ktokolwiek mógłby mnie zobaczyć. Przeszłabym kilkaset metrów, przebiegła boso po asfalcie, śmiała i skakała, zupełnie tak, jak robiła to miała dama z legend, którymi starsze panie straszyły małe dzieci.
Legenda o Białej Damie była mi bardzo dobrze znana. Otóż Dama pochodziła z zamożnej rodziny, ale zakochała się w mężczyźnie o zdecydowanie wyższej pozycji. Nie, nie w żadnym wieśniaku. W bogaczu z pozycją.  Osobiście myślę, że poleciała na jago kasę, ale to pewnie ja jestem materialistką niewierzącą w miłość, nie ona. W każdym razie, Biała Dama w nocy wymykała się ze swojej sypialni, biegała po ulicy jedynie w białej koszuli nocnej, śpiewała, tańczyła i śmiała się do swojego ukochanego. Zwabione jej głosem wygłodniałe psy rozszarpały ją na kawałki, zostawiając na ulicy jedynie strzępek jasnych włosów i niemal nietknięta koszulę.
Tak, wiem, bardzo romantyczne.
Gdy podczas pierwszej całonocnej bezsenności wymknęłam się z domu, na dworze zabawiłam nie dłużej, niż trzy minuty. Sprintem przebiegłam sto metrów, a później zawróciłam, bo bałam się, że zeżre mnie Burek sąsiadów.
Do moich uszu dotarł cichutki sygnał wiadomości. Przewróciłam oczami i oparłam się na łokciu, po czym wyciągnęłam się najbardziej jak tylko mogłam, żeby zgarnąć laptopa leżącego na krześle przy biurku. Co tam szpagat, to jest dopiero gimnastyka!
Kilka sekund później siedziałam po turecku z laptopem na kolanach i twarzą Suellyn na monitorze.
-Jest czwarta nad ranem do jasnej cholery! – jęknęłam przeciągle, patrząc na moją niemal dwudziestoletnią siostrę i próbując rozszyfrować, jak wykonane jest skomplikowane upięcie na czubku jej głowy, spod którego wymykały się pojedyncze blond pasma. Pod światło wyglądały niczym aureolka, a jej anielski wizerunek dopełniała biała sukienka, ślicznie kontrastująca z opaloną skórą.
-Czwarta? U nas jest trzynasta- wzruszyła szczuplutkimi ramionami, czym jeszcze bardziej mnie rozjuszyła.
-Masz rozszerzoną geografię i nie wiesz, że strefy czasowe w których jesteśmy, różnią się o pieprzone dziewięć godzin? – warknęłam.
-I tak nie śpisz, więc o co ci chodzi? – zmarszczyła mały, lekko zadarty nosek.
Ona ma urodę, ja mózg.
-O nic. Nie mam siły dyskutować – uniosłam ręce w obronnym geście. – A teraz gadaj, czego chcesz? Ostrzegam, jeśli chodzi o Darka, to się, kurde, zdenerwuję.
Darek był narzeczonym, chłopakiem, czymś w tym stylu Suellyn. Miał dwadzieścia osiem lat i oprócz wieku, nie różnił się ode mnie absolutnie niczym. No, może był trochę ładniejszy.
Nie lubiłam go. Nigdy nie zdobył mojej sympatii, mimo, że prawie we wszystkim się zgadzaliśmy.
Z Sue poznali się na pierwszym roku jej studiów.  Zakochali się w sobie na zabój. Nie mam pojęcia jakim cudem, skoro on wykładał tę nieszczęsną geografię…
-Nie o Darka- machnęła lekceważąco ręką. – O Maćka.
Maciek z kolei to przyjaciel Olivera, dawny obiekt moich westchnień. Gdy się z nim żegnałam, z lekka mnie poniosło i popełniłam ogromny błąd – pocałowałam go. Właściwie, to poprosiłam, żeby mnie pocałował, ale na jedno wychodzi.
-No, co z nim? – oparłam łokcie na kolanach i patrzyłam wyczekująco na Sue.
-Kazał przekazać, że przyleci na tę wymianę dopiero za tydzień, bo nie dogadał się do końca z tym drugim facetem w kwestii mieszkań.
Odetchnęłam z ulgą. Faktycznie, ogarnęła mnie lekkość. Lubię Maćka, ale nie chcę robić mu fałszywej nadziei. Od czasu tamtego pocałunku pomyślałam o nim może dwa razy. Nie mogłabym znieść nieszczerych uśmiechów, zapadającej krępującej ciszy. Nie mogłabym mu powiedzieć, że nie lubię go w ten sposób, który pozwoliłby nam na bycie razem.
-Słabo. Z tydzień mam egzaminy do liceum – poinformowałam bez większego entuzjazmu.
-Użalasz się. Na pewno sobie poradzisz, przecież nie jesteś głupia! – uśmiechnęła się. – Jak idzie ci biologia?
Czy Suellyn Cecily Evans właśnie zapytała, jak idzie mi nauka i stwierdziła przy tym, że nie jestem głupia? Chyba ktoś był tak miły i podmienił mi siostrę.
-Dobrze – nieśmiało odwzajemniłam uśmiech. – A jak tobie poszły sesje?
-Zdałam na piątki! – wydęła usta pomalowane różowym błyszczykiem, a później zaśmiała się perliście.
Okej, to już przerasta ludzkie pojęcie. Oddam 50 punktów IQ za śmiech w połowie  tak dziewczęcy jak ten Suellyn!
-Brawo! – pogratulowałam. – A jak w domu? Babcia dobrze się czuje? A mama? – zasypywałam ją milionem pytań, byle tylko przestała mnie wpędzać w kompleksy swoim urokiem osobistym.
-W domu dobrze. Babcia czuje się coraz lepiej, aktualnie wyszła z mamą na zakupy. Radzimy sobie dobrze, nie myśl, że nie.
-Sue, ja po prostu się martwię- sprostowałam natychmiast, orientując się, że moje pytania mogły zabrzmieć po prostu chamsko i nazbyt dociekliwie, tak, jakbym w nie nie wierzyła. –Tęsknie za wami i chcę tylko wiedzieć, czy wszystko okej. Martwię się – powtórzyłam.
-Już nie ważne. – powiedziała miękko. – Lepiej opowiadaj, jak tam w LA! Poznałaś kogoś?
-Duszno i gorąco. A oprócz tego jakoś leci. Tylko robię za służbę – zaśmiałam się, choć świdrujące spojrzenie blondynki sprawiało, że moja obnażona dusza cierpiała istne katusze.
-Pytałam, czy kogoś poznałaś – przypomniała.
Zagryzłam nerwowo dolną wargą i potarłam lewe ramie. Sue zawsze miała lekką obsesję na punkcie mojego życia uczuciowego. Wynikało to głównie z tego, że nigdy nie byłam w związku (o ile można to tak nazwać) dłużej niż miesiąc i nigdy po „zerwaniu” nie rozpaczałam okręcona w koc.  Można by pomyśleć, że jestem niestała w uczuciach, ale w rzeczywistości jest trochę inaczej. Zbyt często ponoszą mnie emocje. Gdy po jakimś czasie zdaję sobie z tego sprawę, po prostu kończę wszystko, co zaczęłam pod ich wpływem.
-No.. poznałam kilku – mruknęłam nieśmiało, patrząc w jej piwne oczy.
-No to opowiadaj! – Pisnęła podekscytowana. Wyglądała jak mała dziewczynka, która po raz pierwszy znalazła się w wesołym miasteczku.
-Jeden ma na imię Matt – powiedziałam. – Poznaliśmy się przez internetowy czat, a później na siebie wpadliśmy. Przyjaźnimy się, gramy razem w koszykówkę.
Sądząc po minie „mamo, ta brzydka pani właśnie odgryzła mi połowę lizaka”, moja odpowiedź nie zaspokoiła jej ciekawości nawet w najmniejszym stopniu.
-Dobrze całuje? – wypaliła.
Na moich policzkach błyskawicznie pojawił się szkarłatny, a może nawet rubinowy rumieniec. Uniosłam wysoko brwi, starając się przynajmniej stworzyć pozory, że nie wiem zupełnie, o czym ona mówi. 
-Sue, ja…
-Przestań, Annie. Zagryzasz środek policzka, czyli coś ukrywasz. Zawsze tak robisz. No więc?
Cud, ludzie! Zapiszcie to gdzieś! Sue pamięta więcej, niż moje imię!
-Dobrze. Bardzo dobrze. Zajebiście, cudownie, wspaniale. Jego usta są jak pieprzona ambrozja. To znaczy, nie wiem, czy pieprzona, ale.. – przerwałam. Moje policzki paliły żywnym ogniem.
- On też tak myśli o tobie?
-Nie wiem, Sue, nie wiem – poskarżyłam się. – Od tamtego pocałunku rzadko kiedy udaje nam się porozmawiać – westchnęłam.
-Annie? Czy ty się z nim przespałaś?
-Co? Nie! – zaprzeczyłam zbyt gwałtownie. Suellyn chyba nie do końca mi wierzyła. – Sue, nie rozłożyłam przed nim nóg.
-No dobra, już, dobra- westchnęła i poprawiła prostą grzywkę, która i tak układała się o wiele lepiej, niż moje włosy kiedykolwiek. – A ci inni?
Puk, puk. Kto tam? Zazdrość.
- Poznałam ich właśnie dzięki Mattowi. Gramy w jednej drużynie, nic szczególnego. – Wzruszyłam ramionami. – A teraz zmieńmy temat, dobrze?
Sue pogłaskała czule monitor, jakby próbując dodać mi otuchy. Przed oczami mignął mi srebrny pierścionek z perełką. SUE JEDNAK JEST ZARĘCZONA.
A zazdrość przestała mnie pukać. Teraz próbuje mnie rozerwać młotem pneumatycznym.
-Jasne – uśmiechnęła się półgębkiem.
-Wiesz, bo mam prośbę. Mogłabyś sprawdzić, czy w moim starym pokoju w szafie, na samym dnie, nie leży notes? Stary, posklejany, lekko nadjedzony? Obok powinna być książka, taka z twarzą kobiety na okładce.
-Jest – rzekła bez zastanowienia. - Znalazłam go jakiś tydzień temu, jak sprzątałam. Obok leżał plakat tych, no… Zakonnic!
Parsknęłam głośnym śmiechem, orientując się, że miała na myśli Black Veil Brides. Tak się kończy tłumaczenie siostrze etymologii nazwy zespołu.
-Tak, Sue, właśnie tak. Mogłabyś dać książkę i notes Maćkowi, żeby mi podrzucił? I tak pewnie pofatyguję się po niego na lotnisko, więc nie powinno być problemu.
Moja siostra ochoczo pokiwała głową i zdmuchnęła pasmo włosów, które wpadło jej do oka.
-A co do tego plakatu.. Przesłuchałam kilka piosenek tego zespołu i są całkiem nieźli – stwierdziła z uznaniem, po czym, ku mojemu (nie)zaskoczeniu, dodała: - A wokalista jest całkiem przystojny.
-Pieprzyć wokalistę – Albo i nie. – Basista to prawdziwy ogier!
Jak łatwo się domyślić, moje słowa były nasączone sarkazmem najbardziej, jak to tylko możliwe. Ale Sue chyba łyknęła moją przynętę, bo prychnęła lekceważąco.
-Chyba raczej kobyła.
Dopadł mnie niekontrolowany śmiech. Złapałam się za brzuch i oparłam plecami o ścianę, starając się choć trochę uspokoić, lecz to nie pomagało. Przycisnęłam poduszkę do twarzy i wzięłam kilka głębokich wdechów, gdy moje oczy zaszły łzami.
Boże, dlaczego dopiero teraz Sue stała się ideałem starszej siostry?
-Sue, ja cię kocham- pisnęłam w poduszkę.
-Wiem, ja ciebie też kocham, Annie. Ale czekaj! Trochę o nich czytałam…
-Ty czytałaś?!
-I okazuje się, że wszyscy mieszkają w Los Angeles! Może kiedyś któregoś z nich spotkasz? – dokończyła entuzjastycznie, na co uśmiechnęłam się sennie. – Byłoby cudownie! Pomyśl, spotkać takiego Andy’ego Biersacka i z nim porozmawiać.
-Bardzo możliwe, że spotkam. Jest ogromna szansa – sapnęłam wymijająco, ignorując większą część jej wypowiedzi, na co zmarszczyła lekko brwi. – No, Sue, ja kończę. Ta głupawka mnie wykończyła, a o dziesiątej jestem umówiona na spacer, a później idę opiekować się dzieckiem.
-Czekaj, Ann. Jak to: „bardzo możliwe” i „ogromna szansa”? Czy ty coś przede mną ukrywasz? I ty masz się opiekować dzieckiem?!
Pomachałam jej jedynie, ukazując dwa rzędy prostych, białych zębów, po czym zatrzasnęłam laptopa i wepchnęłam go pod łóżko, a sama wygodnie ułożyłam się na poduszkach. Dosłownie kilka sekund później zmorzył mnie sen.
Niech się zastanawia.

Mój telefon rozdzwonił się na dobre punktualnie o ósmej rano. Z głośnym jękiem niezadowolenie podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po zalanym światłem pokoju. Gorące promienie lizały moją twarz i oślepiały, ale mimo to wstałam i przeciągnęłam się dokładnie.
Od umówionego spaceru dzieliły mnie dwie godziny, które zamierzałam poświęcić na ubranie się, wykąpanie, uczesanie, zjedzenie śniadania.. zrobienie śniadania dla chłopaków i posprzątanie po nich…
Nie wyrobię się.
Przecierając oczy podeszłam do szafy i wyjęłam z niej jasnogranatowe trampki przed kostkę, białą koszulkę na ramiączkach czarne rurki i bieliznę. Z owym zestawem pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i wyprostowałam włosy, a później lekko je poczochrałam, żeby nabrały objętości. Po chwili namysłu  wytuszowałam też rzęsy i pociągnęłam usta bezbarwnym błyszczykiem, po czym przyjrzałam się sobie z niekłamanym.. zdziwieniem.
Nie, to nie jestem ja.
Westchnęłam ciężko, wkładając na wpół rozładowany (ho, ho, pesymistka ze mnie) telefon do kieszonki. Następnie zbiegłam na dół, omal nie zabijając się o własne nogi i podreptałam do kuchni, żeby zrobić sobie zdrowe i pożywne śniadanie, czytaj odgrzać wczorajszego kurczaka i kawałek pizzy.
Gdy posiłek był gotowy, udałam się do salonu, powaliłam się na mojej ukochanej kanapie i zajęłam się oglądaniem głupich amerykańskich filmów o uzdolnionej młodzieży, która musi pokonać multum przeciwności losu, żeby w końcu stać się naprawdę kimś.
-Kurwa mać – rozległo się na schodach. O, tak, to musi być Oliver.
Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech, gdy brat zatrzymał się w pół drogi to kuchni i spojrzał na mnie z mordem w oczach, orientując się, że właśnie pochłaniam to, co on miał zamiar zjeść. Był w bokserkach, które dla odmiany nie miały żadnych kompromitujących wzorków, na jego twarzy pojawił się zarost, że już o jego fryzurze nie wspominając.
-Zajebałaś mi żarcie – warknął. Później spojrzał na ekran. – Hannah Montana?
-Hannah Montana- pokiwałam głową, po czym założyłam nogi na zagłówek i wzięłam kolejnego gryza pizzy. – A tak poza tym, to od kurczaka rosną cycki.
-Tobie nie- westchnął, po czym powalił się obok. –Zabierz te śmierdzące stopy sprzed mojej twarzy – nakazał, na co fuknęłam obrażona do granic.
-One nie śmierdzą- zaprotestowałam. –tylko pachną jak wiosenna łąka.
Oli pokręcił głową, po czym zepchną moje nogi z zagłówka. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć mu głowę na kolanach i oglądać dalej.
Po kilku minutach na schodach rozległa się kolejna kurwa. Uniosłam głowę z kolan brata, żeby zobaczyć tatę w równie nowatorskim uczesaniu, ale ubranego w moją koszulkę i jeansowe spodnie do kolan.
-O, Hannah Montana – uśmiechnął się, po czym opadł ciężko na fotel. – A tak w ogóle, to z boku wyglądacie dosyć dwuznacznie.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka przesunęliśmy się na dwa odległe końce kanapy.
-Ann podpieprzyła śniadanie – zakablował Oliver. Kopnęłam go w biodro. – No za co?!
-Za jajco! Po prostu dbam o waszą formę i zdrowe odżywianie – rzekłam wyniośle.
-Zaraz ja zadbam o twoją sztuczną szczękę – warknął szatyn i praktycznie się na mnie rzucił, okładając przy tym poduszką  i przytrzymując nogami. Pisnęłam i przylgnęłam plecami do podłokietnika, starając się odepchnąć go jakoś. Oliver w jednej chwili ulokował się między moimi nogami i jedną ręką przytrzymał mi nadgarstki, drugą natomiast nadal tłukł mnie tą nieszczęsną poduszką.
Tymczasem, nasz kochany tata nadal oglądał Hannah Montana.
-Oli! Skończ! – wrzeszczałam i szarpałam się, próbując jakoś kopnąć go w tyłek, albo przynajmniej w uda, żeby chociaż na chwilę wstrzymał atak.
-Zwinęłaś moja pizzę. Nie możesz żyć na tej planecie.– stwierdził z niespotykaną u siebie powagą i przycisnął mi poduszkę do twarzy. Później zaśmiał się, jak to mieli w zwyczaju czynić złoczyńcy.
-Jesteś głupi- wysepleniłam.
-Najgorsza riposta wszechczasów.
-To nie była riposta.
-A ty jesteś brzydka.
-A ty masz owłosione nogi.
Chwila ciszy.
-TATO!!!

Koniec końców, udało mi się wyplątać spod Oliego, dostaliśmy bure za zachowywanie się jak idioci (od faceta który oglądał Hannah Montanah) i, idąc za radą taty, poszliśmy na kompromis.
Dobra, to był żart, wybiegłam z domu w szaleńczym pędzie, żeby tylko nie robić im śniadania i nie zmywać po nich.
Słuchając  By The Way zespołu Red Hot Chili Peppers pokonywałam kolejne przecznice dzielące mnie od bloku, w którym mieszkał Matt. W głowie układałam sobie najdogodniejszy możliwy przebieg naszej rozmowy, choć i tak wiedziałam, że nie zda się to na nic.
Na miejscu byłam po piętnastu minutach. Oparłam się o ścianę i zadzwoniłam domofonem, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. W końcu ta nastąpiła, ale…
Odpowiedziała mi mama Matta, pani Rose.
-Ann, słońce, wejdź na górę, bo zanim obudzę tego lenia, mogą minąć wieki.
Zaśmiałam się cicho, słysząc z jakim ubolewaniem w głosie kobieta mówi o lenistwie syna.
-Dobrze, proszę pani.
Weszłam do budynku i przeskakując po cztery schodki na raz, wdrapałam się na piąte piętro. Zapukałam dwukrotnie do drzwi, które niemal natychmiast się otworzyły. Stała w nich czterdziestoletnia kobieta, bardzo ładna i miła. Miała krótko obcięte włosy, szare oczy i cerę, której mogłaby pozazdrościć jej niejedna nastolatka.
Panią Rose poznałam już wcześniej. Była pielęgniarką w pobliskim szpitalu i wychowywała syna sama. Była otwarta, bardzo tolerancyjna i kochała zwierzęta, a szczególnie Ramzesa. No, Matta też.
-Ile razy mam ci powtarzać, że nie musisz pukać? – spytała na wejściu, uśmiechając się przyjaźnie.
-Wie pani, że i tak będę - odwzajemniłam uśmiech i weszłam do środka, gdy przepuściła mnie w drzwiach.
Zsunęłam ze stóp trampki i właśnie wtedy poczułam jak na ramiona spada mi ogromy ciężar, a mokry język  zaczyna lizać mnie po twarzy.
-Ramzes, piesku, spokój – zaszczebiotałam do ogromnego mastiffa i pogłaskałam go po grzbiecie. –No już, złaź, bo zaraz przestawisz mi bark- przykucnęłam, żeby zdjął łapy z moich ramion.
Ramzes wykonał niemy rozkaz i nadstawił łeb do głaskania, co też uczyniłam, gdy tylko udało mi się wyprostować.
-Matt jest u siebie, słonko. Nie wiem, czy będzie w stanie wyjść, po swoim wczorajszym pijaństwie. Twierdzi, że umiera – zaśmiała się.
-Kac morderca? – uniosłam jedną brew, czochrając psa za uchem.
-Oj tak. Jak wróciłam po nocnym dyżurze, leżał na kanapie do połowy rozebrany z butelką w ręku i majaczył coś pod nosem. A jego pokój..- machnęła ręką. - Istne pobojowisko. Nie wiem, czy sprowadził sobie prostytutki, czy zabawiał się tak z Willem i Tonym, ale to przerasta ludzkie pojęcie.
-Domyślam się- przytaknęłam. – To.. może spróbuję go obudzić, dobrze?
-Oczywiście, próbuj, ale nie wiem, czy ci się uda. Chociaż.. Odkąd cię poznał, zrobił się o wiele grzeczniejszy. Spoważniał, a takie sytuacje jak ta praktycznie przestały się zdarzać. Masz na niego dobry wpływ – oświadczyła.
-Dziękuję – odpowiedziałam, czym też zakończyłam nasza małą wymianę zdań.
Pani Rose skierowała się do kuchni, a ja do pokoju jej syna. Zapukałam cicho, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi, powoli wsunęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Faktycznie, pokój wyglądał jak pobojowisko. Na podłodze leżało kilka zgniecionych puszek, spod łóżka wystawały kolorowe pisemka, a popielniczka na stoliku nocnym była pełna.
Matty leżał na wznak, przykryty kocem do pasa. Głowę miał zasłoniętą poduszką.
Przysiadłam obok niego i pogłaskałam po ramieniu. Jego mięśnie były napięte, a mnie cholernie kusiło, żeby przesunąć dłonią po jego klatce piersiowej.
Na całe szczęście, gdy pokusa stała się zbyt silna, chłopak przekręcił się w moją stronę i odrzucił poduszkę z twarzy, po czym przyjrzał mi badawczo.
-Dzień dobry – mruknął zachrypniętym głosem, podniósł się na łokciu i musnął ustami mój policzek. – To nie był sen, prawda? Inaczej nie obudziłbym się obok ciebie – uśmiechnął się rozkosznie, znów opadając na poduszki. Jego dłoń bez większego problemu odnalazła moją, a nasze palce splotły się.
-Matty, piętnaście minut temu byliśmy umówieni. Cokolwiek ci się śniło, nie chcę nawet wiedzieć co, się nie wydarzyło –  powiedziałam miękko, drugą ręką głaszcząc go po policzku.
Rose jęknął niezadowolony i zamknął na chwilę oczy, mrucząc coś bez związku. Mocniej ścisnął moją dłoń i przesunął ją ja swoją klatkę piersiową.
Palant chyba czyta mi w myślach.
-To wielka szkoda, bo gdyby to nie był sen, umarłbym w raju.
Choć powinnam się rozpłynąć od tego komplementu, tylko wzniosłam oczy ku górze, po czym spojrzałam, w jego szare oczy i, nie mogąc się powstrzymać, musnęłam lekko jego usta.
-Już ci lepiej? – spytałam po chwili ciszy.
-O wiele- szepnął zadowolony i podniósł do siadu, opierając się na dłoniach. Oparł się plecami o zagłówek i poklepał swoje kolana.
Błagam, oby miał bokserki, inaczej chyba nigdy nie zasnę.
I on też nie.
Usadowiłam się na jego kolanach, opierając wygodnie o jego klatę. Matt bez większych ceregieli objął mnie w pasie i przycisnął do siebie mocniej, po czym oparł głowę na moim ramieniu i cmoknął w szyję. Po chwili zastanowienia znów pocałował tamto miejsce, tym razem dłużej i namiętniej, muskając językiem skórę i lekko ją ssąc. Musiałam skupić całą siłę woli, żeby nie okazać, jakie to dla mnie przyjemne. Jemu wyraźnie też sprawiało niemałą frajdę.
-Skoro już ci lepiej, to musimy porozmawiać – jęknęłam cicho. Matt niechętnie oderwał się od mojej szyi, a jego oczy spotkały moje.
-O czym porozmawiać? – zapytał, głaszcząc dłońmi moją talię.
-O tym, Matt. Nie zauważyłeś, że coś się między nami zmieniło? – westchnęłam niepewnie.
-No.. Rozmawiamy mniej, mniej się spotykamy. Ale poza tym, jest całkiem normalnie – wzruszył ramionami i odsunął ramiączko od stanika, które najwyraźniej lekko mu przeszkadzało w pieszczeniu ustami moich barków.
Powiem mu to delikatnie.
-Chodzi o to Matt, że  dalej lubimy się tak samo. Jesteśmy na siebie napaleni, nic więcej.
Och, cóż za subtelność.
-Możemy sprawdzić. Zróbmy to. Później się zobaczy, czy faktycznie jesteśmy na siebie tylko napaleni, czy może to coś więcej  - zlustrował mnie od góry do dołu.
-Matt, to tak nie działa – sapnęłam cicho i spuściłam głowę, żeby włosy, które na całe szczęście zostawiłam rozpuszczone, zakryły rumieńce na moich policzkach.
To jednak na niewiele się zdało. Delikatnie złapał mój podbródek i podniósł do góry, zmuszając, bym patrzyła w jego oczy. Powoli przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze, po czym z lekkim uśmiechem, głosem ściszonym do szeptu, spytał:
-To byłby twój pierwszy raz?
Mogłabym przysiąc, że, cholera, kiedyś w policzkach wypali mi dziurę.
-Matt, błagam..- szarpnęłam się lekko, lecz jego stalowy uścisk nie ustępował. – To nie jest..
-Moja sprawa,  wiem. Ale nie masz się czego wstydzić – Oparł usta o moją skroń.  – Chociaż wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz.
Zabiję go kiedyś. I to ze szczególnym okrucieństwem.
- Więc jak? – pogłaskał mnie po włosach, jakby oczekiwał, że podejmę decyzję w minutę.
Cóż, gdybym lubiła twórczość Sandry Brown, zgodziłabym się od razu. W końcu główna bohaterka zawsze jest z tym pierwszym, ewentualnie tym lepszym.

-Skończmy to.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chyba jestem chora. Napisałam 15 stron rozdziału i po prostu musiałam podzielić go na pół, bo byłby za długi, no. 
A tak w ogóle, to nie ma mnie w internetach przez tydzień, a gdy wracam jestem sto lat za murzynami. Pierdyliard nowych rozdziałów, czytelników, blogów.
No to także ten.
Co do rozdziału: Otóż napisałam go (te 15 stron) w dwa dni, w tym pierwsze 5 stron przepisywałam 2 razy, bo zawiesił się komputer i nic, absolutnie nic się nie zapisało. Ale jest Suellyn! I jeszcze się na pewno pojawi.
Dobra, chyba tyle z mojej strony. 
Powiecie mi, jak tam koncert, co? 

10 komentarzy - nowy
Serio, mogłabym dodać nawet dzisiaj.

Ach, jak mogłam zapomnieć. Jutro pojawią się też fakty o bohaterach. Naprawdę bardzo mi się nudziło.

czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 11

-Jak ty tu, do jasnej cholery wszedłeś?
Stałem oparty o framugę drzwi i obserwowałem ją uważnie. Na jej twarzy malowało się zaskoczenie, ale wiedziałem, że cieszy się na mój widok. Odkąd nasze relacje się poprawiły, zawsze miała wesołe iskierki w oczach. Nawet gdy była czymś zirytowana, uśmiechnęła się, kiedy byłem obok. Nie wiem, czy działam tak na wszystkie kobiety, czy tylko na nią, ale odpowiada mi to.
-Twój tata mnie wpuścił - odpowiedziałem po dłuższej chwili  i zamknąłem za sobą drzwi.
Mój wzrok powoli ześlizgnął się z jej twarzy na długie, szczupłe nogi. Na udach miała położone dwa podręczniki, które zapewne ważyły więcej niż ona sama. Cholera, miała idealne ciało. To cud, że ostatnio oparłem się pokusie. Teraz, gdy miała na sobie jedynie bieliznę i rozciągniętą męska koszulkę, to było o wiele trudniejsze.
Annie w zamyśleniu pokiwała głową i położyła książki na podłodze, po czym zrobiła mi miejsce. Usiadłem obok, kierowany jej niemym rozkazem.
-Więc co było tak ważnego, że zapchałeś mi całą skrzynkę odbiorczą? - zapytała, a na jej usta wpełzł nieśmiały, a zarazem prowokacyjny uśmiech.
-Czemu nie odzywałaś się wczoraj?- odbiłem pytanie.
Roześmiała się  i oparła plecami o ścianę. Miała ładny śmiech.Lekko zachrypnięty, ale jednocześnie łagodny. Można by go słuchać godzinami.
-Nie chciałam się narzucać- powiedziała po chwili, gdy udało jej się opanować. Dopiero wtedy zorientowałem się, że i na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Przecież masz życie i innych znajomych.
W ten właśnie sposób mój uśmiech momentalnie zgasł. Przybiłem piątkę z własną twarzą, ale ona nie wyglądała tak, jakby żartowała.
-Gadasz głupoty- stwierdziłem i machinalnie sięgnąłem do kosmyka jej włosów, który opadał jej  na twarz. Założyłem go za ucho, a później przesunąłem opuszkami palców po jej policzku.  Zmarszczyła brwi i prychnęła cicho, potęgując tym samym swój urok, o którym najprawdopodobniej sama nie zdawała sobie sprawy.
Od początku naszej znajomości zaintrygowała mnie swoją osobą. Nie była taka, jak większość. Nie próbowała udusić mnie uściskiem, gdy spotkaliśmy się miesiąc temu. Traktowała mnie jak normalnego człowieka, równego sobie. Szczególnie zaimponowała mi tym, że wtedy, w tą felerną noc nie zgodziła się na moją propozycję.
Szanuje się, to dobrze. Lubię, gdy kobiety się szanują.
Przyznam, najtrudniej byłoby zmusić ją do mówienia. Nadal była oszczędna w słowach. Znałem jej zdanie na mniej ważne tematy, wiedziałem dokładnie, jakiej muzyki słucha, jaki sport lubi. Mogłem powiedzieć nawet kilka słów o jej dzieciństwie, ale gdyby się zastanowić, ta wiedza nie była niczym szczególnym. Tyle samo wie się o człowieku spotkanym w przedziale kolejowym.
-Andy.. Chyba się zamyśliłeś - powiedziała, czym wyrwała mnie z zadumy. Ku mojemu zdziwieniu zauważyłem, że miała jednak na sobie krótkie spodenki.
Och tak. Znów się rozmarzyłem. Przecież nie mogłaby tak spokojnie rozmawiać ze mną, gdyby miała jedynie majtki.
W sumie, ja też nie mógłbym tylko rozmawiać.
-Przepraszam. Ostatnio często się zawieszam - mruknąłem pod nosem i z satysfakcją stwierdziłem, że rozbawiłem ją swoją miną naburmuszonego pięciolatka.
-Nic się nie stało. To powiesz w końcu, co tak..- Przygryzła na moment dolną wargę, szukając odpowiedniego słowa. - Ważnego wydarzyło się tamtej nocy?
-Nie pamiętasz, czy chcesz, żebym zrobił z siebie idiotę?
-Już go z siebie robisz, więc odpowiedź chyba jest oczywista - posłała zgryźliwy komentarz.
Dokuczaliśmy sobie dosyć często. Robiliśmy sobie na złość tylko po to, żeby później śmiać się z własnej głupoty. Chyba właśnie za ten dystans do siebie polubiłem ją najbardziej.
-Byłaś cudowna. Naprawdę, na twoim miejscu zastanawiałbym się nad karierą gwiazdy porno - uśmiechnąłem się czarująco.
-A ja na twoim miejscu nie - Rzuciła poduszką w mój tors i zaśmiała się.
-Mówiłaś zupełnie co innego.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, wybuchnęliśmy śmiechem. Było wiadome, że nie robiliśmy niczego, co można by nazwać erotycznym, z wyjątkiem tej nieszczęsnej pobudki rano, kiedy to "przez przypadek" pomyliłem Ann z dziewczyną.
Ciekawe, ile sposobów na zamordowanie mnie zdążyła wymyślić, gdy wracaliśmy.
-Czyli tak po prostu zasnęliśmy na ziemi, tak? - upewniła się, na co ochoczo pokiwałem głową.
-Tak, dokładnie tak.
-Okej. To przecież normalne, nie? - uniosła brew. Wyglądała całkiem zabawnie, gdy po chwili na jej twarzy wykwitł rzadko spotykany, kpiący półuśmieszek. Trochę jak Lara Croft.
-Nie - mruknąłem, za co dostałem z łokcia w ramię. - Ej! Za co?
-Za całokształt- uśmiechnęła się szeroko. - A skoro już tu jesteś, odpytasz mnie z historii?
-Uczysz się w wakacje?
Ann wzruszyła ramionami i podała mi książkę, po czym ułożyła się wygodnie na łóżku, zakładając mi nogi na kolana. Dłonie splotła na płaskim brzuchu i wpatrzyła się w sufit.
Jak ja mam się teraz, cholera jasna, skupić na historii?
-Czasami trzeba. Historia i biologia to dwa moje słabe punkty, a za dwa tygodnie mam egzaminy. Jeżeli zawalę, to się załamię.
-Szkoła to nie wszystko- uśmiechnąłem się i poklepałem ją lekko po kolanie. Zaśmiała się.
-Wiem, ale bez wykształcenia będzie mi ciężko. Bo w sumie, co ja umiem takiego wyjątkowego? Nic.
Okej, ta dziewczyna naprawdę ma tak niską samoocenę, czy tylko robi sobie ze mnie jaja?
-Idę o zakład, że bez problemu ograłabyś kilku zawodników z NBA, a to już coś. Tamten facet, którego pokonałaś, grał kiedyś w profesjonalnej drużynie. Wywalili go chyba za sterydy, nie jestem pewny.
-Sporo wiesz - zauważyła.
Wzruszyłem ramionami i otworzyłem podręcznik do historii. Od dawna nie zaglądałem do książek. Zapomniałem, jak to jest siedzieć w szkolnej ławce i mieć nadzieję, że nie trzeba będzie odpowiadać. Chować się za zeszytem i udawać, że jest się w pełni zaabsorbowanym nauką.
-Plotki szybko się rozchodzą. A teraz historia: W których latach rozegrała się wojna secesyjna?

***

Był wieczór, chociaż gdy patrzyłam na termometr wydawało mi się, że w rzeczywistości jest właśnie środek dnia. Upał był niemiłosierny - ciężko było się przestawić zaraz po dwóch pochmurnych dniach. Miałam ochotę wejść do zamrażarki i nie wychodzić z niej do jutra z nadzieją, że dzień będzie chłodniejszy, a niebo znów zaścieli gruba warstwa chmur.
A jednak musiałam wyjść, bo obiecałam Carolyn, że przyjdę do niej do pracy. Miałam spędzić cały wieczór w klubie nocnym, wśród spoconych, pijanych ludzi i głośnej klubowej muzyki. Nie marzyłam o niczym innym, przysięgam.
Z domu wyszłam około siódmej, ubrana w moje ukochane glany, krótkie jeansowe spodenki, jak łatwo się domyślić - za wysokim stanem i białą bokserkę. Po raz pierwszy od kilku miesięcy zrobiłam też makijaż, o ile makijażem można nazwać pomalowanie rzęs. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, bo to moja kuzynka miała ją przyciągać, żeby dostawać napiwki, nie ja.
Na autobus czekałam chyba z dziesięć minut. W środku było tłoczno, pachniało stęchlizną i smutkiem. Ludzie wracali z pracy, przytłoczeni nadmiarem obowiązków. Zgarbiona kobieta z mysimi włosami ściśniętymi w kitkę stała przede mną, zaciskając w dłoniach czarną aktówkę. Jej kostki pobielały, podobnie jak twarz. Miałam wrażenie, że się dusi, dlatego położyłam dłoń na jej ramieniu i cicho spytałam:
-Przepraszam, dobrze się pani czuje?
Kobieta odwróciła się przodem do mnie. Jej chude, długie palce zaciskały się na jednym z siedzeń, wzrok był jakby mętny. Na policzku widniała fioletowa plama, na skroni rozcięcie, co pozwalało mi sądzić, że jest ofiarą jakiejś przemocy. Nieśmiało i bardzo dyskretnie zmierzyłam ją wzrokiem. Miała na sobie proste, czarne spodnie i biały golf bez rękawów, a na to zarzuciła marynarkę. Była w ciąży.
-Dobrze- wychrypiała i zdobyła na lekki uśmiech. - Po prostu strasznie tu duszno.
W tej sytuacji można było zrobić tylko jedno. Przecisnęłam się do jednego z okien i uchyliłam je, nie zważając na protesty starszej pani, od której oberwałam torebką w brzuch. Zamiast okazać skruchę, obdarzyłam ją karcącym spojrzeniem i wróciłam do ciężarnej kobiety. Powoli objęłam ją ramieniem i podprowadziłam do otwartego okna, torując sobie łokciami drogę.
Przez resztę drogi stałam obok niej, bojąc się, że może w każdej chwili zemdleć. Następnie wysiadłam razem z nią, pomimo tego, że to nie był mój przystanek.
-Dziękuję za pomoc - powiedziała, gdy w końcu udało jej się odzyskać kolory i złapać oddech. - Miła z ciebie dziewczyna.
Uśmiechnęłam się. Miło było usłyszeć takie słowa z jej ust.
-Nie ma za co proszę pani - odpowiedziałam grzecznie.
Kobieta pomachała mi na pożegnanie, po czym obie odeszłyśmy w swoją stronę.
Gdziekolwiek ta moja strona była.

Nim znalazłam właściwą drogę, udało mi się źle skręcić pięć razy. Przysięgam, że zamorduje Caro. Nie odbierała ode mnie żadnych telefonów, nie odpisywała na wiadomości. No zabiję. Zajebię na miejscu. Glanami.
Klub nocny, który nosił wdzięczną nazwę "Let's drink!", zauważyłam z kilkunastu metrów, dzięki wielkiemu, migającemu neonowi i gorylowi, który stał przy wejściu. Nie mówię teraz o ochroniarzu, tylko o... plastikowej atrapie goryla naturalnej wielkości.
Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam malutką dziewczynę palącą papierosa, która opierała się o ścianę. Jej włosy platynowe, proste włosy sięgały pasa. Wydawała się być nieobecna, zamyślona. Zupełnie tak, jakby na kogoś czekała. Na kogo? Odpowiedź była banalnie prosta. Na mnie!
-Evans! - wrzasnęła i rzuciła fajkę na chodnik, przygniatając ją niemożliwie wysoką szpilką, po czym podbiegła do mnie (na tych właśnie niemożliwie wysokich szpilkach) i rzuciła mi na szyję.- Myślałam, że już nie przyjdziesz!
-Sorki, Caro. Miałam mały problem ze znalezieniem drogi - rozmasowałam w zamyśleniu kark, po czym odsunęłam od siebie blondynkę i zmierzyłam od góry do dołu wzrokiem.
- Wyglądasz jak najwyższej klasy prostytutka!
-Dzięki- wyszczerzyła się. - A ty idziesz się przebrać, bo mi pomożesz. Jest zajebisty ruch, a ja jestem sama. Oczywiście, robisz to charytatywnie, cała kasa dla mnie.
Zaśmiałam się głośno na myśl o tym, że mam zapieprzać za barem jak dzika i znosić pijanych facetów. To zdecydowanie nie było zajęcie dla mnie.
-Nie ma mowy! Nigdy w życiu nie ubiorę się w to, co leży na zapleczu nocnego.
-Kto mówi o ciuchach stąd? - uniosła brew. - Mam dla ciebie kilka swoich. Są za duże, ale na ciebie powinny być idealne.
Chyba po tym wieczorze będę miała załamanie nerwowe.
-Nie założę twoich ubrań, Rain! Znam twoją garderobę nazbyt dobrze!
Rzeczywiście, Caro lubiła ubierać się wyzywająco. Dziś miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę, która nie sięgała nawet połowy uda, do tego te zajebiście wysokie szpilki (oczywiście też czarne), koszula w czarno-czerwoną kratę narzucona na wierzch i pończochy z podwiązkami. Paznokcie, a raczej szpony, miała dokładnie pomalowane na czerwono. Kreska na jej powiekach była idealna.
Och, cholera, zazdroszczę jej. Moje paznokcie nie mogą być zbyt długie, bo nie chcę podczas gry wyłupić nikomu oka, nie wspominając o makijażu, który by po mnie spłyną.
-Trudno, Evans! Albo wbijesz się w to, co przyniosłam sama, albo osobiście się w to ubiorę!
Przewróciłam oczami i skierowałam się w stronę wejścia. Drogę niemal natychmiast zastąpił mi dwa razy większy facet, ogolony na łyso. Zrobiłam naburmuszona minę.
-Dowód - wyciągnął rękę.
Udałam zmieszaną i powoli wsuwałam dłonie do kieszonek z przodu spodenek. Przywołałam na policzki lekki rumieniec, po czym bardzo powoli włożyłam dłonie do tylnych kieszeni, po czym wykonałam najbardziej oczywisty gest - złapałam się za tyłek. Oczy faceta w momencie zrobiły się większe, na co oblizałam górną wargę, przy czym ostentacyjnie przeciągnęłam językiem po zębach.
-Chyba zapomniałam o nim- powiedziałam.
Mój głos zabrzmiał zupełnie tak, jak chciałam. Z natury niski i zachrypnięty był bardzo przekonujący. Faceci to lubili, a ja wykorzystywałam w każdy możliwy sposób.
-Bez dowodu nie możesz wejść- westchnął goryl.
-Może jakoś się dogadamy.. - spojrzałam na plakietkę z jego imieniem. - Lemmy?
-Wybacz, bez dowodów nie wpuszczamy.
Widziałam, że się waha. byłam blisko osiągnięcia celu.
-Lemmy, na pewno coś da się zrobić - wymruczałam jak pani z sekstelefonu i podeszłam do niego bliżej. Umiejscowiłam dłonie na jego klatce piersiowej, zakrytej przez czarną koszulkę z krótkim rękawem. Pod palcami wyczułam przyspieszone bicie serca i napięte mięśnie. - Taki cudowny facet jak ty musi zrobić choć jeden wyjątek, hm?
Zbliżyłam się do niego jeszcze bardziej. Moje piersi stykały się z jego klatą.
-Możesz wejść - mruknął w końcu, a ja natychmiast odsunęłam się na bezpieczną odległość, po czym ominęłam go.
W tamtej chwili poczułam, jak łapie mnie za dupę. Odwróciłam się powoli i zmarszczyłam brwi, po czym strąciłam ogromną łapę.
-Tylko sprawdzałem, czy na pewno nie masz tam dowodu, maleńka - warknął z rozbawieniem.
Okej, już nigdy więcej nie zastosuję tej metody. Nigdy.
-Słuchaj, Lemmy. Nie mam dowodu, tak? Powiedziałam wprost. Jeszcze raz dotkniesz mnie w ten sposób, a stracisz tą rękę - wysyczałam z jadem, po czym zostawiłam zszokowanego gościa przed wejściem, a sama zniknęłam w ciemnym pomieszczeniu.
Wiem, że zachowałam się jak suka. Wiem doskonale. Ale nie dam się macać ochroniarzowi. W razie czego Caro przecież mogłaby wpuścić mnie od zaplecza, prawda?
W środku było okropnie duszno. Powietrze przepełnione dymem papierosowym co chwila przecinały kolorowe lasery. Ludzie na parkiecie skakali w rytm muzyki, a ci siedzący w pojedynczych lożach śmiali się i rozmawiali, próbując przekrzyczeć hałas. Przecisnęłam się między ludźmi, dwa razy zakręciłam biodrami, gdy jakiś chłopak próbował porwać mnie do tańca, ale ostatecznie udało mi się dotrzeć do baru. Usiadłam na jednym z krzesełek i odetchnęłam.
-Co dla pięknej pani?
Kpiący ton kuzynki zadziałał na mnie jak cios w twarz. Spiorunowałam ją spojrzeniem.
-Twoją głowę na srebrnej tacy - warknęłam.
Blondynka zaśmiała się, stawiając przede mną szklankę z wodą.
-Tak w ogóle, to nieźle poradziłaś sobie z Lemmy'm. Zwykle nie wpuszcza nikogo, kto się nie wylegitymuje.
-Widocznie mój niewylegitymowany tyłek mu nie przeszkadzał- jęknęłam, po czym wzięłam łyka przyjemnie chłodnej wody. - Idę o zakład, że jutro prawa połówka mojej dupy będzie sina.
-Będzie idealnie pasowała do tej malinki z szyi - zaśmiała się.
Wait. Jakiej malinki?
Natychmiast dotknęłam swojej skóry, spodziewając się chyba, że będę miała tam wybity wielki napis "malinka", ale niczego nie wyczułam. Albo ten krasnal robi sobie jaja, albo uciekł mi kolejny fragment życia.
-Och, stul pysk - mruknęłam, gdy już skończyłam wodę. Caro zabrała szklankę, po czym wyprostowała się i spojrzała mi w oczy.
-Zaraz zawołam szefa, żeby na sekundę mnie zastąpił. To fajny koleś. Nie ma nic przeciwko, żebyś mi pomogła, bo poręczyłam za ciebie. W razie czego, ja ponoszę odpowiedzialność. Lepiej niczego nie spieprz - pogroziła mi palcem, na co tym razem ja się roześmiałam.
-Nie ma problemu, Rain. Postaram się.

-Nie włożę tego- zaprotestowałam, widząc strój, jaki wybrała dla mnie Carolyn.
Zapleczem nazywało się średniej wielkości pomieszczenie, pomalowane zielonkawą farbą olejną. Z sufitu zwisała naga, lekko zabrudzona żarówka, dająca mgliste światło. W kącie stały skrzynki z butelkami po alkoholu, pod ścianą, bliżej wejścia do klubu kilka toaletek z lustrami, na których walały się kosmetyki. Jak twierdził Dave, właściciel lokalu, kiedyś mieli tu striptizerki, ale odkąd klienci zamiast pić gapili się na półnagie laski, zrezygnowali z nich, a biznes kręcił się dalej. Równolegle do toaletek stały wieszaki na kółkach, pełne ubrań w najróżniejszych rozmiarach i fasonach. Przysięgam, że to właśnie stamtąd Caro wzięła ubrania dla mnie.
Kuzynka demonstrowała mi właśnie mikroskopijną, jeansową spódniczkę i top odsłaniający połowę cycków. Cały strój odsłaniał chyba cztery razy więcej niż zasłaniał i był kompletnie nie w moim stylu.
-Evans, nie wyprowadzaj mnie z równowagi. Zakładaj to.
-Nie!
-Evans! - krzyknęła w końcu zdenerwowana, na co wyszczerzyłam się z zadowoleniem. Wyprowadzanie jej z równowagi to moje moje hobby. - Dobra. Zostań w tych swoich spodenkach, ale błagam, załóż chociaż bluzkę.
Westchnęłam ciężko i zdjęłam swój podkoszulek, po czym rzuciłam go w jej twarz. Dziękowałam samej sobie, że zdecydowałam się jednak założyć ten piekielny stanik. Założyłam przez głowę czarną, maksymalnie wyciętą koszulkę Motorhead, spod której było widać więcej mojej bielizny, niż bym sobie tego życzyła, po czym wpuściłam ją w spodenki.
Po chwili Rain wzięła się za poprawianie mojego wyglądu. Okiełznała loki sięgające pasa, które zapuszczałam dobre pięć lat, związując je w wysokiego kucyka. Do tego doszedł makijaż - mocna kreska i bordowe usta. Nie maskowała tego, co zrobiło ze mną słońce przez ostatni miesiąc. Mój nos, podobnie jak i policzki usiane były piegami. A ona tak po prostu stwierdziła, że to słodkie.
-Dobra. Wyglądasz na jakieś dwadzieścia pięć lat - stwierdziła z dumą, po czym wytarła wyimaginowaną łzę. - Tak szybko dorastają...
-Też mogłabyś urosnąć, krasnalu- uśmiechnęłam się szeroko.
Opuściłyśmy zaplecze i stanęłyśmy za barem. Właściwie tylko blondynka, bo ja usiałam spokojnie na ladzie, oparta plecami o chropowatą, podświetlaną ścianę. Ruch nie był tak duży, jak się spodziewałam. Były nawet chwile, w których mogłyśmy spokojnie porozmawiać.
-Annie, od faceta z czwartej loży - Caro podała mi dziwnie wyglądającego drinka. Przypominał trochę wściekłego pasa, ale pachniał pomarańczami.
-Co to kurwa? - przyjrzałam się uważnie kieliszkowi.
-Sex on the Beach. Sos tabasco, sok pomarańczowy i whisky. Widocznie facet chce coś ci dać nim coś do zrozumienia- uśmiechnęła się i przywaliła mi w ramię ścierką, szmata jedna.
Nigdy nie piłam alkoholu. Czy to dziwne? Dla mnie nie. Czułam wstręt do jakichkolwiek trunków, zważywszy na to, że czułam ich zapach codziennie nieprzerwanie przez pięć lat. Do tego kac, którego fanką nigdy nie byłam. Nie wolno było mi pić.
Ale tym razem zrobiłam wyjątek.
Odchyliłam głowę do tyłu, gdy palący płyn powoli rozgrzewał mnie od środka. Był cholernie pikantny, ale zostawiał słodkawy posmak i przyjemne drapanie w gardle.
Spojrzałam na faceta, który owego drinka mi postawił. Siedział opierając się na łokciach o stół i przyglądał mi się. Nie był stary ani obleśny, jak w pierwszej chwili myślałam. Miał może trzydzieści lat. Jego blond włosy odstawały na wszystkie możliwe strony. W brwi błyszczał srebrny kolczyk.
-Niezły - stwierdziła moja kuzynka. - Ale i tak musisz uważać. Jeśli coś ci się stanie, wujek odgryzie mi głowę, a jemu wypruje flaki.
-Tata to tata - machnęłam lekceważąco ręką. - Pomyśl, co zrobi Oliver!
Carolyn uśmiechnęła się i szturchnęła mnie lekko łokciem, a później głową wskazała na blondyna, który zmierzał w naszym kierunku. Odsunęła się ode mnie kilka kroków i udając, że czyści szklanki, obserwowała całą sytuację.
Zajebię jej.
-Zatańczysz?
Donośny głos bez trudu przebijał się przez dudniącą muzykę. Spojrzałam na mężczyznę lekko zdezorientowana, ale postanowiłam grać wielce zadowoloną. Obdarzyłam go kokieteryjnym uśmiechem, po czym zeskoczyłam z baru i podałam mu rękę.
Kręciło mi się w głowie, gdy robiłam kolejne niepewne kroki. Świat zdawał się wirować i mienić różnymi kolorami. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że spadam w dół. Od świata odgrodziły mnie ramiona blondyna.
A później.. chyba urwał mi się film.

-Evans, podnieś dupę- usłyszałam nad uchem cichy jęk Carolyn. Ignorowałam ją od dłuższego czasu, co chwila odwracając się do niej plecami i naciągając kołdrę na głowę.
Tak szczerze, to nie mam zielonego pojęcia, jak znalazłam się w domu Caro. Te małe zaniki pamięci zdarzały mi się coraz częściej i to właśnie wtedy, kiedy powinnam była pamiętać absolutnie wszystko.
-Nie chcę - wybełkotałam w poduszkę.
Rain sięgnęła po drastyczne środki. Zdarła ze mnie kołdrę i odrzuciła ją na bok. Na jej szczęście, nie chciało mi się wstawać i jej mordować. Byłam zbyt zmęczona, a w mojej głowie nadal trwała impreza. Uciążliwe pulsowanie rozrywało mój mózg na malutkie kawałeczki, a później przecierało przez gęste sito. Kac. To musiał być kac.
-No wstawaj- zawyła, przewracając mnie przy tym na plecy.
Wcześniej leżałam na brzuchu, powykręcana w bardzo dziwny sposób. Nie wiem, czy w nocy nagle uwierzyłam w potwory, ale to bardzo prawdopodobne, bo żadna z moich kończyn nie wystawała poza kanapę.
-Po co?
-Zrobiłam śniadanie.
Nie musiała mówić więcej. Podniosłam się, choć nie bez problemów i uszczypnęłam w policzki dla rozbudzenia. Nie podziałało, ale i tak na miękkich nogach powlokłam się do kuchni, chcąc w końcu spałaszować śniadanie przygotowane przez blondynkę.
Gdy usiadłyśmy przy stole, na którym stały kanapki z serem i ogromny dzbanek herbaty, zauważyłam, że Rain wygląda podejrzanie dobrze. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu, wczorajszy makijaż zniknął, a cera była rozświetlona i godna pozazdroszczenia.
Ja byłam jej kompletnym przeciwieństwem - rozczochrana, rozmazana, w staniku, spodenkach i kanapką w ustach.
-Ann? Dobrze się czujesz?- spytała, po czym nalała mi do kubka herbaty. Przełknęłam kanapkę po czym wzięłam łyka i odpowiedziałam lekceważąco:
-Jasne, że dobrze.
-Masz dziwny, nieobecny wzrok- stwierdziła. - Ile wypiłaś?
-Tylko tę sukę. A co?
Carolyn parsknęła śmiechem.
-Jaką znowu sukę?
Moja dłoń spotkała się z twarzą.
-Ten seks na plaży. Wiesz dobrze, że plaża i suka ciągle mi się mylą.Kto wymyślił tak podobną wymowę, co? Beach i bitch, co to, kurde, za różnica?
-Seks na suce też w sumie mógłby być - uśmiechnęła się i przytuliła policzek do swojego kubka. - Masz strasznie słabą głowę, Evans.
-Nic nie poradzę- Wzruszyłam ramionami. - Ale ty wypiłaś więcej i pamiętasz pewnie też znacznie więcej. Rozumiem, że już przywykłaś, ale żeby po pięciu szybkich?
Blondynka roześmiała się i klepnęła mnie pod stołem w udo.
-Pijesz, trzymasz w ustach, a później wypluwasz do butelki po piwie, udając, że zapijasz. To chyba oczywiste, nie?
Nie, Carolyn. Skąd taka ja, która nie włóczy się po klubach, nie pije i nie flirtuje z każdym facetem, który tylko się rusza (albo i nie) ma to, do jasnej cholery, wiedzieć?
-Jasne - mruknęłam pod nosem.
-Wczoraj wydawało mi się, że jesteś pijana. Byłaś taka.. dziwna. Nie kontaktowałaś prawie, tylko mówiłaś, że bolą cię strasznie plecy i ramiona. Wcześniej zniknęłaś gdzieś z tamtym facetem, jak mu tam było? - spojrzała na mnie z wyczekiwaniem, ale tylko wzruszyłam ramionami. To chyba też mi umknęło. - Mniejsza. Nie było cię z pół godziny, a później wróciłaś z dziwnym wyrazem twarzy i powiedziałaś, że chcesz wracać. Nie mogłam cie wypuścić do domu, więc zadzwoniłam do wujka, że zostajesz u mnie na noc, a on obiecał, że będziesz miała przesrane. Tak właściwie, to miłego szlabanu do osiemnastki - wyszczerzyła się. - Więc jak tylko zamknęliśmy, przywlokłam cię tu, położyłam na kanapie i sama poszłam spać.
-Dzięki, Carolyn. Można na ciebie liczyć- uśmiechnęłam się do niej czarująco, po czym spojrzałam  na zegarek. Było południe. - Będę się zbierać. Im wcześniej wrócę, tym mniej wściekły będzie. Tak właściwie, to co mu powiedziałaś?
Blondynka wyszczerzyła zęby.
-Że nie chcę puszczać cię samej, samiusieńkiej w nocy do domu, bo może ci się coś stać.
-Mądra dziewczynka- pochwaliłam, podnosząc się z miejsca. -A teraz daj mi coś, co nie śmierdzi wódką na kilometr.

Kolorowe lasery przecinały ciemność, a Adam ciągnął mnie za rękę w stronę jednego z wyjść ewakuacyjnych. Byłam otumaniona. Nie docierało do mnie nic, nawet dźwięki jednej z najlepszych piosenek The Prodigy, która zdawała się ogłuszać innych ludzi. Czułam jedynie jego twarde palce zaciśnięte na moim nadgarstku. Nie mogłam się szarpać, więc posłusznie szłam za nim, aż w końcu wyszliśmy na zewnątrz rozbuchanego lokalu, wprost do wąskiej uliczki ciągnącej się między dwoma budynkami. Przy jednej z kamiennych, nieotynkowanych ścian stały papierowe, zgniecione niedbale pudła. W powietrzu roztaczał się nieprzyjemny smród alkoholu, nikotyny i śmieci.  Niedaleko słychać było wycie syreny policyjnej i trzask klapy od metalowego kontenera, a później przeciągłe miauczenie kota i tupot szczurzych łapek, gdzieś pod naszymi nogami.
Adam przycisnął mnie mocno do ściany. W mojej piersi nagle zabrakło powietrza. Dusiłam się, gdy kładł dłonie na moich udach i przesuwał nimi po mojej skórze. Próbowałam szarpnąć swoim ciałem, ale zarobiłam jedynie w twarz.
-Nie ruszaj się - warknął wprost do mojego ucha. Wzbierał we mnie potok łez, który chciał znaleźć gdzieś ujście. - Bo wtedy zaboli.
Moją głowę bombardowały tysiące myśli. Kim był przystojny Adam? Dlaczego wybrał mnie, skoro w klubie było mnóstwo innych, samotnych dziewczyn? Gwałcicielem? Sadystą? Handlarzem narkotyków, który mnie z kimś pomylił? A może pieprzonym handlarzem ludzkich organów?
I w ogóle.. czy był na tyle niebezpieczny, że nie pozwoliłby mi dożyć jutra?
-Nie zgwałcisz mnie - powiedziałam ledwie przytomna. - Mam penisa.
-Nie masz- westchnął zirytowany moją marną gierką.-Wystawałby ci ze spodenek.
Przepełniła mnie beznadzieja. Byłam zagubiona i skazana nie niego. Nawet, jeśli zaczęłabym wzywać pomocy, nikt by mnie nie usłyszał.
-A może mam takiego malutkiego, że ledwie go widać? - podjęłam ostatnią próbę. Jak to mówią, tonący brzytwy się chwyta.
-A może zaraz faktycznie będziesz go miała, ale w ustach?
Cholera. Cholera, cholera, cholera. Co mam robić? 
Rozejrzałam się, desperacko poszukując wzrokiem jakiejś broni. Wzięłam głęboki oddech, próbując odzyskać jasność umysłu.
Jasne. Przecież mam glany.
-Chyba podziękuję - mówiąc to, wsunęłam udo pomiędzy jego kolana i zrobiłam najbardziej  żenującą rzecz świata. Chyba nie muszę mówić jaką?
-A ja myślę, że jednak tego chcesz- jęknął.
A akcie kompletnej desperacji wpiłam się w jego usta. Żadnej przyjemności, zwykła chęć przetrwania. Pozwoliłam sobie nawet na położenie dłoni na jego policzku, dzięki czemu rozluźnił uścisk.
I to był jego największy błąd.
Dziesięć sekund później wrzasnął na całe gardło. Mój glan rozbił się o jego stopę, najprawdopodobniej łamiąc mu palce. A ja uciekłam. Jak ostatni tchórz, nawet nie próbując udzielić pomocy.
Cóż, próbował mnie zgwałcić, do kompletu powinnam jeszcze "rozbić" mu jaja.
HA! Nie jestem aż tak pijana, skoro stać mnie na czarny humor!
Znów znalazła się w klubie, pośród innych ludzi wijących się na parkiecie przy szumie nazywanym dziś muzyką. Przeciskałam się między spoconymi ciałami, chcąc jak najszybciej poinformować kuzynkę, że wracam do domu.
-Hej! - usłyszałam wysoki głos Carolyn zaraz przy uchu. - Gdzie ty do jasnej cholery byłaś?
-Wracajmy... proszę.. - mruknęłam prawie bezgłośnie, całkowicie pewna tego, że słowa zagubiły się wśród fałszywych dźwięków.

Moje nogi odmawiały posłuszeństwa, gdy wlokłam się za Caro i.. jakimś panem, który wydawał mi się być cholernie znajomy do jej domu. W głowie mi huczało. Było mi niedobrze i zimno, a gdy tylko słyszałam jakiś szmer, miałam ochotę krzyczeć ze strachu. Jedyne, czego w tamtej chwili pragnęłam, to cieplutkie łóżko, nic więcej. No, jeszcze silne ramiona, które utuliłyby mnie do snu i długa, pachnąca kąpiel.
Dochodziła druga, gdy w końcu udało nam się dotrzeć na miejsce. Nadal pozostawałam z tyłu za migdalącą się parką, kiedy weszliśmy do mieszkania. Wiedząc, że nie mam absolutnie żadnych szans na spanie z Carolyn, bo wtedy musiałabym brać udział w orgii, pomaszerowałam do łazienki, po drodze zdejmując rozwalone niemal całkowicie glany. 
Gdy spojrzałam w lustro, uśmiechnęłam się. Nadal wyglądałam ładnie, choć niedbale. Włosy wymykały się z kucyka, makijaż był lekko rozmazany, ale nie przeszkadzało mi to. Grunt, że wyglądam okej.
Zdjęłam koszulkę i przemyłam zimną wodą twarz, szyję i dekolt. Następnie rozpuściłam włosy i przeczesałam je palcami, pozwalając, by swobodnie opadały na ramiona. Nie obchodziło mnie to, że do jutra.. a raczej do rana, będą kręcone i prawdopodobnie nie do rozczesania. 
Wyszłam z łazienki, zostawiając koszulkę Caro na pralce. Miałam już rzucić się na kanapę, kiedy usłyszałam głos kuzynki dochodzący z kuchni.
-Annie, chodź tu na chwilę.
Posłusznie skierowałam się w stronę pomieszczenia, pocierając klejące się ze zmęczenia oczy. Siedzieli tam oboje, Carolyn i ten chłopak. Właściwie, to bardziej mężczyzna. Też był koło trzydziestki, ale wyglądał na dwadzieścia z lekkim hakiem. 
Jego włosy były krótkie, ciemnobrązowe, postawione do góry. Miał kilkudniowy zarost i przyjemny, odrobinę zmęczony uśmiech. Brązowe oczy lustrowały mnie od góry do dołu, a ja nie przejmowałam się wcale tym, że jestem tylko w staniku. Nie patrzył na mnie tak, jak na Carolyn - z pożądaniem, troską i czymś jeszcze. W jego oczach nie było tego dziwnego błysku, gdy patrzył na mnie. Był po prostu zainteresowany. W końcu w domu swojej dziewczyny nie zawsze widzi się inną, do tego prawie rozebraną i w żaden sposób nie skrępowaną.
Miał na sobie białą koszulkę i bokserki. Nie patrzyłam na ich kolor, wolałam w ogóle nie patrzeć w tamto miejsce. W oczy rzuciły mi się tylko nieogolone nogi.
A może to były włochate spodnie?
-Pościeliłam ci na kanapie, jak coś, to wołaj, okej?- zapytała z troską.
Carolyn Evangeline Rain okazała mi właśnie troskę? O niebiosa, cud! Cud, ludzie! Postawmy tu świątynie, niechaj wszyscy wiedzą, że ten pedofil sadysta się nawrócił i troszczy się o młodszą kuzynkę!
-Okej - uśmiechnęłam się lekko i znów obrałam kurs na kanapę. 
-Annie?
-Co?
-Dobranoc- Przytuliła mnie i pocałowała w policzek.
Idę o zakład, że moja mina była wspaniała, bo jej chłopak (jak wnioskuję) zaśmiał się cicho. Zmarszczyłam brwi i zrobiłam do niego minę, a on odpowiedział tym samym. Kandydat na męża Caro zaakceptowany, przeszedł test bycia fajnym.
-Dobranoc, Angie- szepnęłam w jej ramię, po czym odsunęłyśmy się od siebie i po kilku chwilach w końcu mogłam oddać się tej zajebiście wygodnej, mięciutkiej kanapie.
Nadal jestem wierna swojej największej miłości, kanapie w moim domu, ale powinna wybaczyć mi ten jeden romans. W końcu sobie ufamy. Ona dobrze wie, że jest jedyna.
Po godzinie leżenia w bezruchu z otwartymi oczami, postanowiłam włączyć telewizor. Leżąc na brzuchu skakałam po kanałach, aż w końcu trafiłam w dziesiątkę.
Nie, to nie było porno.
Lepiej.
Całonocny maraton teletubisiów!
Zajęłam się oglądaniem i przytulaniem poduszki, słuchając ciągłego "tulimy" i cichych pomruków dochodzących z sypialni Caro. Z połączeniu z bajką, gdzie te dziwne stworki z wiecznie otwartymi buziami tulą się od tyłu, wyglądało to co najmniej dziwne.
Porno dla dzieci? Czemu nie.
Przez kolejną godzinę (jak można się ruchać przez godzinę?) oglądałam następne odcinki i cieszyłam jak głupia, gdy w akompaniamencie jęków teletubisie się przytulały i wpadały na siebie. Gdy z sypialni przestały dochodzić dziwne odgłosy, wyłączyłam telewizor i przykryłam się kołdrą. Jutro będę ich wkurzać, to mają zagwarantowane. Ciekawe, jakie będą mieli miny, gdy zechce wyrecytować ich najlepsze teksty "dlaczego ten.. no, jest większy niż ostatnio?" albo "nogi szerzej, bo nie mogę wycelować".
Właśnie wtedy przypomniał mi się ten błysk w oczach chłopaka. Przez dłuższa chwilę zastanawiałam się, czym właściwie był. Możliwe, że miłością, nie jestem w zupełności pewna, w końcu nikt jeszcze tak na mnie nie patrzył. 
Nikt, nawet Matt.
Zaczęłam sobie coś uświadamiać. To, co widziałam w jego oczach było czystym pożądaniem. Zaprzyjaźniając się z nim zbudowałam wysoki mur graniczny, który próbował obejść, żeby mnie zdobyć. Był tylko zauroczony. Tylko i wyłącznie. Nic więcej. To, co błyszczało w jego oczach było pożądaniem. O nie, nie dam mu tej satysfakcji. Nie będzie mnie miał na własność.
Przełknęłam ślinę, czując rosnącą gulę w gardle. Zakryłam głowę poduszką i zamknęłam oczy.
Chciałam zapomnieć.

Wiedziałam dobrze, że to będzie zły dzień.
Ludzie patrzyli na mnie w bardzo ciekawy sposób, gdy maszerowałam ulicą ubrana w biały podkoszulek, czarne legginsy i glany z oderwaną podeszwą, które na moje szczęście ukrywały fakt, że spodnie  ( o ile to można nazwać spodniami) są za krótkie. Przez dłuższy czas nie wiedziałam o co im chodzi. Uświadomiłam to sobie dopiero w połowie drogi, gdy mały chłopiec podszedł do mnie i postukał w kolano, gdy taśmą sklejałam mojego lewy but.
-Pani tatuaże są na stałe?
Zmarszczyłam brwi, a później zerknęłam na moja rękę, obawiając się ogromnego karniaka. Nic podobnego - najpiękniejsze motyle zombie zjadające teletubisie, jakie tylko widziałam.
Jak ja mogłam tego nie zauważyć?
-Nie, kochanie. To tylko długopis.
Mam nadzieję.
-Jestem pani chłopakiem?- przekręcił głowę w zabawny sposób i patrzył na mnie z wyczekiwaniem, gdy ja beształam się w myślach za nazwanie potencjalnej kolacji "kochaniem".
Pokręciłam głową i wstałam, bacznie obserwowana przez młodego. Odeszłam kilka kroków i pomachałam mu, na co wykrzyknął:
-Fajne buty!
I pognał w kierunku placu zabaw.
Gdy znalazłam się w domu, lewy glan był w proszku, a stan prawego wołał o pomstę do nieba. Metalowy nosek wystawał spod skóry i był mocno zgnieciony, sznurowadła wiązałam chyba w kilku miejscach, nie mówiąc o najprawdziwszych dziurach po bokach.
Zdjęłam je ostrożnie i odstawiłam, kierując się do kuchni po szklankę wody. Tradycyjnie przy stole siedziała moja rodzinka - Oli i tata, jak zwykle nieubrani, rozczochrani, zarośnięci.
-Jak było? - spytał tata, patrząc na mnie.
-Nieźle- uśmiechnęłam się do niego.
Nie rozumiem. Żadnych przesłuchań, pytań o ciążę, dragi, facetów, nic?
-Ale rozwaliłam glany. Znajdzie się jakiś fundusz na nowe? - zapytałam z nadzieją.
-Zarób sobie - wzruszył ramionami. - W końcu jesteś już samodzielną, młodą kobietą i możesz.. nie wiem, wyprowadzać psy, sprzątać, opiekować się dziećmi, zatrudnić się na zmywaku w restauracji?

Papa, moje ukochane glany...

Był wieczór, a ja wkuwałam historię po tym, jak machnęłam się o dwieście lat przy podawaniu daty wojny secesyjnej, a Andy miał ze mnie ubaw. Kułam z własnej woli, wcale nie miałam szlabanu. Cóż, przynajmniej wolałam tak sobie wmawiać.
Tata wyszedł gdzieś pół godziny temu. Oliver razem z Eve siedzieli na dole i rozmawiali. Wydaje mi się, że Oli ją polubił. Nawet bardzo polubił.
Gdy tylko przychodziła, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Widziałam, jak pilnował się, żeby nie złapać jej za rękę albo nie objąć. Pierwszy raz był taki. Nigdy nie zachowywał się przy dziewczynach jak potulny baranek. Jak baran owszem, ale nie jak baranek.
Oderwałam się od tekstu o George'u Washingtonie i sięgnęłam dłonią po jedną z kilku kanapek, które były jedna z moich pomocy naukowych, ale natrafiłam na pusty talerzyk.
Westchnęłam i wstałam, po czym udałam się na dół, w celu ogołocenia lodówki.
Już stojąc na najwyższym stopniu schodów słyszałam ciche śmiechy dochodzące z salonu. Dogadywali się znakomicie, co ani trochę mi nie przeszkadzało, bo mogłam przejść niezauważona i równie niewidoczna dla ich oczu mogłam zrobić sobie kilka kolejnych pomocy naukowych. Miałam już wracać do mojej świątyni, gdy usłyszałam wysoki, ale bardzo przyjemny głos Evelyn.
-Ann, możemy pogadać?
Pojawił się dylemat. Iść na górę i wyjść na zimną, wredną sukę czy zostać i zaryzykować utratę pożywienia?
Ostatecznie wróciłam się do salonu i usiadłam na fotelu, który był o wiele mniej  zajebisty od kanapy.
-O co chodzi? - zapytałam w końcu, patrząc na nich.
-Miałabym do ciebie prośbę- powiedziała Eve. Wzięłam gryza jednej z kanapek i gestem ręki poleciłam jej, żeby kontynuowała. - Widzisz, moja sąsiadka szuka opiekunki do dziecka, a Oliver wspomniał, że szukasz pracy...
Spiorunowałam brata wzrokiem. Wygadał się, menda jedna.
-I zastanawiałam się, czy nie byłabyś zainteresowana - dokończyła i spojrzała na mnie pytająco.
-Chętnie- zgodziłam się, po dłuższej chwili zastanowienia, po czym wstałam, zabrałam swoje kanapki i odmaszerowałam do pokoju.

Dziećmi? Czemu nie! Może w końcu się najem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
He. Długi.
Okej, miałam opóźnienie, ale chciałam dużo w nim zawrzeć i chyba mi się udało. Mam jakiś dziwny tydzień. Nagle dowiedziałam się, że w maju pisze 3 konkursy - z fizyki, chemii i francuskiego.
Trzymajcie kciuki!
No to także ten.
10 KOMENTARZY-NOWY

A tymczasem, jeśli ktoś jeszcze nie widział:

Revenge

wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 10

Zakupy nigdy nie były dla mnie szczególnie wielką atrakcją. Przebijanie się przez tłumy ludzi, kiczowate sklepowe wystawy i horrendalnie wysokie ceny nigdy mnie nie fascynowały. Cały ten gwar, chaos, przyprawiał mnie o zawrót głowy. Było mi słabo na samą myśl, że miałabym stać w kolejce długiej na pół sklepu tylko po to, żeby okazało się, że ubrania, o które chcę zapytać nie są w moim rozmiarze, kosztują dwa razy więcej niż wskazuje cena.
Dlatego też, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, oznajmiłam, że idę do księgarni. Tata na mój pomysł zareagował z wyraźną aprobatą i takim oto sposobem jedynym zakupem, jakiego dokonaliśmy były cztery książki, po dwie na głowę. Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się z godziny zmarnowanej w centrum handlowym.
Gdy wróciliśmy do domu, dochodziła druga. Cztery godziny zostało mi na przygotowanie się do meczu i rozmowy z Mattem. Jeśli coś spieprzę, to sobie tego nie daruję.
Wdrapałam się na górę, po czym zgarnęłam z łóżka laptopa i podręcznik od biologii. Musiałam wziąć się ostro za naukę, inaczej na egzaminach wypadnę słabo, a w klasie maturalnej to niedopuszczalne, szczególnie, że później mam zamiar studiować na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jeśli moja wiedza z przedmiotów ścisłych i humanistycznych jest wystarczająco wysoka, tak biologia u mnie leży i kwiczy. Mój mózg przestał przyswajać wiedzę z tego zakresu w ostatniej klasie gimnazjum, kiedy to, ku zaskoczeniu wszystkich, na koniec z biologii miałam tróję, zamiast piątki, która zazwyczaj figurowała na jej miejscu.
Westchnęłam ciężko, po czym zaczęłam szukać informacji o programie nauczania dla klas maturalnych. Klikałam poszczególne linki, a z każdym kolejnym moje oczy robiły się coraz większe. Jeśli tak dalej pójdzie, skończę z nauczaniem indywidualnym, a egzamin dojrzałości zdam za jakieś...
dwadzieścia, trzydzieści lat.
Och, powinnam chyba napisać poradnik pozytywnego myślenia.

Dochodziła szósta. Niebo nad Miastem Aniołów wciąż pokryte było chmurami, co nie wróżyło nic dobrego. Zanosiło się na burzę. Postanowiłam, że w razie gdyby ta miała się rozpętać w trakcie meczu, będę przygotowana. Oczywiście, nie po to, żeby się przed nią chronić, nie nie. Zamierzam pobić rekord prędkości na osiemset metrów. I, biorąc pod uwagę fakt, że burz boję się bardziej niż dziesięciu nieodebranych połączeń od mamy, uda mi się to.
Wyciągnęłam z szafy czarne trampki, leginsy i koszulkę bez rękawów w tym samym kolorze.Włosy zaplotłam w luźnego warkocza, żeby nie przeszkadzały mi podczas gry. Spojrzałam na zegarek - miałam niecałe dziesięć minut na dojście do celu. Czyli czas pożegnać się z rozgrzewką, a z otwartymi ramionami powitać napad zmęczenia i bólu.
Zbiegłam na dół i poinformowałam domowników o moim wyjściu. Nie mieli nic przeciwko, zważywszy na fakt, że wcześniej zrobiłam im obiad, a kolacje musieli tylko odgrzać. Zasada "przez żołądek do serca" w tym domu funkcjonowała jak w żadnym innym.
Drogę do boiska pokonałam w pięć minut, zdobywając się na powolny trucht. Miałam wrażenie, że jak na zapowiadającą się rozgrywkę było zdecydowanie zbyt cicho. Może pomyliłam godziny? Albo dni? Może mecz jest jutro, a Matt postanowił zrobić sobie ze mnie jaja?
Nie, on nie jest takim dupkiem. Po Dylanie mogłabym się tego spodziewać, podobnie było z Jamesem i Bruce'em. Ale nie z Mattem. On nie mógłby mnie wkręcić.
Z truchtu przeszłam do marszu, a następnie do tempa spacerowego. Wyłoniłam się zza zakrętu, ale i wtedy nie byłam w stanie dostrzec przez drzewa tego, co działo się na boisku. Ktoś tak był, jedna osoba na pewno. Ale kto?
Olałam kompletnie zakaz deptania trawy, zupełnie tak, jak robili to wszyscy inni ludzie, którym nie chciało się krążyć, zaliczając tym samym kilkadziesiąt dodatkowych metrów.
I wtedy właśnie dokładnie zobaczyłam, kim była osoba siedząca pod siatką.
Matt nie był ubrany tak, jak zwykł to robić do gry. Miał na sobie potargane jeansy, jego ulubione z resztą i koszulkę  podobną do mojej, tyle, że z białym nadrukiem. Jego włosy, z których kolor zszedł niemal na dobre, zdawały się mienić najróżniejszymi odcieniami blondu, od platyny, aż do głębokiego złota i jasnego brązu.
Cholera, dlaczego moje wyobrażenia o nim muszą podążać w stronę księcia na białym koniu? Czyżbym zamieniła się w końcu w dziewczynę?
Odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął prawie niezauważanie. Przywołał mnie dłonią do siebie i uważnie obserwował, jak podchodzę bliżej i siadam obok niego. Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Patrzyłam przed siebie, próbując nie zwracać uwagi na kolczyk, który błyszczał, gdy zza chmur przebijały się nieśmiałe promienie słońca. Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałam się, jak mogły smakować jego usta. Czy całował równie dobrze, jak przytulał?
Otrząsnęłam się, starając się powstrzymać setki kosmatych myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Najpierw musimy się pogodzić. Później przyjdzie pora na fantazje erotyczne.
-Więc.. - zaczął przerywając ciszę i spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. - Jak bardzo jesteśmy pokłóceni?
Zauważyłam, że kąciki jego ust unosiły się do góry. Również pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech, usiłując wymyślić w miarę logiczną i inteligentną odpowiedź.
Nic z tego.
-Myślę, że nie aż tak bardzo.
-To dobrze- mruknął pod nosem. Jego dłoń przesunęła się bliżej mojej, by następnie spleść się z nią w uścisku. - Nie chciałbym cię stracić.. - dodał, po czym zarumienił się, najwyraźniej nie wierząc, że powiedział to na głos. - No wiesz, jesteśmy przyjaciółmi, więc to chyba normalne, że zależy mi na tobie i... pogrążam się, zgadza się? - westchnął i uniósł oczy ku górze, na co zaśmiałam się.
Nie wiedzieć czemu, przysunęłam się bliżej i musnęłam ustami jego policzek. Wystarczyłoby tylko, żeby nieznacznie odwrócił głowę, a nasze usta spotkałyby się i mój misterny plan, żeby się w nim nie zauroczyć jeszcze bardziej, poszedłby w pizdu.
I wiecie co?
Mój misterny plan poszedł w pizdu.
Tak jak przypuszczałam, miał delikatne usta. Delikatne, lecz pewne. Dłoń położył na moim policzku, opuszkami palców powoli przesuwał po mojej skórze. Jego wargi pieściły powoli moje, a kolczyk dodawał tylko osobliwości naszemu "małemu wybrykowi". Nie sprzeciwiłam się, gdy objął mnie, a jego dłoń powędrowała odrobinę za nisko. Czułam się bezpieczna, chociaż osoby które bezczelnie gapiły się na nas z boku mogły mieć trudność z odróżnieniem, gdzie kończy się moja skóra a zaczyna jego. A ja i tak nadal będę utrzymywać, że przyjaźń damsko-męska istnieje!
Odsunęliśmy się od siebie najwolniej, jak się tylko dało. Powoli otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć jego reakcję. Cóż, to nie było mi dane, bo nasze usta po raz kolejny spotkały się ze sobą, a moje powieki na powrót opadły.
Tym razem było inaczej. Delikatność zniknęła, zastąpiła ją.. czysta żądza. Miałam nieodpartą chęć wsunąć dłonie pod jego koszulkę i poczuć bicie jego serca pod palcami. Zrobiłam to. Chociaż byliśmy w miejscu publicznym, a gdzieś w pobliżu mogła kręcić się straż miejska, moje dłonie zabłądziły pod jego ubraniem. Matt najwyraźniej potraktował to jako przyzwolenie, bo poczułam, jak jego język przesuwa się powoli po mojej dolnej wardze. Rozchyliłam usta, aby bez przeszkód mógł pieścić mnie bardziej. A on skorzystał z zaproszenia.
-Cholera, Annie- sapnął, gdy po kilku pełnych namiętności sekundach odsunęliśmy się od siebie na bezpieczną odległość i patrzyliśmy sobie w oczy z zapałem tak wielkim, że byłam skłonna pomyśleć, że rzucimy się na siebie. Poprawka. Miałam nadzieję, że się na siebie rzucimy. - Dziwnie jest cię całować, ale to uzależniajace- mruknął nieco zawiedziony.
-Zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej - stwierdziłam filozoficznie, po czym zagryzłam lekko dolną wargę.
-To źle, że chcę mieć ten owoc tylko dla siebie? - zapytał.
Jego spojrzenie nie straciło swojej drapieżności. Byłam w stu procentach pewna, że patrzę na niego w dokładnie ten sam sposób. I nagle przestałam żałować, że szczegółowo przeanalizowałam dział o rozmnażaniu płciowym u ssaków.
-W żadnym razie. To wręcz idealnie..
Mogłabym nawet przysiąc, że oddałabym mu się właśnie tam, na boisku do koszykówki, gdyby nie głośne, chłopięce głosy, które były coraz bliżej nas. Wśród nich, nawet bez patrzenia, rozpoznałam głosy bliźniaków oraz naszego mastera imprez i podrywu - Dylana.
Rzuciłam im ukradkowe spojrzenie i zmarszczyłam brwi. Następnie znowu popatrzyłam na Matta z pytającą miną. Jemu przybyłe towarzystwo również nie odpowiadało, co wywnioskowałam po jego niemrawej minie. Po chwili podniósł się, podał mi rękę i pomógł wstać. Kolejny gentleman?
-Annie! Rose! - zawołał Dy i podszedł do nas z bananem na ustach. - Chłopaki wrócili! W końcu nie będę musiał z wami grać!
-Pojebało cię? Bez ciebie nie gramy, chociażbyśmy mieli siedzieć na ławce! - krzyknęli Jamie i Bruce. Byli bardzo zgodni jak na braci. Często mówili w tym samym czasie to samo, co odrobinę mnie przerażało.
Wyłączyłam się z ich konwersacji, by przyjrzeć się przybyłym chłopakom. Obaj byli mniej więcej w tym samym wieku, chociaż jeden wyglądał na dorosłego. Miał na twarzy lekko szczeciniasty zarost, jego brązowe włosy były rozczochrane i odstawały na wszystkie możliwe strony. Intensywnie zielone oczy skupione były na mnie. Jego usta wygięły się delikatnie, gdy zauważył moje spojrzenie.
Odwróciłam szybko wzrok, za co zbeształam się w myślach.
-A, tak - mruknął Jamie i odwrócił się w nasza stronę. -Ann, to jest Will - wskazał na uśmiechniętego szatyna. - Ten tu to Anthony, czyli w skrócie idiota.
Spojrzałam na chłopaka - miał może 1,8 metra wzrostu, chociaż wysoki czarny irokez dodawał mu kilku centymetrów i ciało młodego boga. Jego rysy twarzy były delikatne, usta wąskie, nos prosty i oczy, w których można było się zgubić. Były niemal czarne, tęczówka wydawała się zlewać ze źrenicą. Na jego rękach widniało kilka bardziej i mniej udanych tatuaży, chociaż każdy z nich miał w sobie "to coś".
-A to Ann, nowa laska Matta - dokończył Jamie.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, James leżałby trupem, a ja i Matt musielibyśmy zasiąść przed sądem.
-Jestem za mała na jego laskę - mruknęłam pod nosem, a moje myśli znów zboczyły na niewłaściwe tory. Oni spojrzeli na mnie znacząco, po czym dostali napadu śmiechu, największego, jaki w życiu wiedziałam.
-Że niby Matt ma dużego? - zawył Bruce łapiąc się za brzuch.
A tak. Z tego, co mi wiadomo, ci idioci każdego roku bawią się w "kto ma największego kutasa". W każdej historii, niezależnie, czy są z tego samego roku, czy nie, zwycięża własnie ten, który opowiada.
Rose zrobił obrażoną minę i przysunął się do mnie. Dłonie położył na moich biodrach, a głowę oparł na moim ramieniu. Czułam, jak przesuwa ustami po mojej szyi, by następnie wyszeptać mi do ucha:
-Nadal nie możesz przestać o nim myśleć, co?
Zadrżałam. Moje ciało zaczęło reagować zupełnie inaczej, niż bym sobie tego życzyła. Stałam się wręcz nadwrażliwa na jego dotyk i oddech łaskoczący mnie w kark i szyję.
-Utkwił mi w pamięci na dobre - zaśmiałam się, chociaż z początku nie byłam pewna, czy mój normalny śmiech nie zmienił się w nerwowy chichot.
-Dobrze, że nie w czymś innym - musnął ustami mój policzek. Walnęłam go w ramię, gdy zdałam sobie sprawę, co miał na myśli mówiąc to.
-Zboczeniec - zawyrokowałam.
Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że jesteśmy uważnie obserwowani. Cała piątka patrzyła na nas tak, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety, mówiącymi w zupełnie innym języku.
W sumie, nie dziwię im się. Na ich miejscu patrzyłabym w podobny sposób.
-To jak, gramy ten mecz?

Leżałam na łóżku i czytałam już ósmy rozdział podręcznika do biologii, gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki makareny. Zignorowałam sygnał, bo najprawdopodobniej był to po prostu Oli, któremu nie chce się ruszyć dupy sprzed telewizora, żeby poszukać pilota.
Przekręciłam kartkę i wczytałam się w tekst. Gdy po piętnastu minutach ten sam sygnał powtórzył się po raz dziesiąty, rzuciłam książką i odblokowałam urządzenie.
38 wiadomości, 3 nieodebrane połączenia.
Z oczami wielkimi jak pięciozłotówki sprawdziłam, kto był nadawcą wszystkich smsów. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że większość będzie od Biersacka.

Andy: Czemu nie odbierasz?

Andy: Obraziłaś się?

Andy: Odbierz w końcu.

Andy: No Annie, nie bądź taka..

Andy: Odbierz ten głupi telefon, bo zaraz do ciebie przyjdę.

Andy: Okej, obraziłaś się za tamto w nocy?

Andy: Wszystko ci wyjaśnię, tylko odbierz.

Andy: Ann, ja nie żartuję.

Andy: Jeśli teraz nie odbierzesz, możesz się mnie spodziewać.

Andy: To ostatnia szansa.

Andy: Będę za 15 minut.

Ostatnia wiadomość została odebrana równe dziesięć minut temu. Jeśli do tej pory nie dotarł, pewnie tylko żartował z tym przyjściem. W końcu, po co miałby to robić? Nawet nie byliśmy przyjaciółmi. Wiedzieliśmy o sobie bardzo niewiele.
Odłożyłam telefon na stolik nocny i znów zatopiłam się w lekturze. W miarę, jak zagłębiałam się w kolejne tematy, biologia wydawała mi się być coraz bardziej interesująca. W dwa dni nadrobiłam kilka miesięcy lenistwa, odświeżyłam wiadomości, które w dziwny sposób zakodowały się w mojej głowie i poznawałam nowe ciekawostki.
Naukę jednak przerwało mi ciche pukanie do drzwi. Nie podnosząc wzroku znad tekstu mruknęłam ciche "proszę".
-Ostrzegałem cię.
O cholera.

----------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział wyjątkowo przed czasem. *brawo dla mnie*
Dodałabym go jutro, ale niestety, do domu wrócę dopiero około 18 i nie będę miała czasu na pisanie, dlatego też spięłam dzisiaj poślady i dodałam!
Tak, tak, wiem, DLACZEGO ONA NIE JEST Z ANDY'M?
Bo mam taki kaprys. Spokojnie, jeszcze im się uda, chyba. Mam plany, ale nie będę wam dawać spoilerów.
Ach tak, nowego opowiadania możecie spodziewać się w sobotę, ewentualnie niedzielę. Postaram się skończyć pierwszy rozdział i go dodać, razem z bohaterami.
I wie ktoś może, gdzie mogę zamówić szablon, żeby w miarę szybko był gotowy?

9 KOMENTARZY - NOWY

Bo dobrze wam idzie! I powtarzam: nie musicie pisać mi rozprawek. Dwa zdania - podoba mi się to i to, to i to nie. Nawet z Anonima.

Dobrej nocki!