wtorek, 3 marca 2015

Rozdział 10

Zakupy nigdy nie były dla mnie szczególnie wielką atrakcją. Przebijanie się przez tłumy ludzi, kiczowate sklepowe wystawy i horrendalnie wysokie ceny nigdy mnie nie fascynowały. Cały ten gwar, chaos, przyprawiał mnie o zawrót głowy. Było mi słabo na samą myśl, że miałabym stać w kolejce długiej na pół sklepu tylko po to, żeby okazało się, że ubrania, o które chcę zapytać nie są w moim rozmiarze, kosztują dwa razy więcej niż wskazuje cena.
Dlatego też, gdy tylko dotarliśmy na miejsce, oznajmiłam, że idę do księgarni. Tata na mój pomysł zareagował z wyraźną aprobatą i takim oto sposobem jedynym zakupem, jakiego dokonaliśmy były cztery książki, po dwie na głowę. Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się z godziny zmarnowanej w centrum handlowym.
Gdy wróciliśmy do domu, dochodziła druga. Cztery godziny zostało mi na przygotowanie się do meczu i rozmowy z Mattem. Jeśli coś spieprzę, to sobie tego nie daruję.
Wdrapałam się na górę, po czym zgarnęłam z łóżka laptopa i podręcznik od biologii. Musiałam wziąć się ostro za naukę, inaczej na egzaminach wypadnę słabo, a w klasie maturalnej to niedopuszczalne, szczególnie, że później mam zamiar studiować na Uniwersytecie Kalifornijskim. Jeśli moja wiedza z przedmiotów ścisłych i humanistycznych jest wystarczająco wysoka, tak biologia u mnie leży i kwiczy. Mój mózg przestał przyswajać wiedzę z tego zakresu w ostatniej klasie gimnazjum, kiedy to, ku zaskoczeniu wszystkich, na koniec z biologii miałam tróję, zamiast piątki, która zazwyczaj figurowała na jej miejscu.
Westchnęłam ciężko, po czym zaczęłam szukać informacji o programie nauczania dla klas maturalnych. Klikałam poszczególne linki, a z każdym kolejnym moje oczy robiły się coraz większe. Jeśli tak dalej pójdzie, skończę z nauczaniem indywidualnym, a egzamin dojrzałości zdam za jakieś...
dwadzieścia, trzydzieści lat.
Och, powinnam chyba napisać poradnik pozytywnego myślenia.

Dochodziła szósta. Niebo nad Miastem Aniołów wciąż pokryte było chmurami, co nie wróżyło nic dobrego. Zanosiło się na burzę. Postanowiłam, że w razie gdyby ta miała się rozpętać w trakcie meczu, będę przygotowana. Oczywiście, nie po to, żeby się przed nią chronić, nie nie. Zamierzam pobić rekord prędkości na osiemset metrów. I, biorąc pod uwagę fakt, że burz boję się bardziej niż dziesięciu nieodebranych połączeń od mamy, uda mi się to.
Wyciągnęłam z szafy czarne trampki, leginsy i koszulkę bez rękawów w tym samym kolorze.Włosy zaplotłam w luźnego warkocza, żeby nie przeszkadzały mi podczas gry. Spojrzałam na zegarek - miałam niecałe dziesięć minut na dojście do celu. Czyli czas pożegnać się z rozgrzewką, a z otwartymi ramionami powitać napad zmęczenia i bólu.
Zbiegłam na dół i poinformowałam domowników o moim wyjściu. Nie mieli nic przeciwko, zważywszy na fakt, że wcześniej zrobiłam im obiad, a kolacje musieli tylko odgrzać. Zasada "przez żołądek do serca" w tym domu funkcjonowała jak w żadnym innym.
Drogę do boiska pokonałam w pięć minut, zdobywając się na powolny trucht. Miałam wrażenie, że jak na zapowiadającą się rozgrywkę było zdecydowanie zbyt cicho. Może pomyliłam godziny? Albo dni? Może mecz jest jutro, a Matt postanowił zrobić sobie ze mnie jaja?
Nie, on nie jest takim dupkiem. Po Dylanie mogłabym się tego spodziewać, podobnie było z Jamesem i Bruce'em. Ale nie z Mattem. On nie mógłby mnie wkręcić.
Z truchtu przeszłam do marszu, a następnie do tempa spacerowego. Wyłoniłam się zza zakrętu, ale i wtedy nie byłam w stanie dostrzec przez drzewa tego, co działo się na boisku. Ktoś tak był, jedna osoba na pewno. Ale kto?
Olałam kompletnie zakaz deptania trawy, zupełnie tak, jak robili to wszyscy inni ludzie, którym nie chciało się krążyć, zaliczając tym samym kilkadziesiąt dodatkowych metrów.
I wtedy właśnie dokładnie zobaczyłam, kim była osoba siedząca pod siatką.
Matt nie był ubrany tak, jak zwykł to robić do gry. Miał na sobie potargane jeansy, jego ulubione z resztą i koszulkę  podobną do mojej, tyle, że z białym nadrukiem. Jego włosy, z których kolor zszedł niemal na dobre, zdawały się mienić najróżniejszymi odcieniami blondu, od platyny, aż do głębokiego złota i jasnego brązu.
Cholera, dlaczego moje wyobrażenia o nim muszą podążać w stronę księcia na białym koniu? Czyżbym zamieniła się w końcu w dziewczynę?
Odwrócił głowę w moją stronę i uśmiechnął prawie niezauważanie. Przywołał mnie dłonią do siebie i uważnie obserwował, jak podchodzę bliżej i siadam obok niego. Przez dłuższą chwilę panowała cisza.
Patrzyłam przed siebie, próbując nie zwracać uwagi na kolczyk, który błyszczał, gdy zza chmur przebijały się nieśmiałe promienie słońca. Przez jedną szaloną chwilę zastanawiałam się, jak mogły smakować jego usta. Czy całował równie dobrze, jak przytulał?
Otrząsnęłam się, starając się powstrzymać setki kosmatych myśli, które nagle pojawiły się w mojej głowie. Najpierw musimy się pogodzić. Później przyjdzie pora na fantazje erotyczne.
-Więc.. - zaczął przerywając ciszę i spoglądając na mnie spod przymrużonych powiek. - Jak bardzo jesteśmy pokłóceni?
Zauważyłam, że kąciki jego ust unosiły się do góry. Również pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech, usiłując wymyślić w miarę logiczną i inteligentną odpowiedź.
Nic z tego.
-Myślę, że nie aż tak bardzo.
-To dobrze- mruknął pod nosem. Jego dłoń przesunęła się bliżej mojej, by następnie spleść się z nią w uścisku. - Nie chciałbym cię stracić.. - dodał, po czym zarumienił się, najwyraźniej nie wierząc, że powiedział to na głos. - No wiesz, jesteśmy przyjaciółmi, więc to chyba normalne, że zależy mi na tobie i... pogrążam się, zgadza się? - westchnął i uniósł oczy ku górze, na co zaśmiałam się.
Nie wiedzieć czemu, przysunęłam się bliżej i musnęłam ustami jego policzek. Wystarczyłoby tylko, żeby nieznacznie odwrócił głowę, a nasze usta spotkałyby się i mój misterny plan, żeby się w nim nie zauroczyć jeszcze bardziej, poszedłby w pizdu.
I wiecie co?
Mój misterny plan poszedł w pizdu.
Tak jak przypuszczałam, miał delikatne usta. Delikatne, lecz pewne. Dłoń położył na moim policzku, opuszkami palców powoli przesuwał po mojej skórze. Jego wargi pieściły powoli moje, a kolczyk dodawał tylko osobliwości naszemu "małemu wybrykowi". Nie sprzeciwiłam się, gdy objął mnie, a jego dłoń powędrowała odrobinę za nisko. Czułam się bezpieczna, chociaż osoby które bezczelnie gapiły się na nas z boku mogły mieć trudność z odróżnieniem, gdzie kończy się moja skóra a zaczyna jego. A ja i tak nadal będę utrzymywać, że przyjaźń damsko-męska istnieje!
Odsunęliśmy się od siebie najwolniej, jak się tylko dało. Powoli otworzyłam oczy, chcąc zobaczyć jego reakcję. Cóż, to nie było mi dane, bo nasze usta po raz kolejny spotkały się ze sobą, a moje powieki na powrót opadły.
Tym razem było inaczej. Delikatność zniknęła, zastąpiła ją.. czysta żądza. Miałam nieodpartą chęć wsunąć dłonie pod jego koszulkę i poczuć bicie jego serca pod palcami. Zrobiłam to. Chociaż byliśmy w miejscu publicznym, a gdzieś w pobliżu mogła kręcić się straż miejska, moje dłonie zabłądziły pod jego ubraniem. Matt najwyraźniej potraktował to jako przyzwolenie, bo poczułam, jak jego język przesuwa się powoli po mojej dolnej wardze. Rozchyliłam usta, aby bez przeszkód mógł pieścić mnie bardziej. A on skorzystał z zaproszenia.
-Cholera, Annie- sapnął, gdy po kilku pełnych namiętności sekundach odsunęliśmy się od siebie na bezpieczną odległość i patrzyliśmy sobie w oczy z zapałem tak wielkim, że byłam skłonna pomyśleć, że rzucimy się na siebie. Poprawka. Miałam nadzieję, że się na siebie rzucimy. - Dziwnie jest cię całować, ale to uzależniajace- mruknął nieco zawiedziony.
-Zakazany owoc zawsze smakuje najlepiej - stwierdziłam filozoficznie, po czym zagryzłam lekko dolną wargę.
-To źle, że chcę mieć ten owoc tylko dla siebie? - zapytał.
Jego spojrzenie nie straciło swojej drapieżności. Byłam w stu procentach pewna, że patrzę na niego w dokładnie ten sam sposób. I nagle przestałam żałować, że szczegółowo przeanalizowałam dział o rozmnażaniu płciowym u ssaków.
-W żadnym razie. To wręcz idealnie..
Mogłabym nawet przysiąc, że oddałabym mu się właśnie tam, na boisku do koszykówki, gdyby nie głośne, chłopięce głosy, które były coraz bliżej nas. Wśród nich, nawet bez patrzenia, rozpoznałam głosy bliźniaków oraz naszego mastera imprez i podrywu - Dylana.
Rzuciłam im ukradkowe spojrzenie i zmarszczyłam brwi. Następnie znowu popatrzyłam na Matta z pytającą miną. Jemu przybyłe towarzystwo również nie odpowiadało, co wywnioskowałam po jego niemrawej minie. Po chwili podniósł się, podał mi rękę i pomógł wstać. Kolejny gentleman?
-Annie! Rose! - zawołał Dy i podszedł do nas z bananem na ustach. - Chłopaki wrócili! W końcu nie będę musiał z wami grać!
-Pojebało cię? Bez ciebie nie gramy, chociażbyśmy mieli siedzieć na ławce! - krzyknęli Jamie i Bruce. Byli bardzo zgodni jak na braci. Często mówili w tym samym czasie to samo, co odrobinę mnie przerażało.
Wyłączyłam się z ich konwersacji, by przyjrzeć się przybyłym chłopakom. Obaj byli mniej więcej w tym samym wieku, chociaż jeden wyglądał na dorosłego. Miał na twarzy lekko szczeciniasty zarost, jego brązowe włosy były rozczochrane i odstawały na wszystkie możliwe strony. Intensywnie zielone oczy skupione były na mnie. Jego usta wygięły się delikatnie, gdy zauważył moje spojrzenie.
Odwróciłam szybko wzrok, za co zbeształam się w myślach.
-A, tak - mruknął Jamie i odwrócił się w nasza stronę. -Ann, to jest Will - wskazał na uśmiechniętego szatyna. - Ten tu to Anthony, czyli w skrócie idiota.
Spojrzałam na chłopaka - miał może 1,8 metra wzrostu, chociaż wysoki czarny irokez dodawał mu kilku centymetrów i ciało młodego boga. Jego rysy twarzy były delikatne, usta wąskie, nos prosty i oczy, w których można było się zgubić. Były niemal czarne, tęczówka wydawała się zlewać ze źrenicą. Na jego rękach widniało kilka bardziej i mniej udanych tatuaży, chociaż każdy z nich miał w sobie "to coś".
-A to Ann, nowa laska Matta - dokończył Jamie.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, James leżałby trupem, a ja i Matt musielibyśmy zasiąść przed sądem.
-Jestem za mała na jego laskę - mruknęłam pod nosem, a moje myśli znów zboczyły na niewłaściwe tory. Oni spojrzeli na mnie znacząco, po czym dostali napadu śmiechu, największego, jaki w życiu wiedziałam.
-Że niby Matt ma dużego? - zawył Bruce łapiąc się za brzuch.
A tak. Z tego, co mi wiadomo, ci idioci każdego roku bawią się w "kto ma największego kutasa". W każdej historii, niezależnie, czy są z tego samego roku, czy nie, zwycięża własnie ten, który opowiada.
Rose zrobił obrażoną minę i przysunął się do mnie. Dłonie położył na moich biodrach, a głowę oparł na moim ramieniu. Czułam, jak przesuwa ustami po mojej szyi, by następnie wyszeptać mi do ucha:
-Nadal nie możesz przestać o nim myśleć, co?
Zadrżałam. Moje ciało zaczęło reagować zupełnie inaczej, niż bym sobie tego życzyła. Stałam się wręcz nadwrażliwa na jego dotyk i oddech łaskoczący mnie w kark i szyję.
-Utkwił mi w pamięci na dobre - zaśmiałam się, chociaż z początku nie byłam pewna, czy mój normalny śmiech nie zmienił się w nerwowy chichot.
-Dobrze, że nie w czymś innym - musnął ustami mój policzek. Walnęłam go w ramię, gdy zdałam sobie sprawę, co miał na myśli mówiąc to.
-Zboczeniec - zawyrokowałam.
Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że jesteśmy uważnie obserwowani. Cała piątka patrzyła na nas tak, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety, mówiącymi w zupełnie innym języku.
W sumie, nie dziwię im się. Na ich miejscu patrzyłabym w podobny sposób.
-To jak, gramy ten mecz?

Leżałam na łóżku i czytałam już ósmy rozdział podręcznika do biologii, gdy do moich uszu dotarły pierwsze dźwięki makareny. Zignorowałam sygnał, bo najprawdopodobniej był to po prostu Oli, któremu nie chce się ruszyć dupy sprzed telewizora, żeby poszukać pilota.
Przekręciłam kartkę i wczytałam się w tekst. Gdy po piętnastu minutach ten sam sygnał powtórzył się po raz dziesiąty, rzuciłam książką i odblokowałam urządzenie.
38 wiadomości, 3 nieodebrane połączenia.
Z oczami wielkimi jak pięciozłotówki sprawdziłam, kto był nadawcą wszystkich smsów. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się, że większość będzie od Biersacka.

Andy: Czemu nie odbierasz?

Andy: Obraziłaś się?

Andy: Odbierz w końcu.

Andy: No Annie, nie bądź taka..

Andy: Odbierz ten głupi telefon, bo zaraz do ciebie przyjdę.

Andy: Okej, obraziłaś się za tamto w nocy?

Andy: Wszystko ci wyjaśnię, tylko odbierz.

Andy: Ann, ja nie żartuję.

Andy: Jeśli teraz nie odbierzesz, możesz się mnie spodziewać.

Andy: To ostatnia szansa.

Andy: Będę za 15 minut.

Ostatnia wiadomość została odebrana równe dziesięć minut temu. Jeśli do tej pory nie dotarł, pewnie tylko żartował z tym przyjściem. W końcu, po co miałby to robić? Nawet nie byliśmy przyjaciółmi. Wiedzieliśmy o sobie bardzo niewiele.
Odłożyłam telefon na stolik nocny i znów zatopiłam się w lekturze. W miarę, jak zagłębiałam się w kolejne tematy, biologia wydawała mi się być coraz bardziej interesująca. W dwa dni nadrobiłam kilka miesięcy lenistwa, odświeżyłam wiadomości, które w dziwny sposób zakodowały się w mojej głowie i poznawałam nowe ciekawostki.
Naukę jednak przerwało mi ciche pukanie do drzwi. Nie podnosząc wzroku znad tekstu mruknęłam ciche "proszę".
-Ostrzegałem cię.
O cholera.

----------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział wyjątkowo przed czasem. *brawo dla mnie*
Dodałabym go jutro, ale niestety, do domu wrócę dopiero około 18 i nie będę miała czasu na pisanie, dlatego też spięłam dzisiaj poślady i dodałam!
Tak, tak, wiem, DLACZEGO ONA NIE JEST Z ANDY'M?
Bo mam taki kaprys. Spokojnie, jeszcze im się uda, chyba. Mam plany, ale nie będę wam dawać spoilerów.
Ach tak, nowego opowiadania możecie spodziewać się w sobotę, ewentualnie niedzielę. Postaram się skończyć pierwszy rozdział i go dodać, razem z bohaterami.
I wie ktoś może, gdzie mogę zamówić szablon, żeby w miarę szybko był gotowy?

9 KOMENTARZY - NOWY

Bo dobrze wam idzie! I powtarzam: nie musicie pisać mi rozprawek. Dwa zdania - podoba mi się to i to, to i to nie. Nawet z Anonima.

Dobrej nocki!

14 komentarzy:

  1. Rozdział jak zawsze zajebisty :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Matt i Annie! Na to czekałam! <3 a rozdział zajebisty :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu nie jest z andym? :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Podobało mi się. Czytając twoje opowiadania jestem tak zaintrygowana, nic innego nie istnieje. Masz talent i nie zmarnuj tego!! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne :3 matt i ana :D czekam na next

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się, oj podoba :D Czekam na next ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajebisty rozdział

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział jak zwykle świetny. Jeszcze Ann i Matt się pogodzili i to w jaki sposób ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. Hah bardzo fajny post ;)
    Ann i Matt są tacy słońcu razem... jestem ciekawa jak to dalej się rozwinie :D
    U Biersack wkracza...
    Do następnego i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Matt i Ann są idealni *^* *po co im Biersack?*
    Udany rozdział :D
    Weny :)

    OdpowiedzUsuń
  11. O co oni się pokłócili? Zepsulas to. Ja tak lubię CZYSTE przyjaźnie miedzy dziewczyna i chłopakiem a ty to rozbiłas... No trudno....

    ruda?

    OdpowiedzUsuń
  12. Szczerze? Wolałabym aby juz tak zostało, Matt i An to cudne połączenie. *-*
    Jestem ciekawa co z tego wyjdzie, czekam na następny rozdział z niecierpliwoscią. :)
    Życzę weny. ;33

    OdpowiedzUsuń
  13. Wybacz za małe... hm, DUŻE opóźnienie ze skomentowaniem tego rozdziału.
    Brak czasu, brak pomysłu, brak czasu na COKOLWIEK. :x
    Ale powracam, jestem i komentuję! :)
    Od samego początku tego rozdziału buzia mi się szczerzy niesamowicie *.*
    Ten rozdział jest na prawdę cudowny! Jak na razie bardzo podoba mi się koncepcja "Ann+Matt", ale Andy i tak ma w sobie duże TO COŚ. <3
    Co do "dużych rzeczy"....albo i nie tylko rzeczy, a raczej narządów ^.^
    Zboczeńcy, zboczeńcy wszędzie xD Już Ci mówiłam, że czuję się tak, jakbym czytała książkę? :D Andy jest obrażony, zły, zmartwiony czy co? Na pewno jest niecierpliwy, że tak szybko u niej jest. A biedna dziewczyna tylko wkuwa biologię.
    Jest bardzo zajebiście i Ty to wiesz :D
    Do następnego, informuj jak zawsze, weny kocie ;* <3

    OdpowiedzUsuń
  14. za-je-bis-ty rozdział! ^^ lecę czytać następny :P jesteś cudowna :* pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń