środa, 25 marca 2015

Rozdział 12

Gdy udało mi się przebudzić, na dworze wciąż było ciemno. Koszulka kleiła się do moich pleców, wilgotne kosmyki na stałe przylgnęły do mojej twarzy, a serce kołatało w piersi tak, jak nigdy wcześniej. Pokój skąpany w mdłym świetle latarni walczył z całych sił, by odzyskać kształt, lecz w moich oczach zamglonych strachem był jedynie zlepkiem ciemnych, niczym nieróżniących się elementów.
Pierwsza sierpniowa noc była zimna. Zza chmur pokrywających niebo tylko raz na jakiś czas wyłaniał się księżyc w pierwszej kwadrze, by chłodnymi, białymi promieniami oświetlić moją twarz. W jego świetle moja skóra wyglądała na niemal przeźroczystą, a perlące się na czole kropelki potu – niczym drobne kryształki.
Powoli stoczyłam się z łóżka i przykucnęłam przy nim, próbując opanować spazmatyczny oddech i przyspieszone bicie serca. Oparłam się łokciami o materac i zamknęłam oczy,. Kołysząc się na palcach do przodu i do tyłu, gdy w mojej głowie, niczym retrospekcja, pojawiały się strzępki koszmaru, który atakował mnie z cała swoją siłą już od tygodnia. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, gdy w końcu udało mi się opanować przerażenie, lecz na jego miejscu, oprócz mrowienia w klatce piersiowej i żebrach, pozostał dziwny niepokój. Pod moimi powiekami nadal przewijały się poszczególne fragmenty złego snu, niczym najgorsza hollywoodzka produkcja. Niepokój znalazł swoje źródło, gdy na miejscu koszmaru pojawił się on.
Odwiedzał każdy mój sen. W każdym był równie poważny i opanowany, niczym najwyższej klasy chirurg. Przytulał mnie do siebie, brał na kolana. Dotykał moich włosów i policzków, zostawiając na nich łaskoczące smugi. Głaskał delikatnie po plecach, obejmował, kołysał, szeptał czule, choć po przebudzeniu nie pamiętałam ani jednego z jego słów. W mojej pamięci zostawały tylko jego wargi, ciepłe i miękkie, pieszczące skórę na moim ramieniu i szyi. Silne dłonie, które przesuwały się po moim ciele, badając każdy jego skrawek. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa, ale.. odsuwał się i patrzył na mnie zimno, gdy tylko jego wargi miały spotkać moje. Patrzył tak chłodno, nieprzystępnie. A gdy otwierał usta, czuły szept przeradzał się w ryk bestii o dwóch rzędach kilkucentymetrowych, ostrych kłów, które później zatapiały się w moich ramionach.
Po dłuższej chwili postanowiłam choć odrobinę się ogarnąć. Ściągnęłam przez głowę mokrą od potu koszulkę i spod poduszki wyciągnęłam zapasową, którą przezornie przygotowywałam przed pójściem spać, w razie gdybym w nocy miała pływać. Oczywiście, jak najbardziej dosłownie.
Z ubraniem w ręce podreptałam do łazienki. Jak na rasowego tchórza przystało, po drodze zapaliłam wszystkie możliwe światła.
Usta przepłukałam wodą, szyję i twarz dokładnie umyłam, a następnie założyłam świeżą koszulkę. Włosy zaplotłam mocno i płasko, żeby nie przeszkadzały mi podczas snu. W rzeczywistości nawet nie myślałam, że uda mi się jeszcze zmrużyć oczy bez kogoś, kto leżałby obok i tulił do siebie z całej siły sprawiając, że nie miałabym czym oddychać.
Wzięłam głęboki oddech i znów wsunęłam się w miękką pościel, tym razem jednak odrzucając duszącą kołdrę na bok. Nim odważyłam się zamknąć oczy, zerknęłam na zegarek w telefonie; brakowało tylko kilku minut do czwartej.
Westchnęłam gorzko, przypominając sobie, co w takiej sytuacji zrobiłabym, gdybym była na ukochanym zadupiu w Polsce. Wyszłabym na dwór w majtkach i koszulce, nie przejmując się tym, że ktokolwiek mógłby mnie zobaczyć. Przeszłabym kilkaset metrów, przebiegła boso po asfalcie, śmiała i skakała, zupełnie tak, jak robiła to miała dama z legend, którymi starsze panie straszyły małe dzieci.
Legenda o Białej Damie była mi bardzo dobrze znana. Otóż Dama pochodziła z zamożnej rodziny, ale zakochała się w mężczyźnie o zdecydowanie wyższej pozycji. Nie, nie w żadnym wieśniaku. W bogaczu z pozycją.  Osobiście myślę, że poleciała na jago kasę, ale to pewnie ja jestem materialistką niewierzącą w miłość, nie ona. W każdym razie, Biała Dama w nocy wymykała się ze swojej sypialni, biegała po ulicy jedynie w białej koszuli nocnej, śpiewała, tańczyła i śmiała się do swojego ukochanego. Zwabione jej głosem wygłodniałe psy rozszarpały ją na kawałki, zostawiając na ulicy jedynie strzępek jasnych włosów i niemal nietknięta koszulę.
Tak, wiem, bardzo romantyczne.
Gdy podczas pierwszej całonocnej bezsenności wymknęłam się z domu, na dworze zabawiłam nie dłużej, niż trzy minuty. Sprintem przebiegłam sto metrów, a później zawróciłam, bo bałam się, że zeżre mnie Burek sąsiadów.
Do moich uszu dotarł cichutki sygnał wiadomości. Przewróciłam oczami i oparłam się na łokciu, po czym wyciągnęłam się najbardziej jak tylko mogłam, żeby zgarnąć laptopa leżącego na krześle przy biurku. Co tam szpagat, to jest dopiero gimnastyka!
Kilka sekund później siedziałam po turecku z laptopem na kolanach i twarzą Suellyn na monitorze.
-Jest czwarta nad ranem do jasnej cholery! – jęknęłam przeciągle, patrząc na moją niemal dwudziestoletnią siostrę i próbując rozszyfrować, jak wykonane jest skomplikowane upięcie na czubku jej głowy, spod którego wymykały się pojedyncze blond pasma. Pod światło wyglądały niczym aureolka, a jej anielski wizerunek dopełniała biała sukienka, ślicznie kontrastująca z opaloną skórą.
-Czwarta? U nas jest trzynasta- wzruszyła szczuplutkimi ramionami, czym jeszcze bardziej mnie rozjuszyła.
-Masz rozszerzoną geografię i nie wiesz, że strefy czasowe w których jesteśmy, różnią się o pieprzone dziewięć godzin? – warknęłam.
-I tak nie śpisz, więc o co ci chodzi? – zmarszczyła mały, lekko zadarty nosek.
Ona ma urodę, ja mózg.
-O nic. Nie mam siły dyskutować – uniosłam ręce w obronnym geście. – A teraz gadaj, czego chcesz? Ostrzegam, jeśli chodzi o Darka, to się, kurde, zdenerwuję.
Darek był narzeczonym, chłopakiem, czymś w tym stylu Suellyn. Miał dwadzieścia osiem lat i oprócz wieku, nie różnił się ode mnie absolutnie niczym. No, może był trochę ładniejszy.
Nie lubiłam go. Nigdy nie zdobył mojej sympatii, mimo, że prawie we wszystkim się zgadzaliśmy.
Z Sue poznali się na pierwszym roku jej studiów.  Zakochali się w sobie na zabój. Nie mam pojęcia jakim cudem, skoro on wykładał tę nieszczęsną geografię…
-Nie o Darka- machnęła lekceważąco ręką. – O Maćka.
Maciek z kolei to przyjaciel Olivera, dawny obiekt moich westchnień. Gdy się z nim żegnałam, z lekka mnie poniosło i popełniłam ogromny błąd – pocałowałam go. Właściwie, to poprosiłam, żeby mnie pocałował, ale na jedno wychodzi.
-No, co z nim? – oparłam łokcie na kolanach i patrzyłam wyczekująco na Sue.
-Kazał przekazać, że przyleci na tę wymianę dopiero za tydzień, bo nie dogadał się do końca z tym drugim facetem w kwestii mieszkań.
Odetchnęłam z ulgą. Faktycznie, ogarnęła mnie lekkość. Lubię Maćka, ale nie chcę robić mu fałszywej nadziei. Od czasu tamtego pocałunku pomyślałam o nim może dwa razy. Nie mogłabym znieść nieszczerych uśmiechów, zapadającej krępującej ciszy. Nie mogłabym mu powiedzieć, że nie lubię go w ten sposób, który pozwoliłby nam na bycie razem.
-Słabo. Z tydzień mam egzaminy do liceum – poinformowałam bez większego entuzjazmu.
-Użalasz się. Na pewno sobie poradzisz, przecież nie jesteś głupia! – uśmiechnęła się. – Jak idzie ci biologia?
Czy Suellyn Cecily Evans właśnie zapytała, jak idzie mi nauka i stwierdziła przy tym, że nie jestem głupia? Chyba ktoś był tak miły i podmienił mi siostrę.
-Dobrze – nieśmiało odwzajemniłam uśmiech. – A jak tobie poszły sesje?
-Zdałam na piątki! – wydęła usta pomalowane różowym błyszczykiem, a później zaśmiała się perliście.
Okej, to już przerasta ludzkie pojęcie. Oddam 50 punktów IQ za śmiech w połowie  tak dziewczęcy jak ten Suellyn!
-Brawo! – pogratulowałam. – A jak w domu? Babcia dobrze się czuje? A mama? – zasypywałam ją milionem pytań, byle tylko przestała mnie wpędzać w kompleksy swoim urokiem osobistym.
-W domu dobrze. Babcia czuje się coraz lepiej, aktualnie wyszła z mamą na zakupy. Radzimy sobie dobrze, nie myśl, że nie.
-Sue, ja po prostu się martwię- sprostowałam natychmiast, orientując się, że moje pytania mogły zabrzmieć po prostu chamsko i nazbyt dociekliwie, tak, jakbym w nie nie wierzyła. –Tęsknie za wami i chcę tylko wiedzieć, czy wszystko okej. Martwię się – powtórzyłam.
-Już nie ważne. – powiedziała miękko. – Lepiej opowiadaj, jak tam w LA! Poznałaś kogoś?
-Duszno i gorąco. A oprócz tego jakoś leci. Tylko robię za służbę – zaśmiałam się, choć świdrujące spojrzenie blondynki sprawiało, że moja obnażona dusza cierpiała istne katusze.
-Pytałam, czy kogoś poznałaś – przypomniała.
Zagryzłam nerwowo dolną wargą i potarłam lewe ramie. Sue zawsze miała lekką obsesję na punkcie mojego życia uczuciowego. Wynikało to głównie z tego, że nigdy nie byłam w związku (o ile można to tak nazwać) dłużej niż miesiąc i nigdy po „zerwaniu” nie rozpaczałam okręcona w koc.  Można by pomyśleć, że jestem niestała w uczuciach, ale w rzeczywistości jest trochę inaczej. Zbyt często ponoszą mnie emocje. Gdy po jakimś czasie zdaję sobie z tego sprawę, po prostu kończę wszystko, co zaczęłam pod ich wpływem.
-No.. poznałam kilku – mruknęłam nieśmiało, patrząc w jej piwne oczy.
-No to opowiadaj! – Pisnęła podekscytowana. Wyglądała jak mała dziewczynka, która po raz pierwszy znalazła się w wesołym miasteczku.
-Jeden ma na imię Matt – powiedziałam. – Poznaliśmy się przez internetowy czat, a później na siebie wpadliśmy. Przyjaźnimy się, gramy razem w koszykówkę.
Sądząc po minie „mamo, ta brzydka pani właśnie odgryzła mi połowę lizaka”, moja odpowiedź nie zaspokoiła jej ciekawości nawet w najmniejszym stopniu.
-Dobrze całuje? – wypaliła.
Na moich policzkach błyskawicznie pojawił się szkarłatny, a może nawet rubinowy rumieniec. Uniosłam wysoko brwi, starając się przynajmniej stworzyć pozory, że nie wiem zupełnie, o czym ona mówi. 
-Sue, ja…
-Przestań, Annie. Zagryzasz środek policzka, czyli coś ukrywasz. Zawsze tak robisz. No więc?
Cud, ludzie! Zapiszcie to gdzieś! Sue pamięta więcej, niż moje imię!
-Dobrze. Bardzo dobrze. Zajebiście, cudownie, wspaniale. Jego usta są jak pieprzona ambrozja. To znaczy, nie wiem, czy pieprzona, ale.. – przerwałam. Moje policzki paliły żywnym ogniem.
- On też tak myśli o tobie?
-Nie wiem, Sue, nie wiem – poskarżyłam się. – Od tamtego pocałunku rzadko kiedy udaje nam się porozmawiać – westchnęłam.
-Annie? Czy ty się z nim przespałaś?
-Co? Nie! – zaprzeczyłam zbyt gwałtownie. Suellyn chyba nie do końca mi wierzyła. – Sue, nie rozłożyłam przed nim nóg.
-No dobra, już, dobra- westchnęła i poprawiła prostą grzywkę, która i tak układała się o wiele lepiej, niż moje włosy kiedykolwiek. – A ci inni?
Puk, puk. Kto tam? Zazdrość.
- Poznałam ich właśnie dzięki Mattowi. Gramy w jednej drużynie, nic szczególnego. – Wzruszyłam ramionami. – A teraz zmieńmy temat, dobrze?
Sue pogłaskała czule monitor, jakby próbując dodać mi otuchy. Przed oczami mignął mi srebrny pierścionek z perełką. SUE JEDNAK JEST ZARĘCZONA.
A zazdrość przestała mnie pukać. Teraz próbuje mnie rozerwać młotem pneumatycznym.
-Jasne – uśmiechnęła się półgębkiem.
-Wiesz, bo mam prośbę. Mogłabyś sprawdzić, czy w moim starym pokoju w szafie, na samym dnie, nie leży notes? Stary, posklejany, lekko nadjedzony? Obok powinna być książka, taka z twarzą kobiety na okładce.
-Jest – rzekła bez zastanowienia. - Znalazłam go jakiś tydzień temu, jak sprzątałam. Obok leżał plakat tych, no… Zakonnic!
Parsknęłam głośnym śmiechem, orientując się, że miała na myśli Black Veil Brides. Tak się kończy tłumaczenie siostrze etymologii nazwy zespołu.
-Tak, Sue, właśnie tak. Mogłabyś dać książkę i notes Maćkowi, żeby mi podrzucił? I tak pewnie pofatyguję się po niego na lotnisko, więc nie powinno być problemu.
Moja siostra ochoczo pokiwała głową i zdmuchnęła pasmo włosów, które wpadło jej do oka.
-A co do tego plakatu.. Przesłuchałam kilka piosenek tego zespołu i są całkiem nieźli – stwierdziła z uznaniem, po czym, ku mojemu (nie)zaskoczeniu, dodała: - A wokalista jest całkiem przystojny.
-Pieprzyć wokalistę – Albo i nie. – Basista to prawdziwy ogier!
Jak łatwo się domyślić, moje słowa były nasączone sarkazmem najbardziej, jak to tylko możliwe. Ale Sue chyba łyknęła moją przynętę, bo prychnęła lekceważąco.
-Chyba raczej kobyła.
Dopadł mnie niekontrolowany śmiech. Złapałam się za brzuch i oparłam plecami o ścianę, starając się choć trochę uspokoić, lecz to nie pomagało. Przycisnęłam poduszkę do twarzy i wzięłam kilka głębokich wdechów, gdy moje oczy zaszły łzami.
Boże, dlaczego dopiero teraz Sue stała się ideałem starszej siostry?
-Sue, ja cię kocham- pisnęłam w poduszkę.
-Wiem, ja ciebie też kocham, Annie. Ale czekaj! Trochę o nich czytałam…
-Ty czytałaś?!
-I okazuje się, że wszyscy mieszkają w Los Angeles! Może kiedyś któregoś z nich spotkasz? – dokończyła entuzjastycznie, na co uśmiechnęłam się sennie. – Byłoby cudownie! Pomyśl, spotkać takiego Andy’ego Biersacka i z nim porozmawiać.
-Bardzo możliwe, że spotkam. Jest ogromna szansa – sapnęłam wymijająco, ignorując większą część jej wypowiedzi, na co zmarszczyła lekko brwi. – No, Sue, ja kończę. Ta głupawka mnie wykończyła, a o dziesiątej jestem umówiona na spacer, a później idę opiekować się dzieckiem.
-Czekaj, Ann. Jak to: „bardzo możliwe” i „ogromna szansa”? Czy ty coś przede mną ukrywasz? I ty masz się opiekować dzieckiem?!
Pomachałam jej jedynie, ukazując dwa rzędy prostych, białych zębów, po czym zatrzasnęłam laptopa i wepchnęłam go pod łóżko, a sama wygodnie ułożyłam się na poduszkach. Dosłownie kilka sekund później zmorzył mnie sen.
Niech się zastanawia.

Mój telefon rozdzwonił się na dobre punktualnie o ósmej rano. Z głośnym jękiem niezadowolenie podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po zalanym światłem pokoju. Gorące promienie lizały moją twarz i oślepiały, ale mimo to wstałam i przeciągnęłam się dokładnie.
Od umówionego spaceru dzieliły mnie dwie godziny, które zamierzałam poświęcić na ubranie się, wykąpanie, uczesanie, zjedzenie śniadania.. zrobienie śniadania dla chłopaków i posprzątanie po nich…
Nie wyrobię się.
Przecierając oczy podeszłam do szafy i wyjęłam z niej jasnogranatowe trampki przed kostkę, białą koszulkę na ramiączkach czarne rurki i bieliznę. Z owym zestawem pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i wyprostowałam włosy, a później lekko je poczochrałam, żeby nabrały objętości. Po chwili namysłu  wytuszowałam też rzęsy i pociągnęłam usta bezbarwnym błyszczykiem, po czym przyjrzałam się sobie z niekłamanym.. zdziwieniem.
Nie, to nie jestem ja.
Westchnęłam ciężko, wkładając na wpół rozładowany (ho, ho, pesymistka ze mnie) telefon do kieszonki. Następnie zbiegłam na dół, omal nie zabijając się o własne nogi i podreptałam do kuchni, żeby zrobić sobie zdrowe i pożywne śniadanie, czytaj odgrzać wczorajszego kurczaka i kawałek pizzy.
Gdy posiłek był gotowy, udałam się do salonu, powaliłam się na mojej ukochanej kanapie i zajęłam się oglądaniem głupich amerykańskich filmów o uzdolnionej młodzieży, która musi pokonać multum przeciwności losu, żeby w końcu stać się naprawdę kimś.
-Kurwa mać – rozległo się na schodach. O, tak, to musi być Oliver.
Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech, gdy brat zatrzymał się w pół drogi to kuchni i spojrzał na mnie z mordem w oczach, orientując się, że właśnie pochłaniam to, co on miał zamiar zjeść. Był w bokserkach, które dla odmiany nie miały żadnych kompromitujących wzorków, na jego twarzy pojawił się zarost, że już o jego fryzurze nie wspominając.
-Zajebałaś mi żarcie – warknął. Później spojrzał na ekran. – Hannah Montana?
-Hannah Montana- pokiwałam głową, po czym założyłam nogi na zagłówek i wzięłam kolejnego gryza pizzy. – A tak poza tym, to od kurczaka rosną cycki.
-Tobie nie- westchnął, po czym powalił się obok. –Zabierz te śmierdzące stopy sprzed mojej twarzy – nakazał, na co fuknęłam obrażona do granic.
-One nie śmierdzą- zaprotestowałam. –tylko pachną jak wiosenna łąka.
Oli pokręcił głową, po czym zepchną moje nogi z zagłówka. Nie pozostało mi nic innego, jak położyć mu głowę na kolanach i oglądać dalej.
Po kilku minutach na schodach rozległa się kolejna kurwa. Uniosłam głowę z kolan brata, żeby zobaczyć tatę w równie nowatorskim uczesaniu, ale ubranego w moją koszulkę i jeansowe spodnie do kolan.
-O, Hannah Montana – uśmiechnął się, po czym opadł ciężko na fotel. – A tak w ogóle, to z boku wyglądacie dosyć dwuznacznie.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka przesunęliśmy się na dwa odległe końce kanapy.
-Ann podpieprzyła śniadanie – zakablował Oliver. Kopnęłam go w biodro. – No za co?!
-Za jajco! Po prostu dbam o waszą formę i zdrowe odżywianie – rzekłam wyniośle.
-Zaraz ja zadbam o twoją sztuczną szczękę – warknął szatyn i praktycznie się na mnie rzucił, okładając przy tym poduszką  i przytrzymując nogami. Pisnęłam i przylgnęłam plecami do podłokietnika, starając się odepchnąć go jakoś. Oliver w jednej chwili ulokował się między moimi nogami i jedną ręką przytrzymał mi nadgarstki, drugą natomiast nadal tłukł mnie tą nieszczęsną poduszką.
Tymczasem, nasz kochany tata nadal oglądał Hannah Montana.
-Oli! Skończ! – wrzeszczałam i szarpałam się, próbując jakoś kopnąć go w tyłek, albo przynajmniej w uda, żeby chociaż na chwilę wstrzymał atak.
-Zwinęłaś moja pizzę. Nie możesz żyć na tej planecie.– stwierdził z niespotykaną u siebie powagą i przycisnął mi poduszkę do twarzy. Później zaśmiał się, jak to mieli w zwyczaju czynić złoczyńcy.
-Jesteś głupi- wysepleniłam.
-Najgorsza riposta wszechczasów.
-To nie była riposta.
-A ty jesteś brzydka.
-A ty masz owłosione nogi.
Chwila ciszy.
-TATO!!!

Koniec końców, udało mi się wyplątać spod Oliego, dostaliśmy bure za zachowywanie się jak idioci (od faceta który oglądał Hannah Montanah) i, idąc za radą taty, poszliśmy na kompromis.
Dobra, to był żart, wybiegłam z domu w szaleńczym pędzie, żeby tylko nie robić im śniadania i nie zmywać po nich.
Słuchając  By The Way zespołu Red Hot Chili Peppers pokonywałam kolejne przecznice dzielące mnie od bloku, w którym mieszkał Matt. W głowie układałam sobie najdogodniejszy możliwy przebieg naszej rozmowy, choć i tak wiedziałam, że nie zda się to na nic.
Na miejscu byłam po piętnastu minutach. Oparłam się o ścianę i zadzwoniłam domofonem, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. W końcu ta nastąpiła, ale…
Odpowiedziała mi mama Matta, pani Rose.
-Ann, słońce, wejdź na górę, bo zanim obudzę tego lenia, mogą minąć wieki.
Zaśmiałam się cicho, słysząc z jakim ubolewaniem w głosie kobieta mówi o lenistwie syna.
-Dobrze, proszę pani.
Weszłam do budynku i przeskakując po cztery schodki na raz, wdrapałam się na piąte piętro. Zapukałam dwukrotnie do drzwi, które niemal natychmiast się otworzyły. Stała w nich czterdziestoletnia kobieta, bardzo ładna i miła. Miała krótko obcięte włosy, szare oczy i cerę, której mogłaby pozazdrościć jej niejedna nastolatka.
Panią Rose poznałam już wcześniej. Była pielęgniarką w pobliskim szpitalu i wychowywała syna sama. Była otwarta, bardzo tolerancyjna i kochała zwierzęta, a szczególnie Ramzesa. No, Matta też.
-Ile razy mam ci powtarzać, że nie musisz pukać? – spytała na wejściu, uśmiechając się przyjaźnie.
-Wie pani, że i tak będę - odwzajemniłam uśmiech i weszłam do środka, gdy przepuściła mnie w drzwiach.
Zsunęłam ze stóp trampki i właśnie wtedy poczułam jak na ramiona spada mi ogromy ciężar, a mokry język  zaczyna lizać mnie po twarzy.
-Ramzes, piesku, spokój – zaszczebiotałam do ogromnego mastiffa i pogłaskałam go po grzbiecie. –No już, złaź, bo zaraz przestawisz mi bark- przykucnęłam, żeby zdjął łapy z moich ramion.
Ramzes wykonał niemy rozkaz i nadstawił łeb do głaskania, co też uczyniłam, gdy tylko udało mi się wyprostować.
-Matt jest u siebie, słonko. Nie wiem, czy będzie w stanie wyjść, po swoim wczorajszym pijaństwie. Twierdzi, że umiera – zaśmiała się.
-Kac morderca? – uniosłam jedną brew, czochrając psa za uchem.
-Oj tak. Jak wróciłam po nocnym dyżurze, leżał na kanapie do połowy rozebrany z butelką w ręku i majaczył coś pod nosem. A jego pokój..- machnęła ręką. - Istne pobojowisko. Nie wiem, czy sprowadził sobie prostytutki, czy zabawiał się tak z Willem i Tonym, ale to przerasta ludzkie pojęcie.
-Domyślam się- przytaknęłam. – To.. może spróbuję go obudzić, dobrze?
-Oczywiście, próbuj, ale nie wiem, czy ci się uda. Chociaż.. Odkąd cię poznał, zrobił się o wiele grzeczniejszy. Spoważniał, a takie sytuacje jak ta praktycznie przestały się zdarzać. Masz na niego dobry wpływ – oświadczyła.
-Dziękuję – odpowiedziałam, czym też zakończyłam nasza małą wymianę zdań.
Pani Rose skierowała się do kuchni, a ja do pokoju jej syna. Zapukałam cicho, a gdy nie usłyszałam odpowiedzi, powoli wsunęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Faktycznie, pokój wyglądał jak pobojowisko. Na podłodze leżało kilka zgniecionych puszek, spod łóżka wystawały kolorowe pisemka, a popielniczka na stoliku nocnym była pełna.
Matty leżał na wznak, przykryty kocem do pasa. Głowę miał zasłoniętą poduszką.
Przysiadłam obok niego i pogłaskałam po ramieniu. Jego mięśnie były napięte, a mnie cholernie kusiło, żeby przesunąć dłonią po jego klatce piersiowej.
Na całe szczęście, gdy pokusa stała się zbyt silna, chłopak przekręcił się w moją stronę i odrzucił poduszkę z twarzy, po czym przyjrzał mi badawczo.
-Dzień dobry – mruknął zachrypniętym głosem, podniósł się na łokciu i musnął ustami mój policzek. – To nie był sen, prawda? Inaczej nie obudziłbym się obok ciebie – uśmiechnął się rozkosznie, znów opadając na poduszki. Jego dłoń bez większego problemu odnalazła moją, a nasze palce splotły się.
-Matty, piętnaście minut temu byliśmy umówieni. Cokolwiek ci się śniło, nie chcę nawet wiedzieć co, się nie wydarzyło –  powiedziałam miękko, drugą ręką głaszcząc go po policzku.
Rose jęknął niezadowolony i zamknął na chwilę oczy, mrucząc coś bez związku. Mocniej ścisnął moją dłoń i przesunął ją ja swoją klatkę piersiową.
Palant chyba czyta mi w myślach.
-To wielka szkoda, bo gdyby to nie był sen, umarłbym w raju.
Choć powinnam się rozpłynąć od tego komplementu, tylko wzniosłam oczy ku górze, po czym spojrzałam, w jego szare oczy i, nie mogąc się powstrzymać, musnęłam lekko jego usta.
-Już ci lepiej? – spytałam po chwili ciszy.
-O wiele- szepnął zadowolony i podniósł do siadu, opierając się na dłoniach. Oparł się plecami o zagłówek i poklepał swoje kolana.
Błagam, oby miał bokserki, inaczej chyba nigdy nie zasnę.
I on też nie.
Usadowiłam się na jego kolanach, opierając wygodnie o jego klatę. Matt bez większych ceregieli objął mnie w pasie i przycisnął do siebie mocniej, po czym oparł głowę na moim ramieniu i cmoknął w szyję. Po chwili zastanowienia znów pocałował tamto miejsce, tym razem dłużej i namiętniej, muskając językiem skórę i lekko ją ssąc. Musiałam skupić całą siłę woli, żeby nie okazać, jakie to dla mnie przyjemne. Jemu wyraźnie też sprawiało niemałą frajdę.
-Skoro już ci lepiej, to musimy porozmawiać – jęknęłam cicho. Matt niechętnie oderwał się od mojej szyi, a jego oczy spotkały moje.
-O czym porozmawiać? – zapytał, głaszcząc dłońmi moją talię.
-O tym, Matt. Nie zauważyłeś, że coś się między nami zmieniło? – westchnęłam niepewnie.
-No.. Rozmawiamy mniej, mniej się spotykamy. Ale poza tym, jest całkiem normalnie – wzruszył ramionami i odsunął ramiączko od stanika, które najwyraźniej lekko mu przeszkadzało w pieszczeniu ustami moich barków.
Powiem mu to delikatnie.
-Chodzi o to Matt, że  dalej lubimy się tak samo. Jesteśmy na siebie napaleni, nic więcej.
Och, cóż za subtelność.
-Możemy sprawdzić. Zróbmy to. Później się zobaczy, czy faktycznie jesteśmy na siebie tylko napaleni, czy może to coś więcej  - zlustrował mnie od góry do dołu.
-Matt, to tak nie działa – sapnęłam cicho i spuściłam głowę, żeby włosy, które na całe szczęście zostawiłam rozpuszczone, zakryły rumieńce na moich policzkach.
To jednak na niewiele się zdało. Delikatnie złapał mój podbródek i podniósł do góry, zmuszając, bym patrzyła w jego oczy. Powoli przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze, po czym z lekkim uśmiechem, głosem ściszonym do szeptu, spytał:
-To byłby twój pierwszy raz?
Mogłabym przysiąc, że, cholera, kiedyś w policzkach wypali mi dziurę.
-Matt, błagam..- szarpnęłam się lekko, lecz jego stalowy uścisk nie ustępował. – To nie jest..
-Moja sprawa,  wiem. Ale nie masz się czego wstydzić – Oparł usta o moją skroń.  – Chociaż wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz.
Zabiję go kiedyś. I to ze szczególnym okrucieństwem.
- Więc jak? – pogłaskał mnie po włosach, jakby oczekiwał, że podejmę decyzję w minutę.
Cóż, gdybym lubiła twórczość Sandry Brown, zgodziłabym się od razu. W końcu główna bohaterka zawsze jest z tym pierwszym, ewentualnie tym lepszym.

-Skończmy to.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chyba jestem chora. Napisałam 15 stron rozdziału i po prostu musiałam podzielić go na pół, bo byłby za długi, no. 
A tak w ogóle, to nie ma mnie w internetach przez tydzień, a gdy wracam jestem sto lat za murzynami. Pierdyliard nowych rozdziałów, czytelników, blogów.
No to także ten.
Co do rozdziału: Otóż napisałam go (te 15 stron) w dwa dni, w tym pierwsze 5 stron przepisywałam 2 razy, bo zawiesił się komputer i nic, absolutnie nic się nie zapisało. Ale jest Suellyn! I jeszcze się na pewno pojawi.
Dobra, chyba tyle z mojej strony. 
Powiecie mi, jak tam koncert, co? 

10 komentarzy - nowy
Serio, mogłabym dodać nawet dzisiaj.

Ach, jak mogłam zapomnieć. Jutro pojawią się też fakty o bohaterach. Naprawdę bardzo mi się nudziło.

10 komentarzy:

  1. Super. Boziu lubię jak ty wszystko tak opisujesz, naprawdę nie wiem z kąd ty bierzesz te pomysły. Ale Twoje opowiadania są zaje*****.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaje... fajny rozdział ^^ podobała mi się walka Ann i Oli'ego, i jeszcze ich tata oglądający Hannah Montana xDD jebłam xD pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobał mi się :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kocham! Genialny post :*
    Do następnego i czekam na next !

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny!
    Hahah, nie wiem dlaczego, ale dzisiaj mnie wszystko śmieszy ;-;. Może to przez obejrzenie wszystkich teledysków BVB? W każdym razie nie wiem, ale chichrałam się z tej sytuacji u Matta.
    Czekam niecierpliwie na nexta, weny życzę i zapraszam do mnie :).

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetność! Kocham Oliego, też chcę takiego braciszka :3 powodzenia i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaaaaaa proszę o next <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku *-*
    Czekam na następny! <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetny ;)
    Czekam i czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  10. Supi. Czekam na wiecej :)

    OdpowiedzUsuń