czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział 9

Stałam pod drzwiami domu przez dłuższą chwilę, próbując ułożyć sensowne wyjaśnienie swojej nieobecności przez całą noc. Wiedzieli, że wychodzę z Andy'm. Teraz mogli podejrzewać mnie o różne rzeczy, nie wyłączając, no cóż, seksu z chłopakiem, którego praktycznie nie znam. W sumie, na ich miejscu, też bym się o to podejrzewała.
Nie chodzi oczywiście o to, że jestem, jak to mówią, puszczalska. Nie, nie. Pasuję bardziej do opisu nieśmiałej cnotki, niż puszczalskiej landryny, chociaż nie jestem nieśmiała. Nie preferuję przygód na jedną noc. Przeczytałam zdecydowanie zbyt wiele romansów z biblioteczki mamy i poezji miłosnej, żeby teraz oddać komuś swoje ciało, zanim pozwolę mu zabrać cząstkę duszy.
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam cicho drzwi. Dom wyglądał na pusty, pomimo, że słychać było ciche brzęczenie telewizora. Rozwiązałam glany i wsunęłam głowę do salonu, chcąc odnaleźć wzrokiem Harry'ego albo Olivera. Nie zauważyłam ich.
Odetchnęłam z ulgą i zdjęłam buty, po czym na palcach przemknęłam przez korytarz i salon, starając się dojść do schodów niezauważona.
-Może zanim znikniesz w pokoju, powiesz nam, gdzie ty do jasnej cholery byłaś i dlaczego nie odbierałaś telefonów?
Widocznie jestem zbyt duża, żeby pozostać niewidoczna. 
Oliver razem z tatą siedzieli w kuchni i patrzyli na mnie tak, jakby mieli zamiar faktycznie mnie zamordować. Zacisnęłam ręce i przymknęłam lekko oczy, biorąc głęboki oddech i odwracając się na pięcie, aby być przodem do nic. 
Obaj nie wyglądali na wyspanych. Zapewne czekali na mnie pół nocy, aż nie zmorzył ich sen. Uch, mogłam w porę się ogarnąć, żeby się o mnie nie martwili.
Moja wina.
-Miałam wyciszony telefon, ale byłam bezpieczna.
Śpiąc na ziemi razem z Andy'm, dokładnie nie wiem gdzie, ale bardzo blisko oceanu, w dodatku przez caluteńką noc wystawiona na zimny wiatr, a z rana na deszcz. 
-Bezpieczna? - prychnął ojciec. - Z obcym facetem? W nowym mieście? Och, na pewno.
-Tato, ufam mu - mruknęłam cicho, sama nie do końca wierząc, że wypowiadam te słowa na głos. - Nic mi się nie stało, możesz być spokojny. 
Harry westchnął. Przeczesał palcami włosy, które pchały mu się do oczu i przez dłuższą chwilę przyglądał mi się uważnie. Jego wzrok był przeszywający, niemal czułam, jak przewierca mnie na wylot, próbując znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania, na jakie nie zamierzałam udzielać odpowiedzi. Na moje policzki wkradł się palący, wstydliwy rumieniec. 
Zawiodłam go, chociaż on przestał mnie zawodzić od dwóch lat.
-Miał przynajmniej prezerwatywy?
Poczułam, jak w moim gardle rosła ogromna gula. Jak mógł tak pomyśleć? Przecież ja i Biersack.. Nie, fu, nie. Nie możliwe, przecież  nie mogłabym z nim się przespać!
Chociaż przecież i tak wiedziałam, że w końcu o to zapyta.
-Tato- zaczęłam spokojnie, chociaż z trudem wypowiadałam każde kolejne słowo. - Nie spałam z nim. Znaczy tak, spałam, ale nie tak, jak myślisz. Po prostu leżałam obok niego. W ubraniu.
Oliver parsknął śmiechem, widząc moje zażenowanie. Posłałam mu nieprzyjemne spojrzenie, po czym po raz kolejny przeniosłam wzrok na tatę. Wyglądał na niezbyt zadowolonego z mojej odpowiedzi.
-Ja ci wnuków nie dostarczę, powinieneś patrzeć raczej na Oliego - zasugerowałam, chcąc odwrócić ich uwagę od mojej osoby. Tym razem to mój brat próbował zasztyletować mnie spojrzeniem. Jego usta zaciśnięte były w wąską kreskę. 
Zawsze lubiłam go denerwować. Miałam do tego wrodzony talent. A talenty trzeba rozwijać, bo inaczej się zmarnują.
-Ja obstawiałbym Sue - nie zgodził się Oli. 
-A ja obstawiam, że Ann teraz pójdzie do swojego pokoju, ogarnie się, bo wygląda jak upiór, później zacznie się uczyć na egzaminy z biologii i przez następny tydzień, w ramach kary, będzie sprzątała caluteńki dom i weźmie na siebie moje dyżury.
Opadła mi szczęka. Mam sprzątać po dwóch facetach, gotować im i na dodatek uczyć się biologii? O nie, chyba raczej podziękuję, to nie moja bajka. Szczególnie biologia, bo i tak gotuję dla nich i sprzątam.
-Tato, do egzaminów dwa tygodnie, zdążę się jeszcze nauczyć - jęknęłam, ale po chwili przestałam marudzić, widząc jego groźną minę.
Westchnęłam ciężko i skierowałam się na górę. Powoli poczłapałam po schodach i przez korytarz wprost do swojego pokoju. Miałam ochotę rzucić się na łóżko i odespać noc, co zapewne właśnie robi Andy, ale przypomniałam sobie o bałaganie w szafie. Złapałam się za głowę i bardzo powoli odsunęłam nogą drzwi.
-Ja pierdolę...
Nie mam pojęcia, co tu się stało, ale nie zostawiłam to wczoraj aż takiego bałaganu. Właściwie burdelu, bo porozrzucane ubrania wyglądały jak zdzierane z kilku prostytutek na raz.
Posprzątałam wszystko, nie mając innego wyjścia. Następnie udałam się do łazienki, żeby zobaczyć, czy faktycznie jest ze mną aż tak źle, jak mówił tata.
Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoją twarz. Skóra zmieniła kolor na lekko ziemisty i pojawiły się na niej piegi, których kiedyś próbowałam się pozbyć. Teraz mi się podobały. Były urocze w połączeniu z dołeczkami w policzkach i dodawały mi odrobinę.. dziewczęcości. Oczy miałam lekko podkrążone. Białko przecinały czerwone żyłki, przez które wyglądałam, jakbym była na kacu. Z cichym pomrukiem niezadowolenia przeczesałam naturalnie kręcone włosy palcami, teraz niemal sztywne od słonej wody i piasku. Prysznic był konieczny.
Przed wejściem do kabiny, czy chociażby rozebraniem się, wyłowiłam z szafy ubranie na przebranie i czystą bieliznę. Dopiero po chwili wskoczyłam pod prysznic i pozwoliłam, by ciepła woda obmywała moje ciało.
Plecami oparłam się o błękitne płytki. Dlaczego nie pamiętam tego, co robiliśmy, zanim zasnęliśmy razem? Nie możliwe, żeby urwał mi się film. Przecież nie piliśmy.
Najwyraźniej to, co działo się wtedy, pozostanie zagadką. Przynajmniej do czasu, aż nie zasypię Biersacka serią kłopotliwych pytań.
Tym razem pozwoliłam sobie na bardzo długi prysznic. Biologia może przecież poczekać; nic się nie stanie, jak zajrzę do książek trochę później.
Gdy w końcu postanowiłam zakończyć kąpiel i ubrałam się, przeszła mi ochota na wszystko. Dosłownie. Padłam na łóżko, wkładając przedtem kilka książek pod poduszkę. Może Karolowi Wielkiemu nic to nie pomogło, ale ja przecież jestem młodsza. W moim przypadku ta metoda powinna się sprawdzić.

Gdy się obudziłam, była czwarta. Z głuchym jękiem bólu podniosłam się z łóżka i wyciągnęłam spod poduszki książki. Nie czułam się ani odrobinę mądrzejsza, a jedynym efektem mojej operacji był bolący kark.
Usiadłam na łóżku i potarłam twarz dłońmi, które po chwili przesunęłam na szyję i ramiona. Powolnymi kulistymi ruchami zaczęłam je rozmasowywać, gdy usłyszałam brzęczenie mojego telefonu. Na całe szczęście zapomniałam o włączeniu dźwięku, bo ludzie straciliby jedyne źródło kontaktu ze mną poza e-mailem.
Wzięłam urządzenie do ręki, drugą cały czas masując obolały kark. Po odblokowaniu klawiatury odczytałam pierwszą od czterech dni wiadomość od Matta. Była beznadziejnie krótka.
Mecz jutro o szóstej.
Odłożyłam telefon na szafkę i poklepałam się po policzkach, aby choć trochę odzyskać kontakt z rzeczywistością. A było to trudne zadanie, szczególnie przez ostatnie cztery dni, wyłączając spotkanie z Andy'm.
Pokłóciliśmy się z Mattem. I to dość dotkliwie. Nie pamiętam nawet o co, ale szczerze tej kłótni żałuję. Zbliżyliśmy się do siebie w bardzo krótkim czasie i wyglądało na to, że rozumiemy się całkiem dobrze. Tymczasem już po niecałych trzech tygodniach zdążyliśmy pokłócić się do tego stopnia, że przestaliśmy się do siebie odzywać.
Z westchnieniem wstałam i wciągnęłam na tyłek potargane czarne rurki. Kręcone, rozczochrane włosy zebrałam na czubku głowy i związałam, po czym zeszłam na dół, potykając się o własne nogi.
Oli i Harry siedzieli w salonie przed telewizorem, oglądając wiadomości. Nie wiem, jak oni mogą tego słuchać, szczególnie, że większość dotyczy polityki.
-Czy wam się już całkiem nudzi?- mruknęłam zerkając z ukosa na telewizor. - Obejrzelibyście jakiś film, albo coś.
Oli odwrócił głowę w moją stronę i zmierzył od góry do dołu spojrzeniem, po czym wstał i poszedł do kuchni, a gestem ręki wskazał, żebym poszła razem z nim. Przewróciłam oczami i nie odrywając nóg od podłogi poszłam, bo chyba można to tak nazwać, do kuchni. Przysięgam, że jeśli chodzi o to, że mam zjeść śniadanie przygotowane przez niego (chociaż jego gotowanie ciężko nazwać gotowaniem), to mu przywalę. W końcu zrozumie, że nie wolno truć siostry (o ile rzeczywiście nią jestem, bo wiecie, listonosz).
Na całe szczęście moje przypuszczenia się nie sprawdziły. Oli właśnie czekał, aż woda w czajniku się zagotuje.
Ile ja się czołgałam do tej kuchni?
Usiadłam przy blacie i oparłam się na łokciach, czekając, aż brat uwinie się z napojem. Jego twarz była nadzwyczaj poważna. Od dawna nie widziałam go takiego. Uśmiech zniknął, zamiast niego pojawił się chłód.
W końcu brat postawił przede mną parujący kubek z herbatą i dwie kanapki z dżemem truskawkowym. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam łyk napoju, który "zbawia świat".
-Annie, musimy porozmawiać. Jak ojciec z córką.
Parsknęłam krótkim śmiechem, ale uspokoiłam się pod jego karcącym spojrzeniem.
-Miałeś na myśli brat z siostrą- poprawiłam z cieniem uśmiechu na ustach i wzięłam gryza kanapki. - No to mów, o co chodzi?
Oliver przez dłuższą chwilę dobierał słowa, obracając w palcach swój kubek.
-Posłuchaj Annie. Nie chcę cię obrazić, ani nic, ale.. od zawsze kolegujesz się tylko z chłopakami. Zobacz, ile już masz przez nich.. kontuzji - mruknął i spojrzał mi w oczy. -Pamiętasz, jak raz spadłaś z tamtego drzewa, a później...
-Tak, Oliver, pamiętam. Ciężko zapomnieć, skoro do tej pory mam na boku bliznę wielkości dłoni - warknęłam cicho.
Miałam trzynaście lat, gdy nabawiłam się najpoważniejszej kontuzji wynikającej z własnej głupoty. Założyłam się wtedy z kolegami, o rok starszymi od siebie o to, że wejdę na jedno z najwyższych i jednocześnie najstarszych drzew w okolicy. Wiedziałam wtedy, że sobie poradzę. To była dla mnie pestka, zważywszy na fakt, że lubiłam chodzenie po drzewach. Byłam jak mała, zwinna małpka, której nie porasta sierść.
Na szczyt dostałam się w kilka minut. To było cudowne uczucie - widzieć wszystko, co się dzieje dookoła. Problem miałam jedynie z zejściem na ziemię. Dwa razy nawet zawisłam z nogami w powietrzu, ale z tym sobie poradziłam. Cały wypadek miał miejsce dwa metry nad ziemią, kiedy to gałąź złamała się, a ja poleciałam w dół, żebrami zawadzając o ostrą korę i drewno.
Zbagatelizowałam ból i rozcięcie, które wtedy jeszcze nie było tak wielkie i nie wyglądało strasznie. Opatrzyłam je odpowiednio, a rodzicom nie powiedziałam ani słowa. Cóż, później dowiedzieli się sami.
Dwa dni później razem ze znajomymi graliśmy w siatkówkę. Nie wyglądało na to, że ma stać się coś złego. Do czasu, aż nie stałam się rozgrywającą. Przy jednym z wyskoków poczułam rozdzierający wręcz ból. Jak się okazało, skóra pękła. Rozdarła się.  Gdybyście widzieli minę lekarza... do tej pory pamiętam, jak złapał się za głowę, widząc ranę. Założyli mi czterdzieści szwów.
Od tamtej pory wchodzę jedynie na te drzewa, które są w pełni stabilne, a ryzyko kolejnego wypadku jest nikłe.
-Nie zrozum mnie źle - poprosił, łapiąc moją dłoń. - Chodzi mi o to, że któryś z nich może cię wykorzystać. Nie możesz im ufać bezgranicznie, bo możesz się sparzyć.
-Oli, kotku, teraz ty mnie posłuchaj. Nikomu nie ufam całkowicie. Trzymam ich na pewien dystans, wiesz? Nie jestem głupia.
-Wiem, że nie jesteś głupia, Annie. Ale powinnaś uważać. Szczególnie na takich, jak Andy. Faceci tacy jak on to zdobywcy. Jak już osiągnie swój cel, pozostawia go w takiej postaci jakiej jest. Zdobędzie ciebie, a później zostawi - zakończył, a potem puścił moje dłonie. Zabrał jedną z moich kanapek i podsunął mi do ust. - A tak w ogóle, to masz to zjeść. Nie traciłem czterech minut życia tylko po to, żeby to się teraz marnowało.
Przewróciłam oczami i wzięłam się za jedzenie kanapki. Oliver jak nikt inny dba o to, żebym nie zapomniała o jedzeniu. Kiedyś stwierdził, że mam ładne ciało i powinnam o nie dbać, bo jest moim jedynym atutem. Od tamtej pory rozumiemy się jak żadne inne rodzeństwo (?) w kwestii sportu. Każde wakacje z wyjątkiem tych grywaliśmy w piłkę i biegaliśmy. Oboje skorzystaliśmy na tym po równo - on jest niezłym ciachem, szczególnie jak zdejmie koszulkę. Ja muszę zdejmować prawie wszystko, ale to tylko drobny szczegół.

Dochodziła ósma, kiedy całą rodziną zebraliśmy się przed telewizorem. Można by powiedzieć, że przez te trzy tygodnie kanapa stała się miejscem kultu w tym domu. Każdy tylko czekał na to, żeby posadzić na niej tyłek.
Och, cholera, ja chyba wyjdę za maż za nią. Bo mogę wyjść za mąż za kanapę, prawda? To chyba nie jest zabronione. Chociaż.. skoro kanapa to rodzaj żeński, czy to oznacza, że jestem lesbijką?
No cholera, wkopałam się. Nie będzie małych podnóżków ani foteli.
-Ann, nie śpij- Oli pomachał mi ręką przed oczami. - Zapomniałaś, że masz zrobić nam coś do jedzenia?
Och, no tak. Od momentu mojego zejścia na dół perfidnie wykorzystywali fakt, że mam im usługiwać. Wniosek - w tym tygodniu mogę rozkładać namiot w kuchni, bo i tak prawie nie będę z niej wychodziła. Zaczynam zauważać, że "moi chłopcy" mają naprawdę bardzo seksistowskie poglądy. Kobieto, do kuchni! Kobieto, posprzątaj! Kobieto, gdzie są moje granatowe bokserki w smoki? A mogłam zostać w Polsce z Sue, mamą i babcią. Przynajmniej miałabym sprzątanie z głowy, ale..
No właśnie, ale. życie z nimi było o wiele ciekawsze, niż oglądanie głupich seriali w telewizji, nauka, czy słuchanie jedynie ballad rockowych, bo innych babcia nie lubi. Z tymi dwoma debilami miałam raj. Czasami wieczorami, jeśli w telewizji nie leciało nic ciekawego, braliśmy stare instrumenty i graliśmy. Tata, jeszcze całkiem nie aż tak dawno temu, bo gdy był na studiach, pasjonował się motocyklami i muzyką. Nauczył się grać na gitarze. Oczywiście, gdy byliśmy mali, a tata jeszcze nie pił, nauczył nas grać. Mnie i Olivera. Sue nigdy nie pałała miłością do muzyki.
Z  ociąganiem wstałam i powlokłam się do kuchni. Po pobieżnym przejrzeniu szafek i lodówki stwierdziłam, że jutro czeka mnie podróż do warzywniaka, a chłopaki będą musieli zadowolić się tostami z serem.
Wzięłam się za robienie kolacji, ale zamiast skupić się na gotowaniu, o ile można to tak nazwać, co chwila spoglądałam na telewizor. Oglądaliśmy Alicję w Krainie Czarów - ekranizację jednej z moich ulubionych książek, która krótko mówiąc była do dupy. Królowa Kier do tej pory wzbudzała we mnie jedynie pozytywne emocje. Mało powiedziane, była moją ulubioną postacią! W filmie straciła swój urok przez ciągłe wykrzykiwanie najbardziej irytującego tekstu na świecie: "skrócić o głowę!".
W ciągu piętnastu minut ten sam tekst wypowiedziała pięć razy. Jej głos drażnił moje uszy, zdawał się wbijać w nie tysiące szpilek. Przysięgam, jeszcze raz, a rozwalę ten jej okrągły łeb kapciem. I to ze szczególnym okrucieństwem! Takim samym, z jakim do tostów dodałam sosu tabasco.
Będą mieli niespodziankę.
Och, jaka ty zła! Po prostu bad girl, nie ma co! Było dołożyć jeszcze kilka stokrotek!
Nałożyłam ich kolację na talerz i zaniosłam do salonu. Teraz żałuję, że nie włączyłam kamery. Mogłabym zrobić dokument o tym, jak "drapieżniki" rzucają się na swoją "ofiarę" i zaczynają ją w zastraszającym tempie rozszarpywać i pożerać.
-Nie umiesz robić tostów - stwierdził Harry, wgapiony w Jabberwocka*. - Z wierzchu spalone, a ser w środku jest zimny.
Oliver pokiwał głową na znak, że w pełni zgadza się z opinią taty. Chwilę później obaj spojrzeli na siebie w sposób, który tak bardzo mnie przerażał...
-Skrócić o głowę!!!
Tak właśnie rozpętali trzecią wojnę światową.. 

Był środek nocy, gdy mój piękny sen o świecie bez biologii i trygonometrii przerwało walenie do drzwi. Otworzyłam zapuchnięte oczy i spojrzałam za okno - było ciemno, chociaż łuna bijąca od centrum Miasta Aniołów rozświetlała niebo. Skrzywiłam się nieznacznie, gdy moje cieplutkie stopy dotknęły zimnych paneli, ale mimo to podeszłam i otworzyłam drzwi, jedną dłonią rozcierając twarz. Jednak widok Olivera w samych bokserkach, trzymającego pod pachą kołdrę i poduszkę rozbudził mnie wystarczająco, bym mruknęła:
-Co ty tu do jasnej cholery robisz?
Oli tylko wzruszył ramionami i przepchnął się w drzwiach obok mnie, po czym skasował wzrokiem moje ciało, które teraz zasłaniały tylko białe majtki i podkoszulek na bardzo cienkich ramiączkach. Uśmiechnął się w ten cholernie seksowny i irytujący sposób.
-Masz wygodniejsze łóżko - stwierdził po chwili i rozłożył wygodnie na pościeli. MOJEJ POŚCIELI.
Jęknęłam zdruzgotana, że muszę z nim znowu spać, w dodatku ubrana tak, jakbyśmy właśnie spędzili wspólną noc. Mimo to położyłam się obok niego, głowę układając na jego ramieniu, a nogę na biodrach.
-Nie za wygodnie ci? - spytał sennie, ale objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Był ciepły i wygodny. Czasami zazdroszczę tym wszystkim dziewczynom, które z nim sypiają. Jest niezły, tylko głupi. I jest moim bratem, więc i tak mam do niego pełne prawo. Właściwie, to one powinny zazdrościć mi.
-To moje łóżko, więc się zamknij. Ja tu ustalam zasady - odpowiedziałam wymijająco i zamknęłam oczy. Jeżeli moje myśli schodzą na Olivera i to, jaki jest dobry w łóżku, powinnam spać jeszcze co najmniej cztery godziny.
Skupiłam cała siłę woli na poprzednim śnie, którego krótkie fragmenty zachowały się w mojej pamięci wśród zlepku myśli. Gdy w końcu przed moimi oczami pojawiła się wizja świata idealnego, Oliver śmiał przerwać tę cudowną chwilę.
-Tak właściwie.. Co ty robiłaś z tym Andy'm całą noc?
Och tak. Idealnie. Nie marzę o niczym innym, niż ciągłe myślenie o nocy z Biersackiem.
-Spałam - powiedziałam, próbując powstrzymać ziewnięcie. - Tylko spałam. Nic więcej. Nawet się z nim nie całowałam. Leżeliśmy i się przytulaliśmy.
-Okej. Skoro tak mówisz, to nie mam podstaw, żeby ci nie wierzyć- przytulił mnie mocno. Natychmiast wtuliłam się w jego silne ramiona. -Ale gdyby ci coś zrobił, mów śmiało, chętnie pozbawię go genitaliów.
Zaśmiałam się mimo senności i ucałowałam bruneta w policzek.
-Jesteś idealnym bratem, Oli - szepnęłam.
Nawet nie zauważyłam, kiedy dopadł mnie sen.

Siedem godzin później siedziałam przy stole, nadal w mojej skąpej piżamie, opierając się łokciami o blat. Za osiem godzin mam znaleźć się na boisku, pogodzić z Mattem i rozegrać dobry mecz w pokojowej atmosferze. Przynajmniej tak zakładał mój plan, który miałam nadzieję zrealizować.
Czas, który pozostał do szóstej wieczorem, zamierzałam spędzić z Harry'm, który na całe szczęście miał dziś wyjątkowo wolne w pracy i nie musiał jechać na uniwersytet, żeby tam wykładać. Tak! Ofertą "nie do odrzucenia" była praca profesora uczelni wyższej! Tata, który do tej pory był tylko psychologiem w jednej z przychodni, stał się profesorem. Cóż, tytuł doktora i doświadczenie zawodowe sprzed kilkunastu lat jednak mu się przydało.
Teraz, w wakacje, gdy wszystkie sesje się skończyły, miał dwa tygodnie urlopu. Dwa tygodnie, które spędzi z nami, swoimi dziećmi. A raczej ze mną, bo Oli jak zwykle będzie marnował się na kanapie.
-Cześć Annie- mruknął zaspany, wchodząc do kuchni. Była dziesiąta, a on wyglądał, jakby dopiero co wstał. Zazwyczaj o szóstej rano wyglądał kilka lat młodziej, nić teraz, gdy mógł w końcu się wyspać.
-Cześć- odpowiedziałam.
Ubrany był w zwężane jeansy, poprzecierane w niektórych miejscach, i czarną koszulkę bez nadruku. Kręcone blond włosy dziś były wyjątkowo proste, przełożone na jeden bok. Oprócz tego na jego twarzy pojawił się lekki zarost, a w uchu kolczyk, którego zwykle nie zakładał. Panie i panowie! Oto przed wami, superpoważny, superdorosły pan profesor!
-Jak spałaś?- zapytał, przerywając tym samym cisze i nalewając sobie kawy z dzbanka. Usiadł koło mnie i rzucił dziwne spojrzenie, którego nie byłam w stanie zinterpretować. - Oli jest wygodny?
-Tato... - jęknęłam zbolałym tonem i opuściłam głowę na stół. Spojrzałam na niego wilkiem. - To on mi się wepchał do łóżka!
-Wmawiaj sobie! -  zaśmiał się. - Gdyby ci się nie podobało, nie tuliłabyś się!
Wiem już, po kim jestem aż tak dziwna. Nie da rady się mnie wyprzeć, jesteśmy zbyt podobni pod względem głupoty.
-Wiesz, jaki jest wygodny? Sam byś się przytulił!
-Ma to po mnie - stwierdził w końcu Harry. - Co dzisiaj zamierzasz robić?
Zmiana tematu była tym, czego właśnie pragnęłam. Rozmowa jeszcze zeszłaby na "jak TO robią pszczółki", a nie miałam siły wyobrażać sobie, że pan pszczoła zamiast żądła ma penisa.
-Nie wiem. Wieczorem mam mecz, a do wieczora pewnie będę siedzieć w domu i po was sprzątać - uśmiechnęłam się lekko.
Manipulowanie ludźmi było moją specjalnością. Zwykle rzucałam coś półżartem, a oni tak po prostu łykali przynętę.
Tata od zawsze był trudna zdobyczą. Znał moje gierki dobrze, no bo w końcu był psychologiem, prawda? Potrafił mnie rozgryźć. Ale nie tym razem.
-To może.. wyjdziemy gdzieś. Nie wiem, gdzie lubią chodzić dziewczyny w twoim wieku? - zapytał całkowicie poważnie, rozmasowując przy tym kark.
-A ja wiem? Jedyne miejsca, w jakich tu byłam to kino, plaża, Wattles Garden Park.. 
-Idziemy do centrum handlowego - stwierdził w końcu, wzdychając ciężko. - Idź się ubrać, a ja obudzę Olivera.

Biedny tata. Nawet nie wie, że właśnie sam rzucił się na pożarcie lwu.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzisiaj zapychacz bez Matta i Biersacka, których jednak w dalszych rozdziałach nie zabraknie. Chciałam przybliżyć wam postać Ann, jej ojca i brata, bo oni też tu będą odgrywali ważną rolę.
Matko, jutro mam kartkówkę, muszę iść się uczyć, a tak mi się nic nie chce...
Jak mija wam tydzień?

OFICJALNIE W GŁOSOWANIU KTÓRE WEDŁUG KOCHANEGO BLOGGERA *BRAWA* POWINNO TRWAĆ JESZCZE 1814 DNI, ZWYCIĘŻA REVENGE ISN'T ALWAYS SWEET!
PIERWSZY ROZDZIAŁ POJAWI SIĘ PRAWDOPODOBNIE ZA NIEDŁUGO (TA DOKŁADNOŚĆ) JAK W KOŃCU NAPISZĘ GO TAK, ŻE NIKT NIE BĘDZIE CHCIAŁ SPALIĆ MI DOMU.

LIMIT MNIEJSZY, BO W KOŃCU ZAPYCHACZ - 7 KOM - NOWY!


czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział 8

Rozdział ze specjalną dedykacją dla Sebastiana. Za pomoc i miłe słowa.

Ostatnie godziny trzeciej soboty lipca spędzałam razem z Andy'm. Mimo początkowej "niechęci" jaką do niego żywiłam, okazał się być całkiem miłym, zakręconym chłopakiem. Był nawet trochę podobny do mnie, pod względem charakteru i poglądów, jeśli nie liczyć  tego, że mieliśmy całkowicie inne zdanie co do brania używek. On do tego nic nie miał, ja byłam i jestem całkowicie przeciwna.
Zwykle rozmawialiśmy na mniej zobowiązujące tematy, przy których oczywiście śmialiśmy się jak idioci. Od czasu do czasu udawało nam się opanować i prowadziliśmy prawdziwą, inteligentną konwersację; w dodatku bez żadnych wyzwisk czy podtekstów.
Takim też sposobem udało nam się.. zakolegować. Tak, to idealne słowo. Naszej relacji nie można było nazwać przyjaźnią, co najwyżej właśnie koleżeństwem. Andy przestał uważać mnie za zimną, kłamliwą sukę, która nie dopuszcza do siebie ludzi, a on nie był już dla mnie zboczeńcem, który gustuje w mało wyszukanych alkoholach.
Tym razem jednak nasze spotkanie miało nieco inny charakter.
Z samego rana, czyli około południa, wpadliśmy na siebie całkowicie przypadkowo. Maszerowałam właśnie do mojego przyszłego liceum, żeby sprawdzić terminy egzaminów pisemnych i ustnych, które miałyby pomóc w przydzielaniu mnie do różnych grup na poszczególnych przedmiotach. Bo oczywiście nie łaska opublikować ich w internecie. Na Andy'ego wpadłam po drodze, gdy wychodził z Hot Topic ze spotkania z fanami. Miał sceniczny makijaż, jego spodnie opinały nogi o wiele bardziej, niż moje, ale i tak wyglądał bardziej męsko od większości chłopaków, których mijałam na ulicy.
Nie rozmawialiśmy długo. Co najwyżej pięć minut. To jednak wystarczyło, by Biersack zaproponował mi wspólny wieczór. Zgodziłam się. Naprawdę lubiłam spędzać z nim czas, szczególnie, że nie musiałam martwić się o to, czy przypadkiem się nie zgubię. Odniosłam wrażenie, że Andy zna całe Los Angeles, wliczając w to miejsca, które naprawdę warto odwiedzić.
Na przykład stare kino - puszczają w nim jedynie stare dobre filmy akcji, żadnego romantycznego chłamu dwudziestego pierwszego wieku. Jeszcze innym - mała altanka w Wattles Garden Park, w której w każdy poniedziałek, piątek i niedzielę można było posłuchać kwartetu skrzypcowego. Czterech starszych panów, którzy absolutnie niczym nie wyróżniali się spośród masy innych szarych ludzi, przynosili ze sobą skrzypce i dawali najpiękniejsze koncerty na świecie. Nie przejmowali się uwagami "bardzo inteligentnej, nowoczesnej" młodzieży, która obrzucała ich, kolokwialnie mówiąc, gównem. Tworzyli sztukę i tylko to się dla nich liczyło.

Dochodziła piąta. Andy miał przy jechać po mnie za kilka minut, a ja nadal siedziałam w szafie, z włosami splecionymi w kłosa autorstwa Olivera, czyli jak łatwo się domyślić - w supeł. Nie miałam pomysłu, w co mogę się ubrać.
Głuchą ciszę i moje wgapianie się w półkę z koszulkami w jednolitym kolorze, którym jak łatwo się domyślić był czarny, przerwały pierwsze dźwięki makareny.
I wtedy właśnie rozpoczęłam gorączkowe poszukiwanie telefonu, zakopanego gdzieś pośród.. tego wszystkiego, co leżało na podłodze.  Po kilkunastu sekundach udało mi się znaleźć urządzenie. Spojrzałam na wyświetlacz - Andy.
-Daj mi pięć minut - powiedziałam błagalnym tonem, próbując wyciągnąć koszulkę z same go dołu, w efekcie czego, cała reszta posypała się prosto na mnie - Albo dziesięć.
-Oglądasz kreskówki, czy nie masz się w co ubrać? - mruknął rozbawiony.
Wie o mnie zdecydowanie za dużo.
-Aktualnie mam na sobie chyba tyle warstw ubrań, że mogłabym wyruszyć na biegun - westchnęłam i naciągnęłam na siebie czarną, przylegającą do ciała koszulkę, która była delikatnie prześwitująca. Przekręciłam się na brzuch i sięgnęłam po obcięte jeansy, które pospiesznie naciągnęłam na koronkowe majtki.
Nawet, jeśli mnie rozbierze, stanik nie jest do kompletu. Niech nie myśli, że bieliznę ubierałam z myślą o nim i o innych.. rzeczach.
-To zdejmij większość z nich, nie będą potrzebne - niemal wymruczał do słuchawki.
-Andy!
-Zostało ci trzy minuty, Annie. Radzę się spieszyć, później wyżyjesz się na mojej męskiej dumie.
Rozłączyłam się i dostałam niekontrolowanego napadu śmiechu. Nogami odepchnęłam ubrania pod półki i weszłam do łazienki, żeby moje włosy wyglądały chociaż odrobinę lepiej od tego, co aktualnie mam na głowie. Rozplotłam starannie supeł. Kosmyki zamieniły się w burzę nieokiełznanych, czekoladowych  fal, na których tak zależy gwiazdom wielkiego ekranu. Cóż, ja mam je w pełnym gratisie, jeśli zapomnę o użyciu odżywki koloryzującej.
Wyszłam z pokoju, po drodze zatrzaskując drzwi od Narni i szafy. Na złamanie karku zbiegłam po schodach. W pośpiechu założyłam glany, chociaż już rano wydawało mi się, że coś z nimi nie tak. Postanowiłam, że nie będę się nimi przejmować. Po prostu zawiąże sznurówki wokół kostek i wrażenie luzu ustanie.
Jak pomyślałam, tak zrobiłam.
Wyszłam z domu i rozejrzałam się. Przy ulicy stał tylko jeden samochód;  czarne BMW Biersacka.
Chłopak stał oparty o maskę i bawił się telefonem. Gdyby mnie nie zauważył, mogłabym go wystraszyć, ale.. Lepiej nie.  Jeszcze zacznie piszczeć jak mała dziewczynka i co wtedy będzie?
-Dłużej się nie dało?- zapytał, przerywając tym samym moje rozmyślania. Schował telefon do kieszeni i przytulił mnie mocno. Od jego perfum zakręciło mi się w głowie, ale wtuliłam się mocniej w jego ciało. Dlaczego, skoro jeszcze trzy tygodnie temu w takiej sytuacji wbiłabym mu nóż w plecy? Odpowiedź jest banalnie prosta - Andy tulił po mistrzowsku.
-Dało- mruknęłam w jego ramię, po czym powoli wyswobodziłam się z jego uścisku. - To powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy?
-Tajemnica- odpowiedział z prowokującym uśmiechem i otworzył mi drzwi, po czym poczekał, aż łaskawie wsiądę.
-Od kiedy jesteś takim gentlemanem?- zadałam kolejne pytanie i zapięłam pasy. Andy w tym czasie usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Od zawsze - po raz kolejny zaszczycił mnie tym samym uśmiechem.
-Na początku odniosłam trochę inne wrażenie.. - sugestywnie poruszyłam brwiami, za co dostałam lekkiego kuksańca w ramię. - Gentlemani nie biją kobiet - dodałam obrażona.
-Jesteś dziewczyną? Przepraszam, nie zauważyłem - odburknął w odpowiedzi, a kąciki jego ust uniosły się do góry. Wyglądał uroczo, ale nie powiem mu tego. Nazwanie faceta uroczym to największa zbrodnia tego świata.
Zmarszczyłam lekko brwi i skupiłam się na krajobrazie, który mijaliśmy. Domy i drzewa zdawały się powoli przemieszczać się w przeciwnym kierunku, ludzie na ulicach wyglądali tak, jakby biegli.
-O czym tak myślisz? - zapytał, tym razem Andy, nie odrywając wzroku od ulicy.
-O tym, że nie powiedziałeś mi, że masz zamiar zepchnąć mnie ze wzgórza Hollywood - odpowiedziałam, wyjawiając mu tym samym swoje najnowsze odkrycie, z którego byłam szalenie dumna. Zorientowałam się o tym jedynie po tym, że ogromny, biały napis był coraz bliżej nas. Chodź właściwie, to my byliśmy bliżej niego. Cokolwiek.
-Zorientowałaś się? - wyszeptał, parodiując przy tym szept wszystkich wystraszonych lasek z horrorów, które nagle dowiadywały się prawdy o wszystkim.
-Nieee, tak tylko powiedziałam, żeby było śmiesznie.
-Och, jeszcze zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni! - zaśmiał się "złowrogo", co wywołało u mnie tylko i wyłącznie napad głupiego chichotu.
Jeśli jakoś przeżyje ten wieczór, to chcę przespać jutrzejszy dzień i cały ból brzucha, jaki na mnie czeka.

Andy zaparkował na poboczu, przy samym końcu drogi. Zaciągnął ręczny, aby samochód przypadkiem się nie stoczył, chociaż, logicznie rzecz biorąc nie miał jak, bo droga kończyła się na poziomym placyku, który od strony miasta osłonięty był krzewami. Andy wysiadł z samochodu i zanim ja zdążyłam uporać się z upierdliwym zapięciem pasów bezpieczeństwa, zdążył otworzyć mi drzwi. Patrzył na mnie wyczekująco, kiedy toczyłam alkę na śmierć i życie. W końcu rzuciłam mu zbolałe spojrzenie, na co przewrócił oczami i pochylił się, żeby mi pomóc.
-Tak trudno? - jęknął, uwalniając mnie z pułapki.
-Widocznie mam kiepski dzień - wzruszyłam ramionami  wygramoliłam się z pojazdu.
Przede mną rozciągał się zapierający dech w piersiach widok. Dosłownie, bo powietrze tu było gorące i przy każdym kolejnym oddechu wysuszało płuca i usta. Ogromny, biały napis HOLLYWOOD zdawał się promieniować, podświetlany przez promienie słońca.
-Robi wrażenie- pokiwałam głową w zamyśleniu i powoli zakołysałam się w przód i w tył.
-Dlatego tu jesteśmy.
Nie zauważyłam nawet, że Andy stanął obok mnie i objął mnie ramieniem. Wydawało mi się to dziwne, chociaż, właściwie, było to całkiem przyjemne uczucie. Przynajmniej dawał troszeczkę cienia.
-Chodź - powiedział po dłuższej chwili, ciągnąc mnie w stronę samochodu. - Mamy do zobaczenia jeszcze jedno miejsce.

Pół godziny później znaleźliśmy się.. No właśnie. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie. Wyglądało mi to na kamienne wzgórze. Z daleka słychać było szum oceanu, więc zapewne jesteśmy całkiem blisko niego.
Wyszliśmy z samochodu (ja po raz kolejny z pomocą Biersacka) i przeszliśmy dobre pół kilometra wąską, kamienistą ścieżką. Później zaczęliśmy schodzić w dół, a właściwie, zjeżdżać. Tym razem tylko i wyłącznie ze względów bezpieczeństwa trzymaliśmy się za ręce. W razie, gdyby jedno z nas się obsunęło, drugie poleciałoby zaraz za nim i oboje cierpielibyśmy po równo. Sprawiedliwość musi być!
Po kolejnych dziesięciu minutach schodzenia w dół, miałam dość. Kamienie uciekały mi spod nóg, co chwila przesuwałam się do przodu i gdyby nie asekuracja w postaci ręki Andy'ego, straciłabym wszystkie zęby co najmniej dwa, trzy razy.
-Daleko jeszcze? - marudziłam, pokonując kolejne metry.
-Nie daleko - stwierdził. - Jeśli chcesz, mogę wziąć cię na ręce - zaproponował i spojrzał na mnie pytająco.
-Nie trzeba - zaprotestowałam błyskawicznie.
Byłoby mu łatwiej mnie zrzucić. A lepiej zapobiegać, niż później oglądać swoje kości.
Dwieście metrów później dróżka przestała być stroma. Głazy gdzieniegdzie porastała świeża, zielona trawa. Szum oceanu mieszał się ze skrzekiem mew, siedzących w swoich gniazdach nad nami.
-Teraz uważaj - mruknął pod nosem Andy i zwolnił kroku. Przyglądał się kamiennej ścianie przed nami, jakby szukał w niej skarbu, albo chociażby wskazówki, jak można go znaleźć. Po chwili wsunął się w szczelinę w skale, ciągnąc mnie przy tym za rękę.
To nie może skończyć się dobrze.
Powoli przesuwałam się do przodu, starając się nie rozbić sobie o nic głowy, co było trochę nonsensowne, bo Andy szedł wyprostowany i o nic nie zawadzał, więc ja, prawie o głowę niższa od niego nie miałam się o co martwić.
Po kilkunastu sekundach blondyn zatrzymał się gwałtownie. Odwrócił się i uśmiechnął do mnie lekko, choć było to ledwie widoczne w tak słabym świetle.
-Już jesteśmy - poinformował, po czym na powrót odwrócił się do mnie plecami i przysunął do kamiennej ściany, robić tym samym miejsce dla mnie. Podeszłam bliżej i.. stałam się częścią skały.
Przed nami rozciągała się samotna plaża, wielkości małego domu, z każdej strony otoczona skałami. Trawę porastającą kamienie i przebijającą się przez piach przykrywała cienka warstwa soli. Na wodzie pojawiały się drobne fale, które tylko zachęcały, by się w nie rzucić.
-Idziesz, czy nie? - spytał Biersack.
Spojrzałam w dół i uniosłam jedną brew. Nie zauważyłam nawet, że zdążył zeskoczyć z kamiennej ścianki i czekał, aż zrobię to samo.
-Tak, tak, już idę - odpowiedziałam cicho i przykucnęłam, po czym zwiesiłam nogi i odepchnęłam się lekko.
Moje nogi uderzyły o miękki piasek. Powoli wyprostowałam plecy i jeszcze raz obejrzałam całą plażę, zastanawiając się przy tym, jak tak piękny kawałek lądu mógł pozostać pusty, mimo tylu ludzi, którzy zapewne wielokrotnie go widzieli? Może po prostu nie wiedzieli, jak się do niego dostać lub nie chcieli go niszczyć?
Och, czy nawet teraz muszę myśleć logicznie?
-I jak ci się podoba?
Spojrzałam na Andy'ego z delikatnym uśmiechem, który od chwili przybycia tu błąkał się po moich ustach.
-Jest pięknie. Ale.. Andy. Mogę cię o coś zapytać?
-Jasne. Pytaj, o co tylko chcesz - uśmiechnął się zachęcająco i zawiesił przenikliwy wzrok na mojej twarzy. Teraz wystarczy tylko się nie jąkać i nie rumienić.
Tak, będzie ciężko.
-Dlaczego to robisz? Te wszystkie miłe rzeczy akurat dla mnie, skoro tysiące dziewczyn na świecie marzy tylko o zamienieniu z tobą słowa?
Biersack zastanawiał się przez chwilę. Spojrzenie utkwił w niknącym za linią horyzontu oceanie.
-Widzisz Ann.. Zaintrygowałaś mnie. Nie jesteś do końca taka, jak wszystkie. Trochę dziwna i zwariowana, ale to akurat w porządku. Po prostu lubię to, że traktujesz mnie jak każdego innego człowieka - powiedział, gestykulując przy tym dłonią. - I chciałbym cię lepiej poznać. I chodzi mi tu o ciebie, nie opinie - dodał trochę niepewnie.
Mam mu opowiadać o sobie? Pokazać to, co gnieździ się w moim umyśle, do którego dostęp ma pięć osób, z czego cztery to najbliższa rodzina?
Stałam przed ciężkim wyborem. Wyjawienia prawdy o sobie, a stratą dobrego kolegi. Jak to dobrze, że nie zmieniam zdania co piec sekund jak część dziewczyn w moim wieku..
-Lubię takie miejsca - zaczęłam po chwili, siadając na piasku. Andy usiadł obok mnie i oplótł kolana ramionami, jak to zwykle robią faceci. - Jak byłam mała, rodzice często zabierali mnie na różne spacery, rowery. Zdarzało się, że w wakacje uciekałam z domu babci i biegłam dwa kilometry do lasu, żeby tylko znaleźć tam miejsce godne uwagi i pokazać je rodzicom - zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową, przypominając sobie dużo mniejszą wersję mnie. - Ogółem, moje dzieciństwo było naprawdę fajne. Potrafiłam z łatwością nawiązać znajomości. Ba! Większość.. hm, elity zza sklepu mówiła mi po imieniu!
Przerwałam na dłuższą chwilę, próbując zebrać myśli. Andy patrzył na mnie wyczekująco, najwyraźniej łaknąc dalszej części opowieści o moim arcyciekawym dzieciństwie. Nie zamierzałam mówić mu zbyt wiele. Tylko to, co wiedziało o mnie większość znajomych.
-A później?- spytał w końcu, dając upust swojej ciekawości. Przerwałam usypywanie górki z białego piasku i założyłam ręce na kolanach, opierając na nich brodę.
-Później było normalnie. Zaczęła się szkoła i nauka. Nic ciekawego - odpowiedziałam zdawkowo.
-Błagam! Nic ciekawego? Każdy za szkolnych czasów miał jakieś przygody - zaoponował i rozwalił moją mozolnie usypywaną górkę.
-Zależy co chcesz powiedzieć przez "przygody".
-No wiesz.. wypady ze znajomymi, kompromitujące zakłady, kłótnie z nauczycielami - zaczął wymieniać, śmiejąc się pod nosem z mojej obrażonej miny.
-A, tak. Znajomi. Miałam kilku kolegów, ale z żadnym z nich nie byłam na tyle związana, żeby nazwać go przyjacielem. Z dziewczynami się nie zadawałam. Nigdy mnie jakoś nie lubiły - nabrałam w garść piasku i lekko w niego sypnęłam, w ramach zemsty za zepsucie mojego dzieła. Andy szturchnął mnie łokciem w ramie i zaśmiał się. - A co do szkoły i nauczycieli, to zawsze szło mi dobrze. Nigdy zbytnio się z nimi nie kłóciłam, nie licząc biolożki... Nienawidzę biologii.
-Jak można nie lubić biologii? - spytał z ubolewaniem. - Przecież tam się mówi o rozmnażaniu!
-Rozmnażanie rozmnażaniem, ale po co mi wiedzieć, jak rozmnażają się meduzy i ameby? Wypłynie mi kiedyś któraś ze zlewu, jak już będę pracowała na zmywaku, przystawi broń do skroni i powie: "gadaj, jak się rozmnażam, albo kulka w łeb!"?
Śmiech Andy'ego odbił się od skał, wywołując echo.
-Jesteś bardzo Ambitna, Annie, naprawdę - zarechotał, zarażając mnie tym samym. Przez dłuższą chwilę próbowaliśmy opanować napad głupawki i złapać oddech. -A czym się interesujesz?
Pytanie, którego wręcz nienawidzę. Nigdy nie potrafię wymienić wszystkiego, o czym wiem chociaż trochę, co jest przy tym dla mnie interesujące. Zawsze coś ominę, czasami jest to nawet jedna z rzeczy dla mnie najważniejszych.
-Mam szerokie zainteresowania. Łatwiej chyba powiedzieć, czym się nie interesuję - uśmiechnęłam się i tym razem ja szturchnęłam go w ramię.
-Więc czym się nie interesujesz?- odpłacił tym samym.
Nie wiem, czy ten nędzny głupiec jest świadom, że to oznacza wojnę..
-Rozmnażaniem się meduz! - odpowiedziałam, gdy po raz kolejny moje ciało zakołysało się na boki. - Jeszcze raz tak zrobisz, a chyba się na ciebie rzucę!
I jak na złość! Po raz kolejny lekko mnie popchnął. Dwie chwile później, leżał na piasku, przygnieciony ciężarem mojego ciała, z nadgarstkami unieruchomionymi nad głową.
-No to teraz twoja kolej. O twoim dzieciństwie trochę czytałam. Ale nie mówisz o sobie praktycznie nic. Więc teraz się spowiadaj.
-Ale jestem ateistą! - zaśmiał się i podniósł do pozycji siedzącej, przez co automatycznie wylądowałam na jego kolanach. - To co chcesz wiedzieć?- zapytał, kładąc dłonie na mojej talii.
Tak jak mówiłam, to się skończy źle.
-Wszystko! - odpowiedziałam z głupawą miną.
-No więc mam na imię Andy, Mam 23 lata, jestem muzykiem. Jestem w miarę silny, więc z łatwością będę mógł cię zaraz utopić w tym oto Oceanie Spokojnym. Co jeszcze chcesz wiedzieć?
Debil. No, ludzie, debil.
-Co zrobić, żebyś mnie nie utopił?
-Grzecznie zdjąć koszulkę i spodenki i pójść do wody.
Przez chwilę nie odzywałam się. Wstałam z jego kolan, przy okazji wyplątując się z mocnego uścisku i powoli poszłam w stronę wody.
-Czyli mam ci tu zrobić striptiz i utopić się sama?- spytałam dla upewnienia się i złapałam krawędź koszulki. Cieszyłam się, że telefon, podobnie jak reszta rzeczy, które miałam w kieszonce zostały w samochodzie.
-Wystarczy striptiz- odparł zdejmując białą koszulkę i rzucając ją na bok. Spojrzałam na niego nierozumnie.
-A ty czemu się rozbierasz? - uniosłam jedna brew i zagapiłam na tatuaż na jego żebrach. Była to czaszka, wyglądająca na nie dokończoną.
-Korci mnie, żeby wskoczyć do tej wody od dłuższego czasu. Nie marudź i się rozbieraj - mruknął, patrząc na mnie wyczekująco i zdejmując trampki. Został jedynie w luźnych, czarnych spodenkach do kolan.
Przewróciłam oczami i ściągnęłam z siebie koszulkę. Jak się cieszę, że odpuściłam sobie koronkowy stanik. Powinnam sobie pogratulować.
Tak więc, gratuluję, Ann, bardzo dobra decyzja, w końcu się wykazałaś.
Andrew skasował mnie wzrokiem od góry do dołu i pokiwał z uznaniem głową.
-Nieźle - stwierdził, zatrzymując wzrok w wiadomym miejscu i powoli idąc w stronę wody. -Bardzo nieźle... Kurwa, zimna! - wrzasnął, gdy w jego nogi uderzyła spora fala.
-Piszczysz jak baba!- pisnęłam, o wiele bardziej męsko od niego i zdjęłam rozkołatane glany. Związałam jeszcze włosy w koka i podeszłam do niego. - Jest ciepła - stwierdziłam, będąc po kolana w wodzie.
Uśmiechnął się złowrogo i wyciągnął ręce w moją stronę. To mogło oznaczać tylko jedno.
Nim zdążyłam się wycofać, calutka byłam mokra. Od słonej wody moje oczy niemiłosiernie zapiekły, a skóra na niektórych bliznach zaczęła dziwnie łaskotać. Tu było inaczej, niż na plaży w Santa Monica. Tam woda była mniej zasolona i zdecydowanie mniej przejrzysta.
Miałam ochotę zemścić się na Andy'm za to, co przed chwilą zrobił. A gdy ja mam zamiar się zemścić, należy się bać. Rose się już o tym przekonał. Tym razem jednak nie popełnię tego samego błędu, co dwa tygodnie temu. Wystarczą mi erotyczne sny z Mattem, Biersacka do tego mieszać nie trzeba.
-Ty debilu! - krzyknęłam, mrugając oczami i chlapiąc go.
-Sama mówiłaś, że ciepła!
Zabiję...

Leżeliśmy na masce jego samochodu, obserwując zachód słońca między wzgórzami. Błękitne niebo stopniowo przybierało barwy od zielonego, aż po krwistą czerwień. Krzyk mew umilał nam czas, podobnie jak radio ustawione na odpowiednią stację.
On naszej kąpieli minęła dobra godzina. Oboje zdążyliśmy wyschnąć i uspokoić się po zawodach w chlapaniu się i obrzucaniu piaskiem, które zakończyły się remisem i niepoważną, choć zabawną wymianą zdań.
Tym razem wybraliśmy mniej zobowiązujący temat, czyli po prostu muzykę. Dyskutowaliśmy odnośnie każdego utworu, który usłyszeliśmy w radiu. Rozmowa była na tyle zajmująca, że nie zauważyliśmy nawet, kiedy zrobiło się ciemno, a na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Noce tu były chłodniejsze, niż można się było spodziewać, w szczególności w niedalekiej odległości od oceanu. Przeklinałam się w myślach za to, że nie wzięłam bluzy, albo chociażby skórzanej kurtki, która ochroniłaby mnie odrobinę przed zimnymi językami wiatru, atakującymi moją skórę.
-Zimno ci?- zapytał Andy, który do tej pory obejmował mnie jednym ramieniem i wsłuchiwał w tekst Stupid Kid - Alkaline Trio.
Nie czekał na moją odpowiedź. Zabrał rękę spod moich pleców i wstał. Obszedł samochód i z bagażnika wyciągnął sporej wielkości bluzę. Rzucił ją w moją stronę i wrócił na swoje miejsce, wyjmując ubranie z moich dłoni i zakładając mi je. Przysunął się do mnie powoli i włożył rękę w drugi rękaw, po czym zapiął suwak.
-Już lepiej? - spytał kolejny raz, wolną ręką głaszcząc moje plecy.
-Lepiej- mruknęłam lekko zawstydzona.
Nie chodziło tu tylko o to, że byliśmy bardzo blisko siebie. Onieśmielał mnie swoją troską i bezinteresownym działaniem. Zachowywał się trochę tak, jakby był moim chłopakiem.
i jeśli mam być szczera, nie przeszkadzało mi to.
Oczywiście, że ci nie przeszkadzało, Ann. Przecież to pieprzony Andy Biersack!
Czułam się dobrze, przytulona do jego ciepłego ciała. Miło było poczuć ramiona, które mnie obejmowały i usłyszeć, jak pod nosem śpiewa kolejną zwrotkę piosenki, której tytułu nie znałam.
-Widzisz tam? - spytał, wskazując na niebie zbiorowisko gwiazd. Przyjrzałam się uważnie ciemnemu niebu, lecz nie udało mi się zobaczyć nic, oprócz pojedynczych, świecących punkcików. - To wielka niedźwiedzica - wyjaśnił, widząc moje niewiedzące spojrzenie. - Tam obok jest mała, a zaraz nad nimi Gwiazda Polarna - wyjaśnił, wskazując kolejne jarzące się kropki.
-Znasz się na gwiazdach?
-Trochę- przyznał, a jego głos brzmiał zaskakująco nieśmiało. - Rzadko kiedy można zobaczyć tu gwiazdy. Normalnie przysłaniają je światła miasta. Czasami pojawiają się przed burzą, a wtedy miło jest na nie popatrzeć.
Pokiwałam głową, dając znać, że podzielam jego zdanie. Także lubiłam gwiazdy, chociaż były dla mnie prawdziwą czarną magią. Nigdy nie potrafiłam znaleźć żadnego gwiazdozbioru, nawet jeżeli ktoś, tak jak teraz Andy, pokazywał mi go palcem.
Kosmos wydawał mi się być odległy i tajemniczy. Napawał mnie dziwnym spokojem, dokładnie takim, jaki daje obietnica dochowania sekretu przez najlepszego przyjaciela. To tak intrygujące - patrzymy w jedną wielką niewiadomą, a jednak nie panikujemy, chociaż mogą się w niej czaić najróżniejsze niebezpieczeństwa.

'll tell you what I've done
I'll tell you what I'll do
Been driving all nite just to get close to you
Baby Babe - I'm moving so fast
You'd better come on.

The moon is alright
The freeway's heading south
My heart is going Boom!
There's a strange taste in my mouth
Baby Babe - I'm moving real fast
So try to hold on
Try to hold on!


Kobiecy, lekko zachrypnięty głos przerwał panującą między nami ciszę. Miałam ochotę przybić piątkę z własną twarzą, gdy zorientowałam się, jak bardzo piosenka pasuje do zaistniałej sytuacji.
-Sleeping in my car - I will undress you! Sleeping in my car - I will caress you! Staying in the back seat of my car making up!* - Zaśpiewał Andy, śmiejąc się przy tym. 
Uszczypnęłam go lekko w plecy, żeby był cicho, jednak najwyraźniej nie do końca zrozumiał moje polecenie. Wstał, pociągając mnie za sobą i zaczął tańczyć w rytm muzyki, nadal wyśpiewując kolejne słowa.
-Andy, debilu! - uśmiechnęłam się i razem z nim podskakiwałam do muzyki, starając się nie zgnieść mu stóp glanami, co było trudnym wyzwaniem.
-Co? - zapytał ze śmiechem.
-Psujesz to, no!
-Ja psuję?- uniósł brwi i spojrzał mi w oczy.
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Nie mam pojęcia, ile czasu staliśmy wpatrzeni w siebie, bez żadnego słowa. Tak, jakby czas na chwilę się zatrzymał.
-Annie.. - przerwał panującą między nami ciszę i pochylił się nade mną bardziej. Odsunęłam głowę w bok, żeby uniknąć robienia głupot. - Wcale nie psuję tej piosenki - wykrztusił w końcu.
-Nie.. Ty ją tylko masakrujesz..- mruknęłam.
Cieszyłam się w duchu, że jest ciemno, a pokręcone włosy zakrywają dokładnie moje policzki i palące rumieńcie, które na nich wykwitły.


Poczułam, jak na moim policzku rozbija się zimna, mokra kropla. Przytłumiony ból głowy nie pozwalał mi otworzyć oczu, a kłucie w plecach nie pozwalało na najmniejszy ból. Było mi zimno, najbardziej w nogi. Nie miałam pojęcia, co może się ze mną dziać. Gdzie ja do jasnej cholery jestem i dlaczego wszystko mnie tak bardzo boli?
Uch, nie przekonam się, póki nie otworzę oczu. Będzie ciężko.
Powoli rozchyliłam ciężkie powieki i zamrugałam dwa razy. Było jasno. Bardzo jasno. Na lewo ode mnie były.. jakieś krzaki. Na prawo koło od samochodu.
Chyba wolałam jednak żyć w niewiedzy.
-Gdzie ja kurwa jestem? spytałam sama siebie cicho i podjęłam próbę podniesienia się. Słysząc ciche mruknięcie spojrzałam w dół i doznałam szoku. -Andy!
Na twarzy blondyna pojawił się niezadowolony grymas. Zmarszczył lekko brwi przez sen i przekręcił się na bok, sprawiając tym samym, że moje ciało uderzyło o twardą ziemię. Jęknęłam z bólu u spróbowałam wyplatać się z silnego uścisku chłopaka, jednak na marne. Bez żadnego trudu zatrzymał mnie i przytulił do siebie.
Och, kurwa, serio?
Moja irytacja osiągnęła apogeum, gdy jedna z jego dłoni wylądowała na moim pośladku. Szarpnęłam się lekko, a jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim ciele.
-Andy, wstawaj! - krzyknęłam mu do ucha.
Podziałało. Otworzył oczy i rozejrzał nieprzytomnie, w końcu zatrzymując spojrzenie na mojej twarzy, ozdobionej drwiącym uśmiechem.
-Cześć, Annie - mruknął sennie. Na jego twarzy malował się ból i zmęczenie. Oczy były lekko podkrążone, źrenice rozszerzone, jak u narkomana. Zauważyłam nawet delikatny zarost pod jego nosem. Dziewiczy wąs, mówiąc potocznie. - Jak spałaś?
No oczywiście. Bo w końcu to nic dziwnego, ze budzisz się nie wiadomo gdzie z dziewczyną którą znasz niecały miesiąc. To całkowicie normalne, że w takiej sytuacji należy spytać, czy się wyspała.
-Jesteś strasznie niewygodny - burknęłam, znajdując suwak od wilgotnej od deszczu bluzy.
Tak, zgadza się, padało. Właściwie na razie tylko kropiło, ale patrząc na chmury, nisko obwieszone nad ziemią, zapowiadała się ulewa.
Rozpięłam ją powoli rozprostowałam zdrętwiałe nogi. Powoli podniosłam się i oparłam o samochód, mając nadzieje, że noc na ziemi nie pogorszy mojego stanu jeszcze bardziej.
-Za to ty byłaś całkiem niezłą kołdrą..
Przewróciłam oczami i zacisnęłam dłonie w pięści. Starałam się opanować i nie przywalić mu przypadkiem w twarz.
-Okej. Nawet wolę nie pytać, jak to się stało, że spaliśmy tu, w dodatku razem. Jak w domu skażą mnie na szubienicę i tak nie będą słuchać wyjaśnień- westchnęłam cicho i wyciągnęłam rękę, aby pomóc mu wstać. Bez wahania złapał moją dłoń i podniósł się powoli.
-W takim razie przydałoby się wracać- powiedział cicho i otworzył mi drzwi. - Zanim i na mnie zdążą przygotować pstryczek.

Droga minęła nam w ciszy. Żadne z nas wolało się nie odzywać, przynajmniej do chwili pożegnania, gdy rzuciliśmy sobie ciche "cześć".

----------------------------------------------------------------------------------
*Sleeping in my car
Znowu się spóźniłam, ale chyba wynagrodziłam wam to długością.
Na razie wygrywa opowiadanie nr 1! Każdy widzi, ale i tak muszę to napisać. No nic.
LIMIT!
8 KOMENTARZY - NOWY
Wiem, ze umiecie xD

czwartek, 12 lutego 2015

Rozdział 7

NA DOLE WAŻNE OGŁOSZENIE, PROSZĘ NIE OMIJAĆ

Z ociąganiem otworzyłam oczy, słysząc w pokoju denerwujący dźwięk budzika. Uderzyłam na oślep w telefon, nie martwiąc się tym, że w najgorszym wypadku mogłabym do całkowicie zniszczyć. Chciałam jedynie uciszyć ten durny alarm, chociaż na jedną chwilę.
Po dwóch uderzeniach na oślep zrozumiałam, że sprawy siłą nie rozwiążę. Podniosłam się na łokciach i popatrzyłam na ekran mojej niezniszczalnej nokii. Zegarek cyfrowy mówił jasno, że powinnam jeszcze spać co najmniej cztery godziny, jednak notatka pod nim podpowiadała, że jeśli nie chcę podpaść mojemu kochanemu Mattowi powinnam jak najszybciej wstać.
Odrzuciłam białą kołdrę na bok i wstałam z łóżka, nie patrząc przy tym w lustro. Bałam się tego, co mogłabym w nim zobaczyć.
Samarę Morgan? Kubę Rozpruwacza?
Albo gorzej! Swoje odbicie!
Leniwym krokiem weszłam do szafy, po czym wyciągnęłam z niej czarne, nieprześwitujące legginsy i cieniutki, biały podkoszulek, pod który na całe szczęście nie trzeba zakładać stanika.
Ubrałam się, założyłam buty do biegania i związałam wysoko włosy w nadziei, że dzięki temu żaden niesforny kosmyk nie będzie mi przeszkadzał. Następnie przemyłam twarz zimną wodą, aby chodź odrobinę się rozbudzić i nie zachowywać się jak zombie.
Ostatni raz zerknęłam na zegarek w telefonie i stwierdziłam, że mam jeszcze odrobinę czasu. Zeszłam na dół, do kuchni, gdzie zastałam Harry'ego ubranego w proste, czarne jeansy i koszulę. Jego blond włosy, zwykle zostawione w nieładzie, tym razem były zaczesane do tyłu.
-Co tak wcześnie? - spytał upijając łyk swojej kawy, po czym zmierzył mnie od góry do dołu i stwierdził: - Mecz? Tak rano? Czy oni powariowali?
-Nie żaden mecz- pokiwałam z politowaniem głową, wyciągając z lodówki, która o dziwo nie świeciła już pustkami, butelkę wody i sałatkę, którą przezornie przygotowałam sobie wczoraj. - Po prostu trening. Jestem dwa razy mniejsza od nich, muszę nadrabiać wielkość kondycją i siłą. A ty? W niedzielę do pracy? - odbiłam pytanie biorąc do ust małego pomidorka.
-Mam im złożyć raport po tygodniu pracy. Próbują mnie sprawdzić, czy sobie radzę - Wzruszył ramionami. - Do południa wrócę.
W zamyśleniu kiwnęłam głową i dokończyłam śniadanie. Odłożyłam pojemniczek do zlewu i sprawdziłam temperaturę za oknem. 25 stopni. Nie jest źle.
Tata zmierzył mnie badawczym spojrzeniem, po czym z cichym westchnieniem podszedł do mnie i położył dłonie na moich ramionach. Przez chwilę próbował dobrać odpowiednie słowa, po czym spokojnym, ale stanowczym głosem upomniał mnie:
-Pamiętaj, że nie wolno ci się zbytnio przemęczać. Musisz na siebie uważać, dobrze?
-Dobrze, tato. Będę uważać.

-Matt! Ja już nie mogę!

Chwiejnym krokiem podeszłam do najbliższej ławki, która znajdowała się zaraz przy drodze, pod jakimś blokiem i oparłam się o nią dłońmi. Moje serce waliło okropnie szybko. W klatce piersiowej czułam ogromny, nieco przytłumiony ból. Pochyliłam głowę i wzięłam kilka głębokich oddechów, co zazwyczaj mi pomagało.
Nie tym razem.
Poczułam elektryzujące dreszcze przechodzące od kości ogonowej, wzdłuż kręgosłupa, przez żebra, aż w końcu dobiegające karku. Miałam wrażenie, że kości odrywają się od mojego ciała, a na ich miejscu pojawia się palący kwas.
Jęknęłam cicho i zacisnęłam palce na oparciu ławki. Na całe szczęście o wpół do siódmej rano mało kto przechodzi ulicą, czy wychodził na zewnątrz. Nikt nie widział tego nagłego.. ataku? Nie, nigdy nie miewam ataków. Po prostu mnie boli, nic więcej.
Uniosłam powoli głowę i zamrugałam kilka razy, by odzyskać ostrość widzenia. Wzięłam głęboki oddech, później następny, a zawroty głowy powoli ustępowały.
-Chyba trochę przesadziliśmy jak na pierwszy raz - uśmiechnął się smutno Matt i pogłaskał mnie czule po plecach, chcąc mnie pewnie uspokoić. -Zróbmy sobie trochę przerwy, co? Powinnaś odpocząć.
W milczeniu pokiwałam głową i padłam na ławkę. Matt kucnął przy mnie i przesunął dłonią po moim policzku.
-Nie jesteś nawet ciepła, ani zgrzana.- stwierdził cicho i przesunął palce na moją szyję. - Ale puls masz zdecydowanie zbyt duży - dodał.
Nie zdążyłam odpowiedzieć. Wziął mnie na ręce, tak samo, jak mąż to robi ze swoją żoną i pomaszerował chodnikiem wzdłuż ulicy.
-Matty, co ty robisz? - zapytałam, wtulona w jego koszulkę. On nawet nie był zmęczony. Pachniał tak samo ładnie, jak rano, gdy przytuliliśmy się na powitanie. A przebiegliśmy jakieś cztery mile!
Czy ten człowiek w ogóle się nie poci?
-Idziemy do mnie. Nie dam ci wracać do domu taki kawał, gdy możesz w każdej chwili zemdleć, albo jeszcze gorzej. Odpoczniemy, coś porobimy, a później cię odprowadzę - odpowiedział spokojnie.
Miałam ochotę go walnąć. Jestem dużą dziewczynką, potrafię zająć się sobą! Nie musi się o mnie troszczyć aż tak bardzo.
Chociaż, skoro tak bardzo lubi to robić, to nie mam nic przeciwko, może mnie nosić. Oczywiście, jeśli te jego cudowne, silne ramiona nie połamią się pod moim ciężarem.
Po dwóch, trzech minutach dotarliśmy pod jego blok. Rose, rzecz jasna, nie dał mi wejść na piętro samej. Wniósł mnie po schodach, następnie, wciąż trzymając mnie na rękach, wyciągnął klucze i utworzył drzwi. Teraz podziwiam trzykrotnie. Chociaż.. Biorąc pod uwagę wczorajszy dzień, powinnam podziwiać go czterokrotnie. Jego.. warunki pozwalają na to.
Chłopak położył mnie na swoim łóżku i pocałował w czoło. Z boku to mogło wyglądać bardzo dziwnie, chociaż dla nas był to zwykły przyjacielski gest. Matt, mimo tego, że był punkiem, był szalenie uroczy i kochany. No tylko tulić.
No dobra, przez niektóre duże okoliczności, nie skończyło by się tylko na tuleniu.
-Zrobię coś do picia, okej? Poleż, odpocznij, nie próbuj zaglądać do szuflady, bo mam tam rzeczy, które nie są dla dzieci, a ciśnienie masz wystarczająco wysokie...
-Masz gazetki pornograficzne? - przerwałam niemal natychmiast, podnosząc się na łokciach.
-Jak mówiłem, nie dla dzieci. Ale Ramzes chętnie dotrzyma ci towarzystwa. Za chwilę wrócę - obiecał, znikając za drzwiami.
Ramzesa poznałam, gdy pewnego razu Matt zabrał mnie na spacer, żebym poznała miasto. Przy okazji wziął ze sobą swojego pupila, czyli ogromnego mastifa angielskiego. Można by pomyśleć, że tak duży pies nie powinien mieszkać w bloku, ale Ramzesowi to najwyraźniej się podobało.Matty znalazł go, gdy był jeszcze szczeniaczkiem i nie widać było po nim, że aż tak urośnie.
Był to.. pies o mentalności kota. Mimo swojego rozmiaru i wagi, która dwukrotnie przewyższała moją, potrafił wejść na kolana, kanapę, a nawet położyć się w łóżku i przytulić.
Tak też zrobił tym razem.
Ramzes wskoczył na łóżko i położył się w poprzek; swoje łapy i łeb ułożył na mnie. Uśmiechnęłam się i pogłaskałam zwierze. Jego sierść była gładka, czarna, całkiem przyjemna w dotyku. Mimo lekko zwisającej skóry dokładnie było widać mięśnie pracujące pod nią.
-Co piesku? Pan nie zdążył cię wcześniej pogłaskać?- zaszczebiotałam do niego, przez co swoim mokrym, długim jęzorem zaczął maltretować moją rękę.
Jaki pan, taki pies. Matt też ma pewną część ciała dwa razy większą niż przeciętnie.
Och, mózgu, błagam, przestań.
Ramzes zdążył usnąć, gdy w pokoju pojawił się Matt z dwoma kubkami herbaty. Postawił oba na szafce nocnej, a sam ułożył się obok mnie, plecami do ściany, przytulając mnie do siebie.
-Myślałem, że zanim przyjdę zdąży cię zjeść - zaśmiał się i wtulił twarz w moje włosy, łaskocząc jednocześnie po szyi. Uch, nie znoszę jego gierek. - Widocznie jesteś zbyt mała jak na posiłek dla niego - dodał po chwili namysłu.
-W takim razie, dlaczego nie zjadł jeszcze ciebie? Przecież jesteś.. duży - Mimo całego wysiłku, jaki włożyłam w to, aby moja wypowiedź nie zabrzmiała dwuznacznie, a mój wzrok nie powędrował w wiadome miejsce, jednak tak się stało.
Po raz kolejny miałam ochotę roześmiać się na widok miny Matta.
-Mogłabyś przestać myśleć o moim kutasie? - spytał zirytowany. Jak mam o nim nie myśleć, skoro jest przyciśnięty do mojego tyłka? - I nie ruszać się? - dodał, gdy podjęłam próby odsunięcia się od niego na bezpieczną odległość.
-Już przestaję - mruknęłam pod nosem, zawstydzona. Matt uśmiechnął się do mnie na ten swój dziwny sposób i cmoknął w policzek.
-Tak lepiej.
Odkręciłam się na plecy, a on, jak gdyby nigdy nic założył nogę na moje uda. Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem, a on tylko wzruszył ramionami.
Ogarnęłam wzrokiem pokój chłopaka. Nie pasował on do stereotypowego wyobrażenia chłopięcej sypialni. Po pierwsze i najważniejsze: panował tu porządek. Co prawda, na biurku i stoliku nocnym leżało kilka książek i płyt, ale to oczywiste, bo Rose do pedantów nie należy.
Na ścianie, przy której stało biurko i łóżko, wisiało kilka plakatów. Z wielka dumą zauważyłam, że Matt słucha Zielonych Żabek, KSU, Azotox i kilku innych polskich zespołów punkowych. 
Z powrotem położyłam się na plecach. Wtedy właśnie mój wzrok skupił się na kilku pojedynczych zdjęciach przyczepionych nad łóżkiem.
Jedno z nich przedstawiało mojego kolegę wraz z innym chłopakiem, ładne kilka lat temu. Obaj siedzieli nad jeziorkiem w otoczeniu, żab.
Martwych żab.
Po chwili postanowiłam zaspokoić swoją niezdrową ciekawość i przekręciłam się twarzą do Rose'a. Jeśli do tej pory trwaliśmy w dwuznacznej pozycji, to ta sugerowała tylko i wyłącznie jedno..
-Matty? Nie żeby coś, ale.. O co chodzi z tym zdjęciem?
Mina Rose'a była nieodgadniona. Przez chwile wpatrywałam się z zaciekawieniem w jego twarz, gdy w końcu zaczął mówić:
-Miałem wtedy chyba siedem lat, byłem na wakacjach u babci, w Nevadzie. Razem z kuzynem poszliśmy wtedy nad jeziorko za domem babci i łapaliśmy żaby- Uśmiechnął się lekko i po chwili kontynuował - Założyliśmy się o to, kto nadmucha więcej.
-Robiliście z nich baloniki? - otworzyłam szeroko oczy i wybuchnęłam śmiechem. Wiem, wiem, zwierzęta cierpiały, ale gdy wyobraziłam sobie Matta całującego żabę, nie mogłam się powstrzymać.
-Nie baloniki - oburzył się. - Szukaliśmy księżniczki. Nie było żadnej.
Gdy nasze spojrzenia się spotkały, dostaliśmy prawdziwego napadu głupawki. Najwyraźniej był on gwałtowny i głośny, bo zaniepokojona sąsiadka z góry kilkukrotnie uderzyła w sufit, a raczej swoją podłogę.
Ramzes za to pozostał niewzruszony.
-Może całowaliście nie tam gdzie trzeba? - zasugerowałam, próbując choć na chwilę się opanować.
-Ja pierdole, Ann co ja ci złego zrobiłem?
Uspokoiliśmy się dopiero słysząc kilka przeciągłych dzwonków do drzwi. Wiedzieliśmy, że to nie mogła być mama Matta. Skuliliśmy się na łóżku i chichotaliśmy jak hieny, nie próbując nawet odpowiedzieć na nawoływanie sąsiadki.
-Nie mówiłeś, że jesteś zoofilem - wyszeptałam, tym razem skutecznie powstrzymując szeroki, ironiczny uśmieszek, który cisnął mi się na usta.
-Nie chciałem cię straszyć, żabciu - odparował.
W momencie znalazłam się pod nim. Przyciskał moje nadgarstki do poduszki, a nasze twarze dzieliło nie więcej, niż pięć centymetrów.
Dupek znowu próbuje mnie zawstydzić. Nie ma tak łatwo.
Pochylił się jeszcze bardziej. Czułam jego ciepły, miętowy oddech na policzku. W jednej chwili na moje policzki wypełzła czerwień.
Dobra, jednak jest łatwo.
-Czemu się rumienisz? - zadał pytanie retoryczne. Przynajmniej tak przypuszczam, bo odpowiedź na nie była chyba  oczywista.
Rose uśmiechnął się i zszedł ze mnie, po czym na powrót położył się obok. Uśmiech nie znikał mu z twarzy do czasu, aż zirytowana nie zadałam najbardziej uniwersalnego pytania na świecie:
-Co?
-Nic. Po prostu miło jest wiedzieć, że komuś się podobam.
-Nie podobasz mi się!- zaprzeczyłam gwałtownie. - Jesteś całkowicie nie w moim typie. Z resztą, ja wolę chłopców.
Punk popatrzył na mnie spod przymrużonych powiek. Położył dłoń na moim policzku i przesunął kciukiem po lekko odstającej kości policzkowej, przez co moją buźkę rozjaśnił promienny uśmiech.
Ten jednak szybko zniknął z mojej twarzy, gdy usłyszałam słowa:
-Tylko winny się tłumaczy.

Wieczór zapowiadał się wyjątkowo leniwie. Oliver wyszedł gdzieś z Evelyn, wiec zostałam w domu tylko z tatą. Zaczęliśmy oglądać filmy, leżąc na kanapie, w której już nie tylko ja byłam na zabój zakochana. Oczarowała wszystkich domowników.
W połowie nudnej komedii romantycznej, od której oboje dostawaliśmy odruchu wymiotnego, postanowiłam dać swojej biednej głowie odpocząć.
Wstałam z najukochańszego mebla w całym domu i pomaszerowałam do kuchni, drąc się przy tym:
-Czyj jutro dyżur w kuchni?!
A tak. Nigdy o tym nie wspominałam, ale postanowiliśmy się zorganizować. W tym też celu każdy wie, co i kiedy ma sprzątać.
-Olivera! - odkrzyknął tata, dzielnie oglądając najbardziej nonsensowny film, jaki wyprodukowano. Dziwię się, że nikt nie nadał mu właśnie takiego tytułu.
-To dobrze. Bo jakby był mój, nic byśmy nie zjedli.
Harry zaśmiał się w odpowiedzi, a ja rozpoczęłam przygotowywanie kolacji, która miała pobrudzić jak najwięcej naczyń.
"Słodki, cichy, z kornym licem, ale z diabłem, z diabłem w duszy!"

Czasami myślę, że coraz bardziej upodabniam się do bohaterów książkowych, których kiedyś tak bardzo nienawidziłam.

-------------------------------------------------------------------------------------
Okej, zawaliłam. Nie podoba mi się ten rozdział, jakoś mi nie gra.
Kolejne powinny być coraz lepsze, bo zaczynam się rozkręcać.  Powoli, ale się rozkręci.
Uhh, dlaczego Ann i Matt tak bardzo mi do siebie pasują? Musze to jakoś popsuć, znaleźć Mattowi dziewczynę, czy coś takiego.

I do ogłoszenia.
Jako, że Singu prawie zakończone (durny epilog), postanowiłam pisać drugie opowiadanie.
Mam jednak aż 2 pomysły, co jest dziwne jak dla mnie, bo zwykle moja głowa to jedna wielka pustka.

1. Revenge isn't always sweet
Po czterech latach więzienia, Andrew Biersack wychodzi na wolność. Rodzi się w nim pragnienie zemsty. Zemsty na dwójce ludzi, przez których zmarnował w areszcie najlepsze lata swojego życia. Postanawia uderzyć w ich najsłabszy punkt - jedyną córkę.

2. Lifeline
Suellyn Hope jest szarą myszką, która ukrywa prawdziwą siebie pod rozciągniętymi swetrami. Jej ułożony świat burzy się, gdy jedna ze starych znajomości zaczyna się odnawiać. Dziewczyna postanawia zacząć życie na nowo.
Czy to się jej uda?

ZAPRASZAM DO ANKIETY

środa, 4 lutego 2015

Rozdział 6

Plaża. Piekące słońce, szumiący ocean, biały, gorący piasek, który dostawał się dosłownie wszędzie przy każdym najmniejszym ruchu i cudowny pan po czterdziestce w obcisłych, różowych kąpielówkach, wrzynających się w czerwony od słońca tyłek.
A ja pośrodku tego wszystkiego, leżąca na zapiaszczonym kocu.
Cudownie. Wręcz zajebiście.
Jedynym plusem całej sytuacji było to, że rozłożyliśmy się na w miarę spokojnym kawałku plaży, gdzie ludzie nie leżeli "na sobie", a w kilkumetrowych odstępach. Byliśmy też w miarę blisko wody, więc chłodziła nas przyjemna rześka bryza.
Chłopaki pływali, a raczej bawili się w oceanie, w czasie gdy ja pilnowałam naszych rzeczy wciśniętych w jedną sportową torbę i bawiłam się piłką do siatkówki. Mogłabym się poopalać, gdyby nie fakt, że zapomniałam na śmierć o kremie z filtrem. Bez niego nie było nawet mowy o zdjęciu koszulki. Moja skóra nie była jeszcze przyzwyczajona do kalifornijskich promieni słonecznych. Spiekłabym się na raka i nawet o dotykaniu mnie nie byłoby mowy.
Co dopiero mówić o grze w koszykówkę, gdzie w każdej chwili mogę dostać od ogromnego, czarnoskórego mięśniaka, który chyba mnie nienawidzi. To dopiero byłby ból. Masochiści mogliby się schować, naprawdę.
Oderwałam na chwilę wzrok od plażowiczów na bardziej zaludnionej części plaży, aby sprawdzić, co robią chłopaki. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu cała szóstka właśnie zmierzała w moim kierunku. Śmiali się, przepychali, zupełnie jak małe dzieci. Dlaczego ja się z nimi zadaję?
-Nie opalasz się? - spytał Matt, który opadł na koc obok mnie i zaczął wycierać ręcznikiem mokre włosy. - Myślałem, że laski przychodzą na plażę, żeby poleżeć na słońcu i złapać ładny kolorek - dodał uśmiechnięty i rzucił ręcznik w stronę torby. Trafił.
-Problem w tym, że nie jestem laską, Matty. A gdy zaczynam się opalać, zwykle kończę jako pomidor - odwzajemniłam uśmiech i przerzuciłam jego zaplątane kosmyki na właściwą stronę.
Wyglądał zabawnie z zielonkawymi włosami i miną  Kuby Rozpruwacza. Cóż, jego włosów mało kto może dotykać. A ja, niestety, jeszcze nie jestem na liście osób uprzywilejowanych i sądząc po mimice jego twarzy, przez długi czas się na niej  nie znajdę.
-W takim razie jesteś najładniejszym pomidorem na świecie - stwierdził obejmując mnie ramieniem.
-Jesteś mokry, cioto!- zaśmiałam się, kiedy ten popchnął mnie na koc i położył na mnie, przez co moja koszulka stawała się mokra i lepiła się do ciała.
-Ty też zaraz będziesz!
Mówiąc to, nie chciał się o mnie wytrzeć. O nie. Zorientowałam się o jego niecnych planach, dopiero gdy wziął mnie na ręce i zaczął iść w stronę wody.
Wierzgałam, krzyczałam, piszczałam, ale nic nie pomagało. Trzymał mnie w żelaznym uścisku, pacan jeden. Ratownik, rzecz jasna, też nie zwracał na nas uwagi, bo był zajęty jedzeniem swojej kanapki. Co z tego, że Matt chciał mnie wrzucić do oceanu! Najwyżej się utopię, albo dostanę szoku termicznego! Przecież to nic takiego, kanapka jest o wiele ważniejsza!
-Matthew Rose, puszczaj mnie w tej chwili, bo inaczej założę nową inkwizycję i spalą cię na stosie za czary! - krzyknęłam, ale po chwili spojrzałam w dół i... zmieniłam zdanie. - Albo trzymaj mnie, mój dzielny rycerzu i nie pozwól upaść.
Matty zaśmiał się i powoli zaczął rozluźniać uścisk. Korzystając z okazji objęłam mocniej jego szyję i założyłam jedną łydkę na jego plecy, w razie, gdyby chciał mnie puścić. A chciał. W końcu poczułam, jak jego ramiona powoli opadają wzdłuż tułowia. Przytuliłam się do niego mocniej.
-To nie boli, Annie. Puść się, albo sam będę musiał cie zrzucić - powiedział z bananem na twarzy i zrobił kilka kroków do przodu.
Woda niemalże dotykała moich pleców.
-Matt, słońce, kotku, najcudowniejszy mój przyjacielu, błagam, nie rób mi te.. - nie dokończyłam.
Zimna woda w mig otoczyła moje ciało i zamknęła je w zimnym uścisku. Płuca zapiekły niemiłosiernie, gdy wypuściłam powietrze. Poczułam ogromy strach, ale jednoczesny spokój i.. Mimo że się bałam, czułam się bezpiecznie. Byłam w tamtej chwili pełna sprzeczności.
Po dziesięciu sekundach odważyłam się otworzyć oczy. Nie było to zbyt mądre posunięcie, chociaż uważam, że zabranie Mattowi kąpielówek było jeszcze gorsze.
Zamachałam nogami, chcąc odpłynąć jak najdalej od niego, po czym wynurzyłam się na powierzchnię, razem ze swoją zdobyczą.
Mina Rose'a - bezcenna.
-I co, Matty? Warto było mnie wrzucać? - przedrzeźniałam go, oglądając jego czarne spodenki.
-Oddawaj!- zażądał. patrząc na mnie z mieszanką niedowierzania i zawstydzenia w oczach.
Och, gdyby tylko wiedział, jak ja się czułam! Byłam niemalże po ramiona w lodowatej wodzie, a niecałe trzy metry ode mnie stał mój nagi przyjaciel i próbował zabić mnie wzrokiem.
Kusiło mnie, żeby zajrzeć pod wodę.
-Dlaczego miałabym ci je oddać? - spytałam ironicznie i  machając ubraniem tak, jakbym miała je za chwilę wyrzucić.
Chwila nieuwagi, rozkojarzenia.. Chlup! Gacie Matta wylądowały jakieś trzy metry ode mnie. Mogłabym czekać, aż przypłyną razem z falami, ale nie było na to czasu. Odbiłam się od dna i błyskawicznie znalazłam przy kąpielówkach. Miałam właśnie je złapać, gdy poczułam, jak silne ramie oplata mnie w talii. Porzuciłam chęć zgarnięcia ubrania, gdy spojrzałam w oczy Rose'a. Nie wiem, jak tak szybko przy mnie się znalazł, ale podziwiam go za umiejętności pływackie i za... Okej, to chyba każdy wie.
-Widzisz, Annie? Byłoby lepiej, gdybyś oddała mi je wcześniej. Nie musiałabyś aż tak się rumienić.
Uch, nienawidzę go.
Ale jest uroczy i jego.. no, wiadomo co, z tego co czuję przy mojej nodze jest.. pokaźny. W sumie, to nie ma nic wspólnego z jego urokiem osobistym i ze sposobem, w jaki właśnie na mnie patrzył, ale jest warte podkreślenia.
Pokiwałam nieznacznie głową, gdy z mojej dłoni wyjął swoje spodenki i pod wodą naciągnął je na tyłek. Po chwili jego ręce znów znalazły się na moim ciele, a wzrok skupił na mojej twarzy. Patrzył na mnie tak ciepło, chociaż powinien  być wkurzony za akcję z kąpielówkami.
-Chodź już. Cała drżysz - powiedział cicho i pogłaskał mnie po policzku.
Głupi dupek próbuje mnie zawstydzić jeszcze bardziej. Zaraz go chyba utopię.
Wróciliśmy na brzeg, praktycznie w siebie wtuleni. Nie mam pojęcia czemu tak dobrze było mi w jego ramionach, ani czemu tak bardzo lubię jego zapach. Gdybym analizowała romantyczne powieści, jakie do tej pory przeczytałam, mogłabym dojść do wniosku, że po prostu jestem w nim zakochana.
Z tym, że to niemożliwe. Ja i Matt? Nie, nie, nie. Jesteśmy do siebie zbyt podobni. Tworzylibyśmy związek idealny, czyli taki, który musiałby po jakimś czasie się rozpaść. Poza tym, znamy się dopiero tydzień. W tak krótkim czasie mogłabym się nim jedynie zauroczyć.
Z rozmyślenia wyrwał mnie głos Jamesa. Machał mi telefonem przed nosem i mówił coś, co przez dłuższą chwilę do nie mnie docierało.
-Ann, telefon ci dzwoni. Ann, dzwoni ci. Ann!!!
Otrząsnęłam się i wyrwałam mu telefon z dłoni. Spojrzałam na wyświetlacz - numer nieznany. Odeszłam od chłopaków kilka kroków, po czym odebrałam telefon.
-Cześć, Annie. Tu Andy.
A mogłam mu dać numer ojca, albo jakiejś pizzerii. Wtedy przynajmniej miałabym święty spokój.
-Cześć - przywitałam się, niby grzecznie. Nie miałam ochoty na rozmowę z nim, szczególnie teraz, kiedy ta banda pacanów patrzyła na mnie jak na potencjalną ofiarę.
-Posłuchaj. Wczoraj powiedziałaś, że nie miałabyś nic przeciwko naszemu spotkaniu i lepszemu poznaniu się. Więc może spotkamy się dzisiaj?
Nie jest źle, Ann. Pamiętasz wczorajszy dzień. Na pewno nikt ie dosypał ci do wody pigułki gwałtu. Po prostu nie pamiętasz akurat tej rozmowy. Zdarza się.
-Jasne. Bardzo chętnie - Powiedziałam zaczesując palcami mokre włosy do tyłu.
Tylko, że nie z tobą.
-Świetnie! - W jego głosie słychać było entuzjazm. On chyba naprawdę myśli, że idę z nim bo chcę, a nie dlatego, żeby nie zrobić mu przykrości. - Wpadnę po ciebie koło szóstej. Mam nadzieję, że lubisz komedie romantyczne?
Błagam, niech on tylko żartuje...
-Nienawidzę - odpowiedziałam, mając nadzieję, że może odwoła zaproszenie.
Nadzieja matką głupich.
-To dobrze, bo idziemy na Rocky'ego. Pamiętaj, o szóstej.
Zanim zdążyłam otworzyć usta, ten się rozłączył. Spojrzałam na zegarek - miałam trzy godziny z lekkim hakiem.
Wyrobię się.

Nie wyrobię się!!!
Wszystko przez chłopaków. Stwierdzili, że szybki mecz siatkówki przed wyjściem mi nie zaszkodzi. Rzecz jasna, wszystko przeciągnęło się do godziny. Następnie Matt stwierdził, że potrzebuje ostrych treningów, jeśli chcę grać z nimi w drużynie i mierzyć się z potworami pokroju tamtego murzyna. Kolega Rose stwierdził, że zechcę wstać jutro bladym świtem i iść z nim pobiegać. A od Jamesa i Bruce'a wiem, że "blady świt" to dla Matta szósta nad ranem.
Fenomenalnie wręcz.
Później te panienki nie mogły się zebrać. Co prawda, Wszystko było w jednym miejscu, ale dzielenie ręczników, koszulek i telefonów zajęło nam dobre pół godziny. Trzydzieści minut zostało na przejście prawie pięciu kilometrów.
Podsumowując, miałam może dwa kwadranse na wszystko. Prysznic, bo kochani chłopcy oblali mnie sokiem pomarańczowym "dla ochłody", wysuszenie i ułożenie włosów, ubranie się, wyjaśnienie Oliverowi gdzie i z kim idę, a co ważniejsze, czy wrócę przed powrotem ojca, i.. Tak. Kulminacyjny punkt programu, czyli makijaż, którego jeszcze chyba nigdy nie robiłam, ale moja cera po dzisiejszym dniu zdecydowanie go wymaga. Nienawidzę swoich piegów, chyba tak samo jak amerykańskich komedii romantycznych.
Wpadłam do swojego pokoju jak burza, po czym weszłam do szafy i otworzyłam drzwi, na których już widniał ozdobny napis "Narnia". Zrzuciłam z siebie zaplamione ubrania, które cisnęłam do umywalki i o dziwo trafiłam. Prysznic wzięłam w rekordowym czasie, bo zajął mi on zaledwie pięć minut. Dobrze, że wczoraj ogoliłam nogi.
Wytarłam się, ubrałam bieliznę, wysuszyłam i ułożyłam włosy. Po sprawdzeniu godziny omal nie zeszłam na zawał. Miałam dziesięć cholernych minut na makijaż, ubranie i tłumaczenie. To niewykonalne.
Posmarowałam twarz tonikiem, żeby choć odrobinę złagodzić zaróżowienia i piegi, które wywołało słońce i wróciłam się do szafy. Wyciągnęłam z niej czarne biodrówki, które pospiesznie założyłam i zawinęłam u dołu, żeby ukryć drobne mankamenty, które powstały na skutek chodzenia w zbyt długich spodniach, na dodatek bez butów. Nie miałam czasu na zastanawianie się nad bluzką. Wzięłam więc czarną bokserkę i jeansową kamizelkę z dużą naszywką Misfits na plecach.
Włożyłam do kieszonki telefon, portfel i zbiegłam na dół. Nie jestem typem dziewczyny, która zawsze chodzi z torebką. Nie potrzebuję miliona rzeczy pod ręką. Wystarczy mi to, co mam w kieszonkach.
-Oliver! - krzyknęłam zeskakując z ostatniego schodka i wychylając się zza ściany, aby zobaczyć brata oglądającego telewizję... z jakąś laską. - Słuchaj, idę z kolegą do kina.. - dokończyłam o wiele ciszej i zmierzyłam nieznajomą spojrzeniem.
Oli odwrócił się do mnie i uśmiechnął lekko, przez co w jego policzku pojawił się dołeczek. Wstał razem ze swoją towarzyszką i przedstawił nas sobie.
-Ev, to moja siostra, Anna. Annie, moja koleżanka, Evelyn Skylar - powiedział, a my uścisnęłyśmy sobie dłonie i zmierzyłyśmy się wzrokiem.
Ev była bardzo ładna. Niewysoka, zgrabna, o pogodnym, łagodnym uśmiechu. Jej włosy łagodnymi falami spływały na ramiona i dekolt. Miały ładny, czerwonkawy kolor, miejscami wpadający w miedziany, można by powiedzieć nawet,  że cynamonowy. Zapewne w ludziach budziła pozytywne emocje.
We mnie nie. Była zdecydowanie zbyt podobna do mnie. Na zewnątrz anioł, w środku cholera wie co. Na takie lepiej uważać. Poznam lepiej - dopiero zdecyduję, czy ją lubię, czy nie.
-Miło poznać - uśmiechnęłam się do niej nieznacznie, chociaż dziewczyna odebrała to chyba za miły gest. Cóż, mam nadzieję, że nie jest tak naiwna jak Biersack, żeby wierzyć w każde moje słowo.
-Mi również miło - odwzajemniła mój gest, ściskając mocniej moją dłoń.
Charakterna. Coraz lepiej, Ev, coraz lepiej.
-Annie, może uświadomisz mnie, o której masz zamiar wrócić? - powiedział Oliver, kiedy oboje wrócili na kanapę, a ja zaczęłam zawiązywać glany.
-To zależy - wzruszyłam ramionami i włożyłam sznurówki do środka. - Prawdopodobnie za trzy godziny z lekkim hakiem.
-Postaraj się wrócić przed tatą, co? - mruknął, na co tylko kiwnęłam głową, słysząc pukanie do drzwi.
Spojrzałam na zegarek - był punktualnie.
Po odczekaniu dosłownie pięciu sekund, otworzyłam drzwi i wysunęłam się na dwór, aby się z nim przywitać i nie prowokować Olivera do przesłuchań, bo akurat w tej kwestii jest o wiele gorszy od niektórych ojców.
-Cześć - uśmiechnął się do mnie Andy. - Myślałem, że zechcesz mnie spławić.
-Jestem wyrachowana, ale nie do tego stopnia - zaoponowałam, cicho się śmiejąc. Naprawdę mnie rozgryzł.
-Nie masz nic przeciwko, żebyśmy poszli pieszo? Mogłyby być korki, a początek jest najlepszy - stwierdził, łapiąc moją dłoń.
Czy zawsze muszę chodzić z nim za rączkę? Czuję się jak mała, bezbronna dziewczynka z rodzicem, albo starszym bratem.
-Jasne, że nie - odpowiedziałam szczerze i rzuciłam ukradkowe spojrzenie na nasze splecione ze sobą dłonie. Nawet ze swoim byłym chłopakiem nie chodziłam za rękę.
Nie odpowiedział, jedynie pociągnął mnie lekko za sobą. Zapowiada się ciekawy wieczór.

-Andy, co twoja ręka robi na moim kolanie? - wyszeptałam wpatrzona w ekran, na którym rozgrywała się scena walki ulicznego wojownika z mistrzem, który do złudzenia przypominał mojego wczorajszego rywala.
-Chciałem tylko wziąć popcorn - wyjaśnił szeptem i spojrzał na moją nogę, po czym klepnął mnie lekko w kolano i zajął podłokietnik.
Chwila zastanowienia.
-Andy, nie mieliśmy popcornu.
Nie odezwał się, nawet na mnie nie spojrzał, tylko uśmiechnął się półgębkiem. Zrezygnowałam z dalszej konwersacji i zajęłam drugi podłokietnik, zaraz obok grubszego faceta około pięćdziesiątki, który patrzył na mnie krzywko odkąd zajęłam miejsce obok niego. Nie był zbyt piękny, ale przynajmniej nie czepiał się moich nóg.

Gdy wyszliśmy z kina, było już prawie ciemno. Latarnie oświetlały niemal puste ulice ciepłym, pomarańczowym światłem. Budynek w którym mieściło się kino był niedaleko mojego domu, bo szliśmy do niego zaledwie piętnaście, dwadzieścia minut. W podobnym czasie pokonaliśmy też drogę powrotną.
-Miło było spędzić z tobą wieczór - powiedział, gdy udało mu się opanować śmiech. - Może wybierzemy się niedługo na drugą część?
-Żebyś znowu zaczął się śmiać, jak będą rozcinać mu powieki? O nie, chyba podziękuję!
-To nie moja wina! - zaoponował, ale po chwili przybrał poważniejszą minę i ton. - Może przejdziemy się jeszcze kawałek dla uspokojenia? Co ty na to?
Zatrzymałam się, żeby uważnie mu się przyjrzeć. Spacer? W nocy? Z nim? Jego spojrzenie było tak intensywne, że to nie mógł być żart.
-Nie mogę. Jutro muszę rano wstać - dodałam tonem usprawiedliwienia, chociaż doskonale wiedziałam, że nie muszę się przed nim tłumaczyć. A jednak coś kazało mi uzasadnić swoją odmowę.
-Trening? - spytał.
-Skąd wiesz? - odbiłam pytanie i spojrzałam na niego równie przenikliwie.
-Bo wyglądałaś wczoraj jak wrak człowieka po starciu z tamtym facetem. Chociaż nie, on wyglądał o wiele gorzej - pokiwał jakby w zamyśleniu głową, po czym znów utkwił wzrok w mojej twarzy.
-Sam chciał grać jeden na jeden - wzruszyłam teatralnie ramionami, po czym pozwoliłam sobie na niewinny, słodki uśmiech.
Mina Andrew była bezcenna. Zapewne mój wyraz twarzy psychopatki bił go na głowę, ale i tak wyglądał przezabawnie.
-Teraz bardzo powoli się od ciebie oddalę na bezpieczną odległość.. - Powiedział o wiele ciszej i zrobił krok w bok.
-Bardzo śmieszne - powiedziałam z politowaniem i pociągnęłam go lekko w swoją stronę, aby go przytulić. - Dziękuję za dzisiaj. Nie jesteś taki okropny, jak mi się wydawało.
Biersack był do tego stopnia zaskoczony moim gestem, że odwzajemnił go dopiero po upływie kilku sekund. Objął mnie ramieniem i przytulił do siebie mocno.
-Też dziękuję, że zgodziłaś się ze mną pójść - uśmiechnął się. - I dobranoc.
-Dobranoc, Andy.

Nie taki diabeł straszny...

------------------------------------------------------------------------------------------------
Od razu przepraszam za opóźnienie. Rozdział byłby wcześniej, gdyby nie wyłączyli mi prądu, zanim zdążyłam go zapisać. To wszystko, co przeczytaliście, napisałam w niecałe dwa dni, chcąc dodać to jak najszybciej, bo czuję, że się nie wywiązuję z danej wam obietnicy, bo dodaję albo co 9, albo co 10 dni. Mam nadzieję, że mi wybaczycie?
I w kwestii wyjaśnień: Nie, Ann nie leci na Matta. Mogę to wam zagwarantować. W końcu to ff o Andy'm!
Z góry dziękuję za każdy komentarz, nawet najkrótszy. Zależy mi na nich, bo to daje motywacje do pracy.
Enjoy.