sobota, 18 lutego 2017

Rozdział 20

Z trudem zeskoczyłam z ostatniego schodka autobusu i odetchnęłam rześkim powietrzem popołudniowego San Francisco. Słońce wcale nie ogrzewało, a każdy silniejszy podmuch wiatru sprawiał ból porównywalny do setek maleńkich igiełek powoli wbijających się w nieprzyzwyczajoną skórę.
Wcisnęłam dłonie głębiej do kieszeni i na krótką chwilę przymknęłam oczy. Zakołysałam się na palcach, licząc do dziesięciu z cichutką nadzieją, że to pozwoli opanować mi drżenie. Cienka kurtka, którą w pośpiechu założyłam wychodząc z domu niewiele dawała. Żałowałam, że nie zabrałam czapki ani szalika.
 - To jak, Evans, gotowa, żeby skopać tyłki innym? 
Odwróciłam się w stronę czekających na mnie chłopaków i pokręciłam głową z rezygnacją. Trzy dni wcześniej dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy wylosowani na tych nieszczęśników, którzy zaraz po oficjalnym otwarciu zawodów grają pierwszy mecz. 
Nie było nikogo, kto cieszyłby się z tego powodu. Trener do tej pory nie do końca wiedział, kogo wystawi w składzie podstawowym, a kto będzie miał szczęście i zasiądzie na ławce rezerwowych, w małej loży szyderców. 
 - Pewnie. Lepiej żeby tak było, bo mój tyłek nie jest gotowy na skopanie - zażartowałam gorzko.
Szkoła zameldowała nas w motelu niedaleko miejsca, gdzie miał rozegrać się turniej. Dyrekcja podobno uznała, że to będzie znacznie łatwiejsze i wygodniejsze od schronisk młodzieżowych, które nam zaproponowano. Naoglądali się chyba seriali paradokumentalnych i pomyśleli, że komuś strzeliłoby do głowy zasabotowanie nas.
Jako jedyna dziewczyna dostałam malutki pokoik jednoosobowy między składzikiem na miotły i recepcją. Mieściło się w nim jedynie łóżko polowe, mała komoda i drążek we wnęce ze smętnie zwisającymi z niego wieszakami.
Po rozpakowaniu większej części swoich rzeczy usiadłam na łóżku, postanawiając poukładać sobie wszystko w głowie. Zbyt dobrze wiedziałam, że gdy po raz pierwszy zobaczę boisko, nie będę potrafiła ani na chwilę skupić myśli na czymś innym, niż gra.
Pomyślałam o tym, co muszę zrobić zanim wyjedziemy. Wypakowałam z torby kalendarzyk ze skrótami notatek z lekcji i dokładnie zapisanym planem, kiedy i czego mam się uczyć, listę rzeczy, które zabrałam i o których nie mogę zapomnieć gdy będziemy wracać, książkę i pudełko ciastek do pocieszenia po (oby nie!) przegranym meczu. Na samym końcu odnalazłam telefon. Odczytałam wszystkie powiadomienia o nieodebranych połączeniach od taty i zawahałam się na chwilę. Potem weszłam w wiadomości.
Dojechaliśmy. Wszystko OK.
 Przez kilka sekund wpatrywałam się w ekran. Nacisnęłam wyślij, wyłączyłam telefon i wyszłam z pokoju, postanawiając, że te trzy dni nie będą częścią mojego zwyczajnego życia.


***


Rozgrzewaliśmy się dobre pół godziny, żeby przywyknąć do nowego miejsca. Obserwowałam z uwagą pozostałe jedenaście drużyn, zastanawiając się, które z nich są silniejsze od nas. Wyławiałam osoby, których rozgrzewka przypominała moją leniwą wieczorną gimnastykę i takie, które już teraz zachowywały się, jakby grały mecz o mistrzostwo.
My postanowiliśmy znaleźć złoty środek, więc po kilku rundkach dookoła sali przystąpiliśmy do rozgrzewki szczegółowej, na każdą z partii ciała. Nie lubiłam jej, zawsze była dla mnie wyjątkowo bolesna, ale na boisku przynosiła oczekiwany efekt.
Trener rozgrzewał się z nami, tłumacząc przy tym taktykę i wybierając osoby, które miały zagrać w głównym składzie. Nie znalazłam się w nim, bo, jak trener słusznie zauważył, byłam na turnieju jedynym zawodnikiem płci żeńskiej, co więcej - najmniejszym zawodnikiem.
Pierwszą i drugą kwintę wygrywaliśmy. Publiczność odliczała już sekundy do końca drugiej kwinty, gdy jeden z przeciwników z całym impetem wpadł na naszego rozgrywającego, Steve'a.
Steve upadł, złapał się za kostkę. Leżał. Czułam, że już nie da rady wstać, a to mogło oznaczać tylko jedno.
 - Evans, w trzeciej kwarcie wchodzisz.
Jęknęłam, zrezygnowana i przygryzłam mocno wargę, obserwując jak sędzia próbuje podnieść naszego kolegę, a ten z jękiem bólu łapie jego ramię i podpierając się na jednej nodze, schodzi z boiska.
 - Rzucisz za niego wolne.
Spojrzałam na trenera, jak gdyby postradał rozum (bo najwyraźniej właśnie tak było) i pokręciłam głową.
 - Nie ma mowy. Wszystko zepsuję. Niech wejdzie ktoś inny.
 - Evans, ty leniwa buło*, nie przyjechałaś tu, żeby siedzieć na ławce. Wejdziesz tam i zagrasz, zrozumiano? To polecenie.
Chciałam już coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam jak Steve opada ciężko na ławkę, pokazując pielęgniarzowi wykręconą w dziwny sposób stopę. Gdy usłyszałam "wybicie ze stawu", zbladłam chyba tak samo mocno jak sam zainteresowany.
 - Zagram - mruknęłam cicho.
Do końca przerwy dogrzewałam się, starając zrelaksować i zignorować zaciskający się w moim żołądku supeł. Czułam, jak presja wywierana przez trenera i chłopaków powoli mnie miażdży, pozbawia oddechu i resztek pewności siebie. Pomyślałam o tym, ile frajdy sprawiała mi kiedyś gra, o tym, jak wiele byłam gotowa poświęcić dla tych zawodów. Czy gdyby w tej chwili lekarz dał mi wybór, zdecydowałabym tak samo? Byłabym w stanie poświęcić zdrowie dla kilku minut spędzonych na boisku? Nie. Wolałabym spędzić dzień jak zwykle, przesiedzieć pół dnia na lekcjach a potem zaopiekować się dziećmi sąsiadów.
Gwizdek.
Zawodnicy wrócili na boisko i ustawili się przy koszu, a ja stanęłam z piłką na linii rzutu. Mocniejszy skurcz sprawił, że niemal zgięłam się z nerwów. Nawet najniższy zawodnik przeciwnej drużyny przewyższał mnie o głowę.
Zrobiłam dwa kozły i rzuciłam, zamykając przy tym oczy. W niemal idealnej ciszy słyszałam, jak piłka odbija się od tablicy i wpada do kosza, uderzając o siatkę. Odetchnęłam z ulgą. Złapałam piłkę podaną przez sędziego.
Rzuciłam.

***

Około drugiej nad ranem walenie do drzwi wyrwało mnie z głębokiego snu. Jęknęłam żałośnie, starając się podnieść na obolałych z wysiłku ramionach. Mięśnie bolały mnie gorzej niż tego dnia, gdy Jennifer uznała że poradzę sobie ze szpagatem bez wcześniejszego rozciągania i docisnęła mnie z całej siły do ziemi, a rozegraliśmy dopiero jeden mecz! Bałam się myśleć, jak będę się czuła po zakończeniu całego turnieju, skoro dwadzieścia minut gdy wyczerpało mnie niemal całkowicie.
Zdołałam się podnieść dopiero po kilku chwilach, kiedy pukanie do drzwi stało się zbyt natarczywe żeby udawać, że jest tylko wymysłem zbyt zmęczonego umysłu.
Otworzyłam, skrzywiona i zmarszczyłam brwi, gdy trzy ciemne postaci tak po prostu wtargnęły do mojego pokoju bez żadnego zaproszenia. Nim moje oczy przywykły do mdłej ciemności, zdążyłam rozważyć wszystkie możliwości tożsamości moich gości, łącznie z rosyjską mafią (odrzuciłam ten pomysł bardzo szybko, bo gdyby to byli oni, leżałabym już na ziemi obok rozpryśniętych kawałków własnego mózgu).
 - Oficjalnie konfiskuję twój pokój na rzecz osób, które nie siedziały przez pół meczu na dupie - rozległo się w mroku, a ja już byłam (nie to, że wcześniej miałam jakieś wątpliwości) pewna, że przybyszami nie są członkowie mafii.
No, chyba że szkolnej.
 - Jakim prawem ona ma pokój z daleka od płaczących bachorów? - fuknął jeden z moich kolegów, a po skrzypnięciu łóżka wywnioskowałam, że właśnie na nim zaległ.
Sekundę później odpowiedział mu drugi, wyższy głos.
 - Bo ona będzie się kiedyś z takim użerała codziennie, a my nie.
 - Tylko jeśli to rozegramy - stwierdził trzeci, należący do Rose'a.
Łóżko skrzypnęło przeciągle, coś dziwnie chrupnęło i rozległ się głuchy, zduszony jęk. Nie chciałam wiedzieć, kto i jak położył się na biednym Marku.
 - Chciałbyś zmieniać pieluchy całe dnie?
Odpowiedziało ciche bulgotanie.
 - Muszę wąchać ciebie całe dnie, pieluchy to pryszcz - zażartował Morgan i zaśmiał się wysoko, zupełnie jakby mutacja znów opanowała jego głos.
 - Sam jesteś pryszcz. Jeden wielki pryszcz.
Chcąc zmusić ich do zamknięcia się, zapaliłam światło. Naprawdę niewiele brakowało, żebym rzuciła się na nich z pretensjami. Na całe szczęście nim to zrobiłam powstrzymał mnie jeden, maleńki szczegół w wyglądzie Matta.
Był pomarańczowy. Jak cholerna mandarynka.
 - No i co się gapisz? To przez to światło - burknął, gdy parsknęłam histerycznym śmiechem i oparłam o ścianę.
Tym samym uciął dyskusję o barwie, jakiej nabrał, jak się okazało, kąpiąc się w silnym samoopalaczu. Potem obrażony siłą wyprowadził wszystkich, łącznie ze mną z mojego pokoju i zamknął się w nim od wewnątrz.
Z konieczności poszliśmy spać do drugiego pokoju.
Przyznam szczerze, raz już zdarzyło obudzić mi się w czyimś towarzystwie, chociaż zasypiałam sama. Tym razem jednak obudziłam się w towarzystwie wielu ludzi - bo pod jednym ze stołów na małej stołówce w porze śniadania.
Mimo, że opalenizna Matta trzymała się przez kilka dni, nie odważyłam się zażartować z niego nawet jeden raz.

***

Naprawdę nie wiem jak to się stało, że dzień przed ważnym meczem o mistrzostwo dałam się namówić na wyjście z chłopakami do baru, a potem na jednego... i czwartego drinka. Najmocniejszego, to oczywiste, przecież inne są dla bab. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że faktycznie jestem babą i byłam już lekko pijana.
Najbardziej męczyło mnie to, że przed wyjściem chyba flirtowałam z jakimś facetem. Mimo, że siedziałam daleko od chłopaków, czułam na sobie zapach męskich perfum i papierosów miętowych. Chcąc się upewnić, że mój zamglony alkoholem umysł nie próbuje zrobić ze mnie kretynki, podniosłam się ze swojego siedzenia w autobusie i rozejrzałam z uwagą. Nim natrafiłam wzrokiem na moich kolegów, zatoczyłam się na siedzeniu przynajmniej dwa razy i uderzyłam głową w szybę, nabijając sobie niezłego guza.
Wyszłam z tego prawie zwycięsko i gdy już zaczęliśmy wjeżdżać pod górę, zachęcona wizją szybkiego ślizgu na sam koniec autobusu, wstałam i w pijackim tańcu potoczyłam się na siedzenie obok nich.
 - Jak ma na imię mój chłopak?-spytałam.
Głośno i wyraźnie.
Na calutki autobus.
Alkohol nie zrobił ze mnie kretynki. To moja własna zasługa.


____________________________________________________________
To miało wszystko być inaczej, ale zacinająca się spacja była zbyt wkurzająca ;-;
Mam nadzieję że się nie pogniewacie, ale kolejne rozdziały przewiduję dopiero w drugiej połowie kwietnia ze względu na to, że cały marzec mam zawalony... wszystkim, dosłownie, a potem są egzaminy gimnazjalne które muszę napisać dobrze.
Może w takim razie, skoro macie dużo czasu,wprowadzimy MALUTKI limit?

4 komentarze - nowy rozdział

Miłego wieczoru gołąbki