sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 5

-Podaj! - krzyknął Matt, a ja wykonałam błyskawiczny zwód, omijając swojego przeciwnika i podając mu kozłem piłkę. Chłopak wybił się wysoko w górę i wykonał idealny wsad do kosza. - Świetnie, mała - pochwalił pochodząc do mnie i całując w czoło.
Znam Matta dokładnie tydzień i wiem o nim praktycznie wszystko. Poczynając od wyglądu jego pokoju, przechodząc przez ulubione filmy i gry, aż po kolor bokserek, jakie dziś na sobie ma.
Ma czerwone.
-Dzięki, duży - zaśmiałam się i szturchnęłam go w ramie, na co skrzywił się z udawanym bólem i poczochrał mi włosy.
Matt jest świetnym chłopakiem. Nie mówię tak tylko dla tego, że jesteśmy podobni jak dwie krople wody. Ma cudowny charakter, chociaż większość dziewczyn uznałoby go za zimnego i zdystansowanego. W rzeczywistości to ciepły i miły człowiek, który potrafi podnieść na duchu, jest otwarty na nowe znajomości i właściwie jemu zawdzięczam to, że po dziewięciu dniach w nowym otoczeniu mam już sporą gromadkę znajomych i nie nudzę się wieczorami przed telewizorem.
Nie jest romantykiem, w żadnym razie. Nie próbował mnie zaprosić na spotkanie "tylko we dwoje". Jesteśmy bardzo dobrymi kumplami, można by powiedzieć, że nawet przyjaciółmi.
-Ann! Uważaj!
A tak. Jedyną jego wadą jest to, że każe mi "uważać" kilka sekund za późno.
Nie zdążyłam nawet się obrócić, a stukilogramowa bestia leżała na mnie i wierzgała na wszystkie strony, klnąc głośno. Mogłam przysiąc, że słyszałam trzask swoich żeber. Tyłek i plecy bolały mnie niemiłosiernie, podobnie jak głowa, a ten debil darł mi się do ucha na cały głos!
Grę przerwano, a ogromny, ciemnoskóry mężczyzna zszedł ze mnie, wściekle przy tym sapiąc.
-Po jaką cholerę bierzecie do drużyny taką beznadziejną małolatę?! Pieprzona suka nawet nie umie biegać! - darł się, gdy Rose próbował bezskutecznie podnieść mnie z ziemi i doprowadzić do porządku.
Kiedy w końcu mogłam stanąć na własnych nogach, nie pomagając sobie ramieniem przyjaciela, powoli podeszłam do faceta, z którym się zderzyłam.
-Przepraszam, że pana ego ucierpiało przy upadku na mnie, ale pragnę przypomnieć, że do kurwy nędzy, to pan powinien wyminąć przeciwnika, który pana atakuje, a nie go taranować!
-Więc sądzisz, że nie znam się na koszykówce, gówniaro?
Przysięgam, mało brakowało, a przez jego "groźną" minę wybuchnęłabym ze śmiechu. Wyglądał jak rozjechany kot.
-Nic takiego nie mówiłam - odpowiedziałam ze stoickim spokojem, patrząc w jego wyłupiaste oczy. - To pan to powiedział, nie ja. W każdym razie uważam, że pana złość jest nieuzasadniona.
Stąpasz po cienkim lodzie, Ann.
-Jeśli jesteś taka cwana, zmierzmy się jeden na jeden. Zobaczymy, czy twoja teoria przekłada się na grę.- mruknął wyraźnie.. hm, wkurwiony, bo wkurzony i zdenerwowany to zbyt delikatne określenia.
Zamiast odpowiadać, wzięłam do ręki piłkę i pomaszerowałam do środka boiska. Sędzia, którym był na całe szczęście chłopak, który nie grał w żadnej drużynie, wyrzucił piłkę w górę.
Zanim mój przeciwnik wybił ją w swoją stronę, zdążyłam pomyśleć tylko, że czeka mnie bardzo ciężkie starcie.
Piłka poszybowała na połowę murzyna. Wyminęłam go, zanim zdążył się obrócić i przejęłam ją. wykorzystałam moją dobrą pozycję, wykonałam dwutakt, a następnie dokładny wsad.
Po jego minie mogłam zgadnąć, że nie spodziewał się tego.
-Miałaś szczęście, młoda.
Och, jakżeby inaczej.
-W takim razie zobaczmy, ile szczęścia będę miała następnym razem - uśmiechnęłam się prowokująco, podając mu szybko piłkę. Złapał ją, ustawił się za linią boiska i podał do mnie, abym mu ją odrzuciła. Zrobiłam to.
Czy pan wspaniały zapomniał, że nie gramy w siatkówkę?
Piłka odbiła się od jego dłoni i poszybowała z moją stronę, podobnie jak ta wielka bestia. Nie było czasu na popisy. Złapałam piłkę stojąc krok za połową boiska i z całej siły rzuciłam ją w stronę kosza.
Trafiłam.
5:0 dla mnie, cieciu.
-Widocznie dzisiaj mam dobry dzień - zaśmiałam się do faceta i czekałam na kolejne rozegranie akcji.
-Głupi ma zawsze szczęście - stwierdził. - Orientuj się, młoda.

-Chłopaki, pijemy! - wrzasnął na cały głos Dylan, najstarszy z drużyny.
Dylan miał 29 lat, a był chyba najbardziej roztrzepany z nas wszystkich. Jego ulubionym zajęciem było imprezowanie i z tego co wiem, romanse ze wszystkim co tylko się rusza.
-Nie dzisiaj Dy. Jutro - zaśmiał się Matt, który od dobrych pięciu minut trzymał moje zwłoki na kolanach i starał się mnie nie uszkodzić.
Co prawda, udało mi się wgrać, ale szczęścia miało w tym wielki udział. Ta bestia staranowała mnie jeszcze kilka razy, wepchnęła w siatkę i walnęła z pięści w plecy, gdy próbowałam obejść ją zwodem.
"Przypadkiem!" - tłumaczył.
Gówno prawda.
-Czemu nie dzisiaj? - Dylan, którego nazwisko do tej pory nie było mi znane, bo jak stwierdził, nie jest mi do niczego potrzebne, spojrzał na Matta pytająco.
-Chcesz zbierać części jej ciała po całym LA? - zapytał i powoli wstał, biorąc mnie na tak zwaną "pannę młodą", po czym powoli przykucną i postawił moje nogi na ziemi.
Wstałam, chociaż nie bez problemu i oparłam o jego ramię.
Mogłabym nawet zdechnąć, byleby on mnie wtedy tulił.
-To jaki plan na jutro? - dociekał Dy.
-Plaża, jako nagroda dla naszego małego terminatora, a później spacer i ewentualnie jakieś piwo - zaproponowała moja podpórka, a ja uśmiechnęłam się blado.
Nie byłam jeszcze na tutejszej plaży, chociaż jest ona chyba drugą atrakcją Miasta Aniołów, zaraz po wzgórzu Hollywood. Mogłam zgadywać, że jest tam tłoczno i gorąco.
-Nam pasuje- zakrzyknęli wszyscy, chociaż i tak widać było po nich, że woleliby jutro pić cały dzień.
Zauważyłam, że żaden z nich oprócz Matta, z którym rozmawiałam już chyba na wszystkie możliwe tematy, nie jest ani odrobinę zboczony. To romantycy. Pieprzeni romantycy.
Oprócz Rose'a. On jest moim małym zboczuchem.
-Okej. W takim razie, jesteśmy umówieni. Macie szczęście, że jutro sobota i nie muszę iść do pracy - zaśmiał się Dy i poklepał mnie po pełnym sińców ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego. - Byłaś świetna, Annie. Będą z ciebie ludzie.
-Dzięki, Dylan.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i pogłaskał mnie po głowie jak psa.
Tfu, sukę.
-Kończymy na dzisiaj - stwierdził, kierując wzrok na Jamesa i Bruce'a, dziewiętnastoletnich bliźniaków, którzy przy linii boiska ćwiczyli zwody.
Lubiłam tych dwóch debili. Byli pozytywnie zakręceni, chociaż wyglądali na.. poukładanych.
-Okej. To chłopaki, ja lecę - zakomunikowałam i powoli oderwałam się od mojej cudownej, idealnej, przystojnej podpórki i rozejrzałam.
Przy ogrodzeniu zebrała się mała grupka gapiów. Cóż, widocznie nieczęsto mierzą się tu czarnoskóry wielkolud i drobna dziewczyna z Europy.
Widocznie to bardzo ciekawe.
Intrygujące.
-Annie, czekaj. Odprowadzę cię - zaoferował się mój przyjaciel. Tak, Matty jest przyjacielem. Jestem tego pewna.
-Nie trzeba - zaoponowałam, przytulając go na do widzenia. - Zobaczymy się jutro.
-Wpadnę po ciebie przed południem.
Ta. Dzień Rose'a wygląda trochę inaczej. Można to łatwo wywnioskować, że ten mecz mieliśmy grać dziś po południu.A jest dziewiąta.
Wieczorem.
-Albo wiesz co? Zadzwoń do mnie, jak będziesz gotowa - pogłaskał mnie po plecach, okrytych czarną koszulką bez rękawów.
-Tak chyba będzie lepiej- zaśmiałam się i powoli od niego odsunęłam, zmierzając w stronę wyjścia z boiska. Po drodze zgarnęłam z ławki granatową bluzę Matta, którą zabrał tylko ze względu na mnie. Dobrze wie, że ją lubię. I że jej już nie odzyska.
Założyłam ciepłą bluzę na siebie, zdając sobie przy tym sprawę, że z tyłu wyglądam dokładnie tak, jakbym nie miała na sobie spodni i wyszłam z boiska do koszykówki. Powoli skierowałam się w stronę jednej z alejek, prowadzących do ulicy, niesiona zdziwionymi spojrzeniami ludzi.
Pewnie rzadko kiedy właśnie ta drobna dziewczyna ogrywa giganta 43:7 w dziesięć minut.
Przeszłam może kilkadziesiąt metrów, pogrążona w rozmyślaniach, kiedy poczułam, jak czyjaś dłoń, z całą pewnością męska, powoli oplata moje ramie.
Odwróciłam się, myśląc, że właścicielem owej dłoni jest Matt, albo Dylan, który, jak się okazało podczas jednej z moich wypraw do sklepu, mieszka ćwierć mili na wschód ode mnie, jednak zwykle chodzi tą samą drogą.
Myliłam się.
Znowu.
Chyba mam deja vu.
Bo, właściwie, po co Pan Okrągła Dupa miałby mnie zaczepiać na ulicy, w dodatku będąc trzeźwym? Miałam się o tym przekonać za chwilę. Ale nie mogłam nawet przypuszczać, że zatrzymał mnie po to, aby.. przeprosić.
-Ann...- zaczął nieśmiało. Pamięta moje imię, czuję się zaszczycona! - Słuchaj, chciałem cię przeprosić za to tydzień temu..
Cud! Ludzie, cud! Pamięta coś z tamtej nocy! No kurde, cud!
-Zachowałem się jak idiota.
-Nie, wcale nie!- prychnęłam i przestąpiłam z nogi na nogę, patrząc na niego wyczekująco.
Andy nerwowo wziął oddech i spojrzał na mnie smutno i bezradnie. Po alkoholu był bardziej wyszczekany.
-Głupio mi. Zwykle nie składam dziewczynom takich propozycji po kilku godzinach znajomości - wyznał, a jego uściska na moim ramieniu zelżał. - Wiesz, jesteś ładna i trochę działasz na facetów.
Och. Komplementy. Cudownie.
-Jasne. Rozumiem, po alkoholu może odwalać. Nie wiedziałeś co robisz. Nic się nie stało, tak? Po prostu, zapomnij, niech sumienie cię już nie męczy - o ile je masz, ty płaskodupa istoto.
-Serio mi wybaczasz?
Nie.
-Nie ma o czym mówić - zapewniłam, chociaż w rzeczywistości czułam do niego niechęć. Ogromną niechęć, która bardzo powoli przeradzała się w coś gorszego.
-To dobrze. Bałem się, że będziesz chciała ochrzanić mnie, jak ostatnio.
Bo chcę.
-Też za tamto przepraszam. Poniosło mnie. Byłam zdenerwowana, bo wcześniej się zgubiłam i na tobie wyładowałam złość. Ale ty chyba też mi wybaczysz?
-Nie mógłbym się gniewać na taką ślicznotkę - puścił mi oczko.
-Przestań- nakazałam. - Bo się zarumienię.
Ze złości.
-Wyglądałabyś uroczo - mruknął pod nosem i uśmiechnął się.
Miał ładny uśmiech. Wiem, co widzą w nim dziewczyny. Po prostu wygląda z nim tak normalnie. Nie jak gwiazda, czy zadufany w sobie dupek. Wygląda jak miły, grzeczny chłopak.
-Mogę cię odprowadzić?
-Pewnie - odpowiedziałam bez zastanowienia, nawet nie wiedząc o co zapytał. Właściwie, prawdopodobnie nie ogarnęłabym się, nawet gdyby właśnie zaproponował mi dziki seks analny z użyciem banana jako dildo.
-No to.. chodźmy - pociągnął mnie lekko za rękę.
Szłam za rękę z Biersackiem i nie miałam przy tym "kisielu w majtkach". Co jest ze mną nie tak? Jestem lesbijką?
Droga mijała nam w ciszy. Nie była to krepująca, wymuszona cisza, spowodowana brakiem tematów. Jemu było głupio, a ja nie miałam zamiaru z nim gadać. Owszem, był dla mnie miły, przeprosił, ale, cholera jasna, nie mogę pozbyć się wrażenia, że jak nie patrze, patrzy mi w dekolt.
Albo to on jest zboczony, albo ja.
Andrew odezwał się dopiero wtedy, gdy dochodziliśmy do mojego domu. Przystanął i delikatnym, jak na faceta, gestem obrócił mnie w swoją stronę, po czym zawstydził mnie dwoma, bardzo krótkimi zdaniami:
-Tak właściwie, czasami warto jest przyjąć przeprosiny. A kłamać nie jest ładnie.
Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego wielkimi oczami, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Przejrzał mnie? Tak szybko?
-Ja..- wykrztusiłam tylko, ale przerwał mi i sprawił, że zarumieniłam się jeszcze bardziej.
-Uwierzyłbym ci, gdybyś nie wbijała mi tak mocno paznokci w rękę - zaśmiał się cicho. - I nie uciekała wzrokiem, gdy mi odpowiadasz.
-Przepraszam- westchnęłam ciężko, a moja niechęć zaczęła bardzo powoli się zmniejszać.
Jeśli mnie przejrzał, nie jest głupi. Mogłabym poświęcić mu trochę uwagi.
-Nie przepraszaj. Wiem, że czasem jestem dupkiem. Po prostu nie oceniaj mnie tak szybko, dobrze, Annie?
Kiwnęłam głową, wciąż patrząc na niego wielkimi oczami. Uśmiechnął się do mnie i lekko ścisnął moją dłoń, po czym zaczął mówić ciszej, przez co musiałam się do niego zbliżyć.
-Może kiedyś dasz się namówić na jakieś spotkanie? Poznałabyś mnie lepiej i zmieniła o mnie zdanie. Bo nie jestem taki, jak ci się wydaje.
-Nie jesteś szalenie inteligentny, przystojny i uroczy? Okej, jak wolisz - powiedziałam cicho, patrząc w jego oczy.
-Jesteś słodka, kiedy starasz się być miła. Daj mi swój numer - już miałam się nie zgodzić, kiedy dodał: - Wiem, gdzie mieszkasz. Nie masz wyboru.
-Czy to jest szantaż? - uniosłam jedna brew.
-A jeśli tak? - odwzajemnił mój gest.
-Jeśli tak, to zacznę cię lubić.
-Oczywiście, że to szantaż.
Zaśmiałam się i czekałam, aż  końcu uda mu się wydobyć telefon z rurek. Gdy w końcu to mu się udało, wystukałam na ekranie ciąg cyfr i oddałam mu telefon.
Uśmiechał się. Ale nie tak, jak wcześniej. Ten uśmiech był inny. Dziwny.

Cóż, właśnie oddałam duszę diabłu.

---------------------------------------------------------------------------------
Dam dam dam daaaam!!
Ann się waha, Andy nie czai, autorka woli zeswatać Ann z Mattem.
I tak zrobi inaczej.
Jak widzicie, powoli się godzą.
Powoli.
i tak pójdą do łóżka.
Okej.
Życze dobrej nocy!

KOMENTOWAĆ, BO JEBNĘ LIMIT

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział 4

Obrażona na cały świat, a w szczególności na osobnika płci (chyba) męskiej (o ile sobie tych bokserek nie wypycha watą, tak jak to robiła połowa dziewczyn ze stanikami w mojej dawnej szkole), odszukałam swoją torbę i dwie walizki, które, o dziwo, nie leżały byle jak w kącie holu, a równo ustawione pod drzwiami mojego najnowszego pokoju. Złapałam jedną z walizek i zmuszając się do wysiłku, zaciągnęłam ją do pokoju. Podobnie postąpiłam z druga walizką i torbą, bo, rzecz jasna, wczoraj nie chciało mi się nawet rozpakować, nie mówiąc już o braniu prysznica po powrocie od kuzynki, czy nawet przebraniu się. Ba! Nawet glanów nie zdjęłam!
W każdym razie, dopiero teraz zwróciłam uwagę na wystrój pokoju. Różnica była diametralna.
Okna w jednej ze ścian znajdowały się we wnęce, w której z kolei mieściło się coś na kształt mini łóżka, ot, kilka dużych, miękkich poduszek, koc i widok na całą ulicę. W wnękę wbudowana była półka z ciemnego drewna pełna.. książek! Tak, książek!
Omal nie dostałam orgazmu, gdy zorientowałam się, że biblioteczka zajmuje niemal całą ścianę. Po szczegółowym przejrzeniu zawartości półki zauważyłam największe dzieła Stevena Kinga, Sandry Brown, Nory Roberts, Adama Mickiewicza, Henryka Sienkiewicza oraz wielu, wielu innych mniej znanych autorów, jak Robert Muchamore.
Uśmiechnięta od ucha do ucha poddałam oględzinom drugą część pokoju -lustro, stojące w kącie, zaraz obok biblioteczki, biurko, stojące obok biblioteczki, dwuosobowe łóżko, które mówiło do mnie: no dalej, połóż się na mnie.. Nie pożałujesz, obiecuję. Będę z tobą co noc i nigdy cię nie opuszczę..
Coś czuję, że rzadko kiedy będę wychodziła z tej cudownej, bieluteńkiej pościeli.
W każdym razie, Zainteresowała mnie również szafa wbudowana w ścianę. Otworzyłam ciemne drzwi i moim oczom ukazało się.. Wejście do Narni?
Kto normalny ma drzwi w szafie?
Okej, mniejsza z tym. Przecież nie jestem normalna, prawda?
Uchyliłam powoli drzwi, spodziewając się.. no właśnie. Czego mogłam się spodziewać? Zwłok? W każdym razie, zwłok nie było, była jedynie łazienka.
Moja. Własna. Osobista. Łazienka.
Chyba nie muszę mówić, że odkrycie tego, jakże cudownego pomieszczenia wywołało u mnie atak euforii, połączony z piskiem szczęścia i serią podskoków w miejscu?
W każdym razie, łazienka nie była "w moim stylu". Jasnoniebieskie kafelki i białe szafki zupełnie nie pasowały do moich wyobrażeń, jednak, biorąc pod uwagę fakt, że nie znajdę w umywalce owłosionych golarek, a mój żel nie zniknie w tajemniczy sposób, jestem w pełni zadowolona.
Wyszłam z pomieszczenia, udając się z powrotem do pokoju, aby znaleźć w torbie coś do przebrania. Po upływie dosłownie półtorej minuty wygrzebałam z ciemnej otchłani mojego bagażu krótkie, jeansowe spodnie z wysokim stanem, które wręcz uwielbiam, od czasu, gdy kolega niesiony natchnieniem i alkoholem obciął ich nogawki, aby "wyeksponować moje nogi".  Do nich dobrałam dosyć luźny, czary podkoszulek bez nadruku. Z takim zestawem znów udałam się "do Narni", gdzie wzięłam porządny prysznic, aby zmyć z siebie stres i wszystkie wydarzenia z ostatnich dwóch dni. Następnie czym prędzej osuszyłam ciemne włosy ręcznikiem, o splotłam je w luźny warkocz, aby nie pokręciły się zbytnio, a co najwyżej pofalowały.
Czysta, pachnąca i uczesana wróciłam na dół, notując w pamięci aby nie wspominać Oliverowi o łazience, ani tym bardziej o jego ulubionych książkach zajmujących miejsce w mojej biblioteczce.
Moja biblioteczka.
Cholera, jak to cudownie brzmi. Dokładnie tak, jak imię chłopaka, wymawiane przez dochodzącą dziewczynę.
Znaczy się, tak myślę.
Sprzątnęłam talerze po śniadaniu i wyjęłam z torby Harry'ego swojego starego, ale bardzo dobrze działającego laptopa, ozdobionego naklejkami, podpisami. Włączyłam urządzenie i zmieniłam w nim ustawienia tak, że pokazywał czas zarówno u nas, jak i w Polsce. Tak, na wszelki wypadek, gdybym przez przypadek chciała pogadać z mamą albo Sue na Skype o czwartej nad ranem...
Zalogowałam się na pierwszym lepszym czacie z kamerką, w nadziei, że znajdę tak nowych znajomych. Ewentualnie popatrzę na penisy w zwodzie, albo na cycki.
Po półgodzinnym odrzucaniu propozycji cyberseksu, oglądania dziesięciocentymetrowych członków i czytania komplementów o mojej (wątpliwej) urodzie, natrafiłam na bardzo ciekawego chłopaka.
Był.. przystojny. Wręcz idealny. Jak moja biblioteczka.
Jego miętowe włosy ułożone były w irokeza. Pełne wargi zdobił srebrny kolczyk, a szyję tatuaż z motywem łapacza snów. Jego oczy były szare, niczym zachmurzone niebo, a rzęsy długie jak firany. Niejedna dziewczyna mogłaby mu ich pozazdrościć.
Nie miał na sobie koszulki, dzięki czemu jego umięśniona klatka piersiowa była idealnie widoczna. Och, ile kosztowało mnie powstrzymywanie się od przygryzienia wargi!
Napisał niemal natychmiast, a jego usta wygięły się w lekkim uśmiechu.

MattRose: Co tu robisz?

Gdyby nie wyraz jego twarzy, mogłabym pomyśleć, że nie jest zainteresowany rozmową ze mną, a mój widok wręcz go odstrasza. Na całe szczęście był wyszczerzony jak clown psychopata, co skutecznie odpędzało ode mnie takie myśli.

AnnEvans: Podejrzewam, że dokładnie to samo co Ty.

MattRose: Oglądasz erekcję niedowartościowanych facetów?

Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, nie mając pojęcia, co mogę opisać na tak oryginalne.. stwierdzenie, o charakterze pytającym, o ile coś takiego w ogóle istnieje.

MattRose: Najwyraźniej tak. Co u Ciebie?

To jakże niewinne pytanie, tak często zadawane przez znajomych mogłoby okazać się dla mnie pułapką. Musiałam zainteresować Matta (jak wnioskuję po jego nicku) swoją osobą, więc zwykłe "a nic, a u ciebie?" nie wchodziło w grę.

AnnEvans: Całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że za chwilę się roztopię. A u Ciebie?

Tak, na pewno zainteresowałam go swoją osobą. Z pewnością właśnie szuka w najciemniejszych odmętach internetu moich danych osobowych i adresu zamieszkania, a wieczorem będzie stał pod drzwiami z bukietem róż i pierścionkiem zaręczynowym.
Nie to, że miałabym coś przeciwko temu.

MattRose: Nieźle, gdyby nie fakt, że zaraz się roztopisz i będę skazany na zapadlinę umysłową innych użytkowników tego portalu.

Na mojej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech, co wywołało reakcję łańcuchową w postaci jego uśmiechu. Był zabawny, inteligentny i przystojny. Nie sądziłam, że trafię tu na kogoś takiego.

MattRose: To może zanim się roztopisz, zapytam, czym się interesujesz?

AnnEvans: Musiałabym napisać tu wypracowanie, żeby wymienić wszystko. Ale jeśli miałabym wybierać, padłoby na malarstwo, książki, koszykówkę i muzykę. A Ty?

MattRose: Widocznie mamy całkiem podobne zainteresowania. Nie dziwię się, że jeszcze się nie rozłączyłaś

AnnEvans: Mogłabym napisać to samo. W takim razie, jakiej muzyki słuchasz, Matt?

MattRose: Włącz głośnik, Ann, a się dowiesz.

Uśmiech na jego twarzy stopniowo rósł, gdy podjęłam próbę podłączenia głośników do laptopa. Zaśmiałam się cicho, wyobrażając sobie, co ktoś mógłby pomyśleć wchodząc do pokoju.
Ja, pochylona przed monitorem i Matthew wgapiony w moje ciało.
Abo odwrotnie.
Chłopak wpatrzony w monitor, którym widać mój dekolt.
Gdy w końcu uporałam się się z podłączaniem sprzętu i usiadłam wygodnie na krześle, uruchamiając dźwięk. Z głośników sączyła się doskonale znana mi melodia. Utwór instrumentalny jednego z lepszych, oczywiście według mnie,  zespołów folk-metalowych. Eluveitie - Isara.

MattRose: I jak Ci się podoba?

AnnEvans: Pytasz, jak podoba mi się jeden z moich ulubionych utworów? Cóż, muszę przyznać, że jest całkiem niezły.

Chłopak uśmiechnął się leniwie i napisał kilka słów na klawiaturze.

MattRose: Masz niezły gust muzyczny. Muszę lecieć. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy.

Uśmiechnęłam się do niego, ale nie zdążyłam napisać chociażby jednego zdania, kiedy pojawiła się ostatnia wiadomość, a mój rozmówca się rozłączył. Brzmiała ona:

MattRose: A tak poza tym, to masz całkiem fajne cycki :)

Nie, chłopaki wcale nie patrzą na biust. W ogóle. To tylko kobiety są tak zboczone, że myślą jedynie o jednym.

Przeczesałam palcami włosy, zastanawiając się, co mogłabym jeszcze porobić. Mimo, że w przeciągu trzech dni spałam może dziewięć godzin, nie działał do końca na moją korzyść. Najchętniej położyłabym się spać, bo różnica czasowa również daje mi w kość, ale jeśli to zrobię, z każdym dniem będzie trudniej. Lepiej nie ryzykować.
Podniosłam się z krzesła i zamknęłam laptopa, po czym wzięłam go pod pachę i udałam się na górę, aby się rozpakować. Odłożyłam sprzęt na biurko i wyciągnęłam z walizki równo złożone rzeczy ułożyłam na półkach te, które w razie czego mogłabym uprasować w pięć minut, a spódnice, sukienki i koszule powiesiłam na wieszakach. Nie zajęły nawet połowy szafy.
Chcąc dać odpocząć moim biednym nogom od glanów, wyjęłam moje jedyne, niezniszczone tenisówki i założyłam je, nie przejmując się wiązaniem. Związałam jeszcze ciemne włosy w kucyk, pilnując, aby żadne kosmyk nie próbował uciec. W efekcie uzyskałam grubą kitkę do połowy pleców i wygląd naćpanego szczura.
Nie wiem, co ludzie we mnie widzą.
Następnie znów zeszłam na dół, a w kuchni zastałam panów domu, rozwalonych na stole, przepracowanych i głodnych. Zrobiłam dwa kroki w tył, próbując usunąć im się z pola widzenia, ale na marne. Oli odwrócił głowę w moją stronę i z uśmiechem godnym Cheshire Cata, rozkazał:
-Idź do sklepu.
Niedoczekanie.
-Sam idź - odmruknęłam.
-Mogę iść z tobą, jak bardzo chcesz, ale ostrzegam cię, nie kąpałem się od dwóch dni, więc raczej nie będziesz miała szans na podryw.
-Idę tylko do supermarketu, nie na dziwki - wzruszyłam ramionami.
-Idziesz! Sama to powiedziałaś! - wykrzyknął, a ja z niedowierzaniem przyglądałam się temu wyszczerzowi. Nie mam zielonego pojęcia, jakim cudem zmieścił się na jego twarzy.
Westchnęłam pokonana i zgarnęłam ze stołu listę zakupów, którą pobieżnie przejrzałam, pieniądze, torbę, którą dawniej nosiłam do szkoły, a od jakichś dwóch lat służy jako torba na zakupy i powłócząc nogami udałam się do najbliższego sklepu.

Muszę się pochwalić, tym razem udało mi się nie zgubić.
Spokojnym, spacerowym tempem pokonywałam odcinek drogi między parkiem, a boiskami, co chwila poprawiając na ramieniu torbę. Gdybym była chudsza, pewnie przeważyłaby mnie.
Na całe szczęście, nigdy nie miałam kompleksów związanych z moim ciałem. Z twarzą - owszem, mam do tej pory, a zawdzięczam je moim kochanym znajomym z poprzedniej szkoły.
Przyznam, ich żarty były zabawne.
Przez tydzień.
Następne lata już nie.
Pogrążona we wspomnieniach, które miałam zostawić za sobą, pokonałam zakręt i.. potrąciłam kogoś.
Jeśli to będzie Biersack, to chyba się powieszę.
Podniosłam głowę i odwiesiłam plany samobójstwa. Przede mną stał chłopak o bardzo znajomej twarzy.
-No kurwa, jak chodzisz dzie... Ann?
-Cześć Matt.

-------------------------------------------------------------------
Nienawidzę.
Bleggera.
Bardzo.
Ktoś chyba mnie zgłosił i ujebali rozdział. Jakim prawem?
No nic.
Chciałabym was prosić o komentowanie, bo to wkurzające, jak jest tyle wejść, a mało kto raczy poświęcić kilka sekund na napisanie jednego zdania.
Ja pisze rozdziały po 5h!
Błagam, komentujcie *tak, poniżam się dla was*
Do piątku!


piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział 3

Dobra. Muszę wziąć się w garść. To przecież była prosta droga! Na pewno dam radę dojść do domu. To przecież nic trudnego. Wystarczy skręcić kilka razy... Och, jestem dorosła, to jasne, że sobie poradzę!
Koga ja oszukuję, przecież jestem tylko beznadziejnym, malutkim człowieczkiem w obcym mieście. Nie jestem dorosła, jest najprawdopodobniej po północy, a ja nie mam zielonego pojęcia, gdzie do cholery jestem. Zgubiłam się, tak? I się boję. Bardzo.
Mam wrażenie, że od dłuższego czasu za mną idzie. Pomyślicie: nie, na pewno nie! Przecież to ogromne miasto, jest dużo ludzi i na pewno ktoś po prostu idzie w tym samym kierunku, co ja!
Nie.
Spoglądałam za siebie kilka razy. Przyłapałam go, jak mnie obserwował. Wręcz czułam, jak przewierca mi plecy swoim spojrzeniem. Za każdym kolejnym razem przystawał, wiązał byty, lub zaczynał rozglądać się po okolicy. Gdy znów zaczynałam iść, on ruszał znowu.
Co prawda, odległość między nami była zachowana, ale przebiegnięcie stu metrów zajmuje średnio 14 sekund. Wystarczyłoby, abym zatrzymała się chociażby po to, żeby zawiązać glana, a już mógłby mnie dorwać, obezwładnić, wsadzić do wozu i wywieźć do pierwszego lepszego burdelu!
Właściwie, o czym ja do jasnej cholery pieprze?
Postanowiłam zrobić coś dla odstresowania. Wyciągnęłam telefon, który już od dobrego miesiąca służył jedynie do słuchania muzyki, bo nie chciało mi się iść do sklepu po kartę. Następnie włożyłam do uszu słuchawki i czekałam, aż piosenka się zacznie.

I am a man who walks alone
And when I'm walking a dark road
At night or strolling through the park

When the light begins to change
I sometimes feel a little strange
A little anxious when it's dark

Fear of the dark, fear of the dark
I have a constant fear that something's always near
Fear of the dark, fear of the dark
I have a phobia that someone's always there 


Nie, no, to są chyba jakieś jaja. No kurwa, telefonie, serio? 
Postanowiłam, że najpierw wrócę do domu i pomartwię się o reakcję ojca, później zajmę się chodzącymi za mną psycholami. A tu co? Fear of the dark!
Obrażona na cały świat, a w szczególności na psychopatę śledzącego mnie i na mój kochany, zawsze mnie rozumiejący telefon, przemaszerowałam przez bogatsze osiedle, próbując wzrokiem odnaleźć cokolwiek, co mój najcudowniejszy, najgenialniejszy, najwspanialszy mózg pozostawił w mojej pamięci.
Gdy mijałam ostatnią posiadłość, zauważyłam całkiem znajomy, różowawy budynek, którego okna zasłonięte były od środka białymi firanami.
Miałam ochotę skakać ze szczęścia. Dalej droga była banalnie prosta. Skrzyżowanie, trzy przecznice, a później już z górki. Dosłownie, bo droga biegła w dół.
Wiem, mało zabawne.
Kierując się prostą zasadą "nie oglądaj się za siebie, bo ci z przodu ktoś przyjebie", przeszłam przez park, plac zabaw oraz skrzyżowanie.
Byłam blisko.
Pokonując przecznicę dzielącą mnie od "ostatniej prostej" zajęłam się obserwowaniem domów, aby chociaż na chwilę zapomnieć o obserwującym mnie psycholu. Wszystkie wyglądały praktycznie tak samo. Białe, bądź beżowe z ciemnymi dachami, zamykanymi okiennicami i bielutkimi płotami. Dokładnie tak, jak zwykle wyglądają w nudnych, amerykańskich komediach o nieprzeciętnie ciekawych obywatelach i ich cudownym życiu miłosnym, bądź rodzinnym, które sypie się, a później układa z powrotem.
W tamtym momencie postanowiłam sobie dwie rzeczy: przestanę oglądać amerykańskie filmy i.. nigdy więcej nie będę chodziła w nocy w słuchawkach.
Gdybym tego nie robiła, byłabym skupiona na drodze do domu. Usłyszałabym jego kroki. Ciężki oddech zaraz za sobą. Mogłabym uciec. 
Teraz stałam jak sparaliżowana, czując na ramieniu zaciskającą się dłoń. Nerwowo przełknęłam ślinę i powoli obróciłam, spodziewając się zobaczyć faceta w kominiarce z gazem pieprzowym, albo nożem w ręku.
Pomyliłam się.
Przede mną stał młody mężczyzna. Niebieskooki blondyn z szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy. 
Andrew Dennis Biersack we własnej osobie, proszę państwa! Śmierdzący wódką, a właściwie bardziej rozwodnionym, posłodzonym spirytusem, papierochami i klubowym kiblem, gdzie prawdopodobnie bzykał jakąś laskę.
Moje marzenie się spełniło.
-Co tak śliczna dziewczyna jak ty robi na ulicy tak późno, całkiem sama? - spytał zniekształcając niektóre słowa i spojrzał nie na moją twarz, a cycki.
Dobra nasza. Nie pamięta mnie i jest tak pijany, że może nie zapamięta mnie w ogóle. Jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, będę wolna od tego palanta na stałe. 
-Jestem dziwką, nie wiesz? - odpowiedziałam sarkastycznie wyrywając ramie z jego uścisku. Skrzywił się.
-Och, Annie, powinnaś być milsza, wiesz? Nie boisz się?
Taki chuj.
-Ciebie miałabym się bać? - uniosłam jedną brew cofnęłam dwa kroki w tył, a następnie odwróciłam i znów zaczęłam iść w stronę domu, od którego dzieliło mnie zaledwie jakieś pięćdziesiąt metrów.
-Powinnaś. Co, jeśli okazałbym się gwałcicielem i chciał pieprzyć cię w tą okrągłą dupę całą noc? Nie mogłabyś nic zrobić, bo jesteś taka mała i bezbronna... Zrobiłbym z tobą wszystko, czego bym chciał.
Zatrzymałam się i zacisnęłam mocno pięści, żeby przypadkiem jedna z nich nie wylądowała na jego oku, nosie, bądź zębach. Musiałam skupić całą siłę woli, żeby tak się nie stało.
-A jednak się mnie boisz... Wielka szkoda, bo miałem nadzieję, że dostanę chociaż buzi na dobranoc.
-Wiesz co, Biersack?- mruknęłam wykonując półobrót i patrząc wprost w jego błyszczące oczy. - Jesteś dupkiem. I idiotą. Nie chodzi mi o to, że chcę cię obrazić. Nie mam w zwyczaju od tak naskakiwać na ludzi, bez żadnego powodu. Ty jesteś wyjątkiem. Od samego początku irytuje mnie twoja osoba. Nie jesteś panem całego świata! To, że płaskie małolaty na ciebie lecą, nie oznacza jeszcze, że jesteś najcudowniejszym mężczyzną świata. Bo nie jesteś w ogóle mężczyzną. Jesteś na poziomie skretyniałego szesnastolatka z ogromnym ego, a zachowujesz się tak, jakbyś był ponad wszystkim. Myślisz, że każda na ciebie leci, wystarczy, że spojrzysz w jej oczy, albo skomplementujesz? Nie. Powinieneś się wstydzić. A ty wręcz przeciwnie, szczycisz się swoim idiotyzmem - powiedziałam najbardziej jadowitym tonem, na jaki było mnie w tamtej chwili stać i kręcąc swoją "okrągłą dupą" pokonałam ostatnie metry dzielące mnie od domu. Przeskoczyłam przez furtkę, nie przemęczając się jej otwieraniem i wyjęłam z kieszonki klucze. Otworzyłam drzwi od domu i przed wejściem do środka spojrzałam na ulicę.
Stał tam. Z miną zbitego psa patrzył na mnie, a później przeszył mnie na wylot jednym prostym słowem:
-Przepraszam.

Och, spłonę za to.

Skrzywiłam się, czując na twarzy promienie słońca. Spało mi się zdecydowanie zbyt dobrze, żebym właśnie teraz miała się budzić. Co prawda, nie pamiętam dobrze, gdzie zasnęłam, ale na pewno tutaj będę spała częściej.
O ile nie jest to łóżko Biersacka.
Niechętnie otworzyłam oczy, aby upewnić się, że jestem w swoim domu. Potwierdziło się. Leżałam na mojej ukochanej kanapie, pachnącej motocyklami, szorstkiej i pozszywanej w niektórych miejscach, przykryta kraciastym kocem z łaskoczącymi frędzlami. Było idealnie.
-Gdzieś ty była całą noc?!
BYŁO. BYŁO - czas przeszły. Ja za chwilę też będę tylko w czasie przeszłym.
-Cześć tato - uśmiechnęłam się niewinnie i podniosłam na łokciach. - Byłam u Carolyn. Spokojnie, nic mi się nie stało i nie wróciłam wcale późno. Musieliście wcześnie zasnąć.
-Za karę zrobisz śniadanie - zdecydował Harry, zrywając ze mnie koc. Uśmiechnął się z wyższością i zafalował brwiami. Widząc, że nie mam zamiaru ruszyć mojego "okrągłego tyłka" z kanapy powiedział - Chcesz, żebym ja je zrobił?
Nie musiał mnie więcej przekonywać.
Okej, Harry był świetnym ojcem, ale gotować absolutnie nie potrafił. Mylił przyprawy, nie mówiąc już o jego ciastach, z których można by budować mury obronne. Nawet czołg by się przez nie nie przebił.
Nie minęło pięć minut, a do kuchni przyszedł rozczochrany Oli. Oczywiście, nie raczył się ubrać: paradował w samych bokserkach.
Które były w bałwanki.
Dlaczego ja patrze na jego krocze?
Ratunku.
-Ann, nie gap się z łaski swojej na mojego kutasa, okej? - mruknął zaspanym głosem, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
-Nie nazwałeś go jeszcze?- uniosłam jedną brew.
-Nie mam pomysłu na imię - odpowiedział kładąc ręce na moich biodrach i patrząc przez ramię na śniadanie, które robiłam właśnie dla niego.
-Nazwij go Kotek - zaproponowałam odchylając głowę i kładąc ją na jego ramieniu.
-Kotek?
-No wiesz, jak powiesz do dziewczyny, żeby pogłaskała Kotka, nikt nie domyśli się o co chodzi -wyjaśniłam z bananem na twarzy.
-Jesteś chora siostrzyczko - wymruczał mi do ucha. - A teraz szybciej rób mi te tosty, bo padam z głodu.
-Ja jestem chora?- uniosłam jedną brew. - Kto chodzi przy siostrze w gaciach i jeszcze ją wtedy tuli?
-Kto wymyśla imiona dla kutasa własnego brata? - odpyskował.
Wtedy właśnie do kuchni wszedł tata, ubrany w zwężane jeansy, czarną, luźną (przynajmniej na mnie) koszulkę Huntera z autografami oraz sfatygowane trampki, w których chodził od niepamiętnych czasów. Czyżby jeszcze dzisiaj nie musiał iść do pracy?
-Oboje jesteście dziwni. Na szczęście, to nie moja wina, tylko listonosza- zaśmiał się i poczochrał mi włosy, po czym usiadł do stołu, zaraz obok swojego (?) syna. - To jak będzie z tym śniadaniem?
-Musimy poczekać na listonosza. W końcu, robię to śniadanie tacie, tak? - uniosłam jedną brew po czym postawiłam przed Olim placki bananowe z miodem.
Jakby co, tylko to znalazłam w szafce i lodówce. Miód, jajka i banany. Uczta godna rodziny królewskiej.
-Nie zapominaj, że prawdziwym tatą jest ten, który cię wychował, a nie ten, który spłodził.
-Spoko. Kiedyś powiem to swojemu mężowi, gdy będzie się awanturował o zdrady - wyszczerzyłam ząbki w uśmiechu pełnym satysfakcji i samozadowolenia. - A tak w ogóle, to chyba podpierdzieliłeś mi koszulkę.
-Jest męska - wzruszył ramionami zabierając Oliemu jednego placka, za co, rzecz jasna, dostał łyżką po łapach.
Oni chyba nigdy nie dorosną.
-No ale chciałam ją założyć! To moja ulubiona! Z resztą, nie słuchasz Huntera, więc oddaj, no już.
-Własnemu ojcu każesz się rozbierać?
-Ale ty nie jesteś listonoszem...
Ojciec spojrzał na mnie tak, jakby chciał mi ukręcić łeb. W sumie, pewnie właśnie tego chce. Nie dziwię mu się. Sama też na jego miejscu chciałabym to zrobić.
Zakończyłam smażenie placków dla taty, po czym podałam mu je i nie zważając na ich pytania o treści: "a ty nie jesz?", rozpoczęłam mozolną wędrówkę po drewnianych schodach na górę. W połowie drogi usłyszałam krzyk Olivera:
-Annie! Zamieniłem pokoje! Ty masz ten drugi!
-Ale... Ja chciałam tamten!
-Nie obchodzi mnie, co chcesz! Nie będę spał w babskim pokoju!

Boże, chcę umrzeć już teraz, zanim zabiję tego kretyna na śmierć.

----------------------------------------------------------------------------
Nie rozumiem, o co chodzi z tym bloggerem. Albo nie dodaje komentarzy, albo usuwa rozdziały. Omal nie dostałam zawału, jak zobaczyłam, że to gówno mi się usunęło. 
*błogosławię, że dzięki swojej (nikłej) inteligencji zapisałam go wcześniej w Wordzie*
W każdym razie, miałam też szansę zmienić końcówkę *na całe szczęście, bo chciałam coś jeszcze dopisać*
Także no.
I niedługo nowy.