niedziela, 6 sierpnia 2017

Rozdział 21

Mogłam się spodziewać wszystkiego - że nikt nie wyjdzie po mnie do szkoły, nikt nie będzie chciał nieść mojej torby, nikt nie zrobi mi gorącego obiadu. Ale nawet nie pomyślałabym o tym, że do własnego domu będę musiała wchodzić, niczym włamywać, przez kuchenne okno.
Naprawdę nie mam pojęcia jak to się stało, że nikogo nie było w domu o tej porze. Tata powinien wrócić już z uczelni a Oliver... Oliver nie ma bogatego życia towarzyskiego. Przecież wszystkie zasady kierujące wszechświatem mówiły, że obaj będą na mnie czekać!
Z trudem wtargałam przez okno torbę, tłukąc przy tym dwie szklanki, a potem sama podciągnęłam się na parapet i przełożyłam nogi do środka. W tamtej chwili błogosławiłam tatę za to, że zapomniał na dobre o założeniu alarmu.
Korzystając z ich nieobecności zadzwoniłam w końcu do mamy, żeby opowiedzieć jej o wszystkim, co działo się przez ostatnie cztery dni - o opaleniźnie Matta, moim nietypowym miejscu na sen, o tym, jak spektakularnie schrzaniliśmy mecz o mistrzostwo i wylądowaliśmy na drugim miejscu podium. Pokusiłam się nawet o spytanie jej, jak się miewa Sue, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że to nie do końca dobry pomysł. Przez bitą godzinę słuchałam o tym, że zastanawia się nad rzuceniem studiów, wysłała CV do każdej możliwej firmy ale żadna nie odpowiedziała i zaczęła poważnie myśleć nad zrobieniem kursu kosmetycznego.
Nie mam pojęcia po co, Sue jest niekwestionowaną mistrzynią makijażu, fryzur, wszystkiego, co związane z urodą.
Według mamy babcia czuła się coraz gorzej, a choroba postępowała. Lekarze wykluczyli kolejną operację, jasno sugerując przy tym mamie, że nie dałaby ona rewelacyjnych rezultatów, a tylko sprawiła wiele problemów i unieruchomiła babcię do końca. Mama nigdy nie chciała żeby babcia była nieszczęśliwa. To dlatego, gdy dwa lata wcześniej tata dostał ofertę pracy i zaplanowaliśmy przeprowadzę, mama zdecydowała się zostać. Babcia nie chciała wylatywać do Stanów, chciała resztę życia spędzić w miejscu, gdzie się wychowała.
To dlatego najpierw wyjechał tata. Kupił dom i stopniowo go wykańczał. Potem wprowadziliśmy się my. Mama i Sue miały dołączyć do nas, gdy babcia odejdzie.
Po kolejnej godzinie gadania o głupotach, obgadywania chłopaków, tłumaczenia zawiłych relacji Olivera z dosłownie każdą poznaną dziewczyną, pożegnałam się z mamą i odetchnęłam. Zawsze po takiej rozmowie miałam wrażenie, że źle zrobiłam, zostawiając je same. a potem przypominam sobie, że mam ojca, który od dwóch lat nie zamontował systemu antywłamaniowego i wszystkie wątpliwości magicznie znikają.


***

- Możesz mi wytłumaczyć jak to się w ogóle stało, że trener pozwolił wam wyjść gdziekolwiek dzień przed finałem? - spytał mnie Andy, gdy czekaliśmy na hamburgery które według karty dań miały być większe od naszych głów.
Wzruszyłam teatralnie ramionami i oparłam głowę na łokciu, a potem jakby nigdy nic uśmiechnęłam się rozkosznie.
- Poczekaliśmy aż zaśnie, a potem wyszliśmy, żadna filozofia.
- I się schlałaś.
- Jak największy menel.
- Gratuluję, wygrywa pani główną nagrodę w kategorii "Największa Ofiara Losu" i drugą nagrodę w kategorii "Wrogowie Odpowiedzialności i Rozsądku".
- Drugą? - Zmarszczyłam brwi, starając się nie zdradzać swojego rozbawienia.
- Pierwszą dostaje pomysłodawca. - mrugnął do mnie i zerknął w kierunku kelnerki, która po raz już piąty ominęła nasz stolik.
- Dobrze że nie wybierali najgorszych zawodników meczu - stwierdziłam w końcu, lekko kopiąc go w łydkę. - Musieliby przyznać nagrody całej drużynie - dodałam i zabrałam ręce ze stołu, gdy średnio rozgarnięta dziewczyna w kostiumie kelnerki postawiła przed nami nienaturalnie wielkiego burgera.
Minęła chwila, nim kontynuowaliśmy rozmowę, bo Andy prawie od razu zajął się jedzeniem, a ja, nie czekając, poszłam w jego ślady.
- Właściwie, co to za niecierpiąca zwłoki sprawa, o której tak bardzo chciałaś ze mną porozmawiać? - spytał, starając się spojrzeć na mnie przed wzięciem kolejnego kęsa.
Przez chwilę zastanawiałam się, co zrobić, żeby nie zabrzmieć jak zdesperowana dziewczynka, która prosi ostatniego możliwego chłopaka, żeby poszedł z nią na bal.
Chwila, ja byłam właśnie taką dziewczynką.
- Dyrekcja powiedziała, że nasza obecność jest obowiązkowa - zaznaczyłam po kilku minutach, gdy skończyłam cały swój wywód o zimowym balu, który szkoła zdecydowała się przywrócić ze względu na nasze (prawie) zwycięstwo.
Andy spojrzał na mnie, przechylając głowę z zainteresowaniem. Potem zerknął na mój talerz, gdzie po burgerze nie został najmniejszy ślad i zmarszczył brwi, jakby nagle stracił cały wątek.
- Dziewczyno, ty masz takie głębokie gardło, czy potrafisz otworzyć buzię jak te postaci z kreskówek?
Tym razem to ja zbita z tropu zmarszczyłam czoło i wyprostowałam się, po chwili jednak odzyskałam rezon.
- Zależy co uważasz za większą zaletę.
Chłopak przewrócił oczami.
- Co ja mam do tego?
- Jeśli pójdę sama, stwierdzą, że jestem ofiarą - westchnęłam cicho.
- A Oliver? Nie możesz pójść z Oliverem?
- Wtedy stwierdzą, że jestem jeszcze większą ofiarą.
Andy pokręcił głową, a potem uśmiechnął się półgębkiem i szturchnął mnie lekko. Odebrałam to jako całkiem dobry znak.
- Dobra, pójdę z tobą. Ale cały wieczór będziesz grzeczną dziewczynką, nie będziesz piła, paliła papierosów, jointów i nie zrobisz niczego, po czym twój tata byłby zmuszony mnie zabić.
- Stawiasz bardzo trudne warunki - mruknęłam żartem, a on pokręcił głową.
- W takim razie będziesz ofiarą - wzruszył ramionami, robiąc wyjątkowo niewinną minę, a potem uśmiechnął się szyderczo.
- W takim razie deal - zdecydowałam.
- Będziesz grzeczną dziewczynką, Annie Evans?
- Będę grzeczną dziewczynką.

Wcale nie byłam grzeczną dziewczynką.


------------------------------------------------------------------------------------------
Powiedzmy, że jest kwiecień XD
Zjadło mnie życie i zupełnie inne zajęcia, wybaczcie. Jakoś pochłonęło mnie ostatnio malowanie, nawet nie mam ochoty czytać. No i oglądanie filmów i seriali, to jeszcze bardziej.
Mam nadzieję na chociaż najmniejszy odzew (nie ma weryfikacji, zostaw po sobie chociaż kropeczkę, słowo, biedronkę, cokolwiek). Do końca wakacji raczej nie zdążę skończyć, bo zaplanowałam jeszcze sześć rozdziałów a mam zamiar poprawić pierwsze cztery bo moja koncepcja zupełnie się zmieniła.
Cieszcie się resztą wakacji!

Dobrej nocki
Jerry

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział 20

Z trudem zeskoczyłam z ostatniego schodka autobusu i odetchnęłam rześkim powietrzem popołudniowego San Francisco. Słońce wcale nie ogrzewało, a każdy silniejszy podmuch wiatru sprawiał ból porównywalny do setek maleńkich igiełek powoli wbijających się w nieprzyzwyczajoną skórę.
Wcisnęłam dłonie głębiej do kieszeni i na krótką chwilę przymknęłam oczy. Zakołysałam się na palcach, licząc do dziesięciu z cichutką nadzieją, że to pozwoli opanować mi drżenie. Cienka kurtka, którą w pośpiechu założyłam wychodząc z domu niewiele dawała. Żałowałam, że nie zabrałam czapki ani szalika.
 - To jak, Evans, gotowa, żeby skopać tyłki innym? 
Odwróciłam się w stronę czekających na mnie chłopaków i pokręciłam głową z rezygnacją. Trzy dni wcześniej dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy wylosowani na tych nieszczęśników, którzy zaraz po oficjalnym otwarciu zawodów grają pierwszy mecz. 
Nie było nikogo, kto cieszyłby się z tego powodu. Trener do tej pory nie do końca wiedział, kogo wystawi w składzie podstawowym, a kto będzie miał szczęście i zasiądzie na ławce rezerwowych, w małej loży szyderców. 
 - Pewnie. Lepiej żeby tak było, bo mój tyłek nie jest gotowy na skopanie - zażartowałam gorzko.
Szkoła zameldowała nas w motelu niedaleko miejsca, gdzie miał rozegrać się turniej. Dyrekcja podobno uznała, że to będzie znacznie łatwiejsze i wygodniejsze od schronisk młodzieżowych, które nam zaproponowano. Naoglądali się chyba seriali paradokumentalnych i pomyśleli, że komuś strzeliłoby do głowy zasabotowanie nas.
Jako jedyna dziewczyna dostałam malutki pokoik jednoosobowy między składzikiem na miotły i recepcją. Mieściło się w nim jedynie łóżko polowe, mała komoda i drążek we wnęce ze smętnie zwisającymi z niego wieszakami.
Po rozpakowaniu większej części swoich rzeczy usiadłam na łóżku, postanawiając poukładać sobie wszystko w głowie. Zbyt dobrze wiedziałam, że gdy po raz pierwszy zobaczę boisko, nie będę potrafiła ani na chwilę skupić myśli na czymś innym, niż gra.
Pomyślałam o tym, co muszę zrobić zanim wyjedziemy. Wypakowałam z torby kalendarzyk ze skrótami notatek z lekcji i dokładnie zapisanym planem, kiedy i czego mam się uczyć, listę rzeczy, które zabrałam i o których nie mogę zapomnieć gdy będziemy wracać, książkę i pudełko ciastek do pocieszenia po (oby nie!) przegranym meczu. Na samym końcu odnalazłam telefon. Odczytałam wszystkie powiadomienia o nieodebranych połączeniach od taty i zawahałam się na chwilę. Potem weszłam w wiadomości.
Dojechaliśmy. Wszystko OK.
 Przez kilka sekund wpatrywałam się w ekran. Nacisnęłam wyślij, wyłączyłam telefon i wyszłam z pokoju, postanawiając, że te trzy dni nie będą częścią mojego zwyczajnego życia.


***


Rozgrzewaliśmy się dobre pół godziny, żeby przywyknąć do nowego miejsca. Obserwowałam z uwagą pozostałe jedenaście drużyn, zastanawiając się, które z nich są silniejsze od nas. Wyławiałam osoby, których rozgrzewka przypominała moją leniwą wieczorną gimnastykę i takie, które już teraz zachowywały się, jakby grały mecz o mistrzostwo.
My postanowiliśmy znaleźć złoty środek, więc po kilku rundkach dookoła sali przystąpiliśmy do rozgrzewki szczegółowej, na każdą z partii ciała. Nie lubiłam jej, zawsze była dla mnie wyjątkowo bolesna, ale na boisku przynosiła oczekiwany efekt.
Trener rozgrzewał się z nami, tłumacząc przy tym taktykę i wybierając osoby, które miały zagrać w głównym składzie. Nie znalazłam się w nim, bo, jak trener słusznie zauważył, byłam na turnieju jedynym zawodnikiem płci żeńskiej, co więcej - najmniejszym zawodnikiem.
Pierwszą i drugą kwintę wygrywaliśmy. Publiczność odliczała już sekundy do końca drugiej kwinty, gdy jeden z przeciwników z całym impetem wpadł na naszego rozgrywającego, Steve'a.
Steve upadł, złapał się za kostkę. Leżał. Czułam, że już nie da rady wstać, a to mogło oznaczać tylko jedno.
 - Evans, w trzeciej kwarcie wchodzisz.
Jęknęłam, zrezygnowana i przygryzłam mocno wargę, obserwując jak sędzia próbuje podnieść naszego kolegę, a ten z jękiem bólu łapie jego ramię i podpierając się na jednej nodze, schodzi z boiska.
 - Rzucisz za niego wolne.
Spojrzałam na trenera, jak gdyby postradał rozum (bo najwyraźniej właśnie tak było) i pokręciłam głową.
 - Nie ma mowy. Wszystko zepsuję. Niech wejdzie ktoś inny.
 - Evans, ty leniwa buło*, nie przyjechałaś tu, żeby siedzieć na ławce. Wejdziesz tam i zagrasz, zrozumiano? To polecenie.
Chciałam już coś odpowiedzieć, ale głos uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam jak Steve opada ciężko na ławkę, pokazując pielęgniarzowi wykręconą w dziwny sposób stopę. Gdy usłyszałam "wybicie ze stawu", zbladłam chyba tak samo mocno jak sam zainteresowany.
 - Zagram - mruknęłam cicho.
Do końca przerwy dogrzewałam się, starając zrelaksować i zignorować zaciskający się w moim żołądku supeł. Czułam, jak presja wywierana przez trenera i chłopaków powoli mnie miażdży, pozbawia oddechu i resztek pewności siebie. Pomyślałam o tym, ile frajdy sprawiała mi kiedyś gra, o tym, jak wiele byłam gotowa poświęcić dla tych zawodów. Czy gdyby w tej chwili lekarz dał mi wybór, zdecydowałabym tak samo? Byłabym w stanie poświęcić zdrowie dla kilku minut spędzonych na boisku? Nie. Wolałabym spędzić dzień jak zwykle, przesiedzieć pół dnia na lekcjach a potem zaopiekować się dziećmi sąsiadów.
Gwizdek.
Zawodnicy wrócili na boisko i ustawili się przy koszu, a ja stanęłam z piłką na linii rzutu. Mocniejszy skurcz sprawił, że niemal zgięłam się z nerwów. Nawet najniższy zawodnik przeciwnej drużyny przewyższał mnie o głowę.
Zrobiłam dwa kozły i rzuciłam, zamykając przy tym oczy. W niemal idealnej ciszy słyszałam, jak piłka odbija się od tablicy i wpada do kosza, uderzając o siatkę. Odetchnęłam z ulgą. Złapałam piłkę podaną przez sędziego.
Rzuciłam.

***

Około drugiej nad ranem walenie do drzwi wyrwało mnie z głębokiego snu. Jęknęłam żałośnie, starając się podnieść na obolałych z wysiłku ramionach. Mięśnie bolały mnie gorzej niż tego dnia, gdy Jennifer uznała że poradzę sobie ze szpagatem bez wcześniejszego rozciągania i docisnęła mnie z całej siły do ziemi, a rozegraliśmy dopiero jeden mecz! Bałam się myśleć, jak będę się czuła po zakończeniu całego turnieju, skoro dwadzieścia minut gdy wyczerpało mnie niemal całkowicie.
Zdołałam się podnieść dopiero po kilku chwilach, kiedy pukanie do drzwi stało się zbyt natarczywe żeby udawać, że jest tylko wymysłem zbyt zmęczonego umysłu.
Otworzyłam, skrzywiona i zmarszczyłam brwi, gdy trzy ciemne postaci tak po prostu wtargnęły do mojego pokoju bez żadnego zaproszenia. Nim moje oczy przywykły do mdłej ciemności, zdążyłam rozważyć wszystkie możliwości tożsamości moich gości, łącznie z rosyjską mafią (odrzuciłam ten pomysł bardzo szybko, bo gdyby to byli oni, leżałabym już na ziemi obok rozpryśniętych kawałków własnego mózgu).
 - Oficjalnie konfiskuję twój pokój na rzecz osób, które nie siedziały przez pół meczu na dupie - rozległo się w mroku, a ja już byłam (nie to, że wcześniej miałam jakieś wątpliwości) pewna, że przybyszami nie są członkowie mafii.
No, chyba że szkolnej.
 - Jakim prawem ona ma pokój z daleka od płaczących bachorów? - fuknął jeden z moich kolegów, a po skrzypnięciu łóżka wywnioskowałam, że właśnie na nim zaległ.
Sekundę później odpowiedział mu drugi, wyższy głos.
 - Bo ona będzie się kiedyś z takim użerała codziennie, a my nie.
 - Tylko jeśli to rozegramy - stwierdził trzeci, należący do Rose'a.
Łóżko skrzypnęło przeciągle, coś dziwnie chrupnęło i rozległ się głuchy, zduszony jęk. Nie chciałam wiedzieć, kto i jak położył się na biednym Marku.
 - Chciałbyś zmieniać pieluchy całe dnie?
Odpowiedziało ciche bulgotanie.
 - Muszę wąchać ciebie całe dnie, pieluchy to pryszcz - zażartował Morgan i zaśmiał się wysoko, zupełnie jakby mutacja znów opanowała jego głos.
 - Sam jesteś pryszcz. Jeden wielki pryszcz.
Chcąc zmusić ich do zamknięcia się, zapaliłam światło. Naprawdę niewiele brakowało, żebym rzuciła się na nich z pretensjami. Na całe szczęście nim to zrobiłam powstrzymał mnie jeden, maleńki szczegół w wyglądzie Matta.
Był pomarańczowy. Jak cholerna mandarynka.
 - No i co się gapisz? To przez to światło - burknął, gdy parsknęłam histerycznym śmiechem i oparłam o ścianę.
Tym samym uciął dyskusję o barwie, jakiej nabrał, jak się okazało, kąpiąc się w silnym samoopalaczu. Potem obrażony siłą wyprowadził wszystkich, łącznie ze mną z mojego pokoju i zamknął się w nim od wewnątrz.
Z konieczności poszliśmy spać do drugiego pokoju.
Przyznam szczerze, raz już zdarzyło obudzić mi się w czyimś towarzystwie, chociaż zasypiałam sama. Tym razem jednak obudziłam się w towarzystwie wielu ludzi - bo pod jednym ze stołów na małej stołówce w porze śniadania.
Mimo, że opalenizna Matta trzymała się przez kilka dni, nie odważyłam się zażartować z niego nawet jeden raz.

***

Naprawdę nie wiem jak to się stało, że dzień przed ważnym meczem o mistrzostwo dałam się namówić na wyjście z chłopakami do baru, a potem na jednego... i czwartego drinka. Najmocniejszego, to oczywiste, przecież inne są dla bab. Nie wzięłam pod uwagę faktu, że faktycznie jestem babą i byłam już lekko pijana.
Najbardziej męczyło mnie to, że przed wyjściem chyba flirtowałam z jakimś facetem. Mimo, że siedziałam daleko od chłopaków, czułam na sobie zapach męskich perfum i papierosów miętowych. Chcąc się upewnić, że mój zamglony alkoholem umysł nie próbuje zrobić ze mnie kretynki, podniosłam się ze swojego siedzenia w autobusie i rozejrzałam z uwagą. Nim natrafiłam wzrokiem na moich kolegów, zatoczyłam się na siedzeniu przynajmniej dwa razy i uderzyłam głową w szybę, nabijając sobie niezłego guza.
Wyszłam z tego prawie zwycięsko i gdy już zaczęliśmy wjeżdżać pod górę, zachęcona wizją szybkiego ślizgu na sam koniec autobusu, wstałam i w pijackim tańcu potoczyłam się na siedzenie obok nich.
 - Jak ma na imię mój chłopak?-spytałam.
Głośno i wyraźnie.
Na calutki autobus.
Alkohol nie zrobił ze mnie kretynki. To moja własna zasługa.


____________________________________________________________
To miało wszystko być inaczej, ale zacinająca się spacja była zbyt wkurzająca ;-;
Mam nadzieję że się nie pogniewacie, ale kolejne rozdziały przewiduję dopiero w drugiej połowie kwietnia ze względu na to, że cały marzec mam zawalony... wszystkim, dosłownie, a potem są egzaminy gimnazjalne które muszę napisać dobrze.
Może w takim razie, skoro macie dużo czasu,wprowadzimy MALUTKI limit?

4 komentarze - nowy rozdział

Miłego wieczoru gołąbki

piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 19

Leżąc w łóżku z gorączką wiele rozmyślałam o tym, co dzieje się poza obrębem mojego pokoju. Czy ktokolwiek z drużyny pomyślał już o zastępstwie na zawody stanowe? Jak bardzo wściekły będzie trener, gdy dowie się, że lekarz jasno zakazał mi jakiejkolwiek gry przynajmniej przez najbliższy miesiąc? Czy ktoś będzie tak miły i zdecyduje się w końcu przynieść mi, teraz już pewnie metrową górę notatek i zadań z lekcji, które będę musiała nadrobić kiedy będę już w stanie samodzielnie wstać i zejść na dół, żeby zrobić sobie chociażby herbatę?
Udało mi się odnaleźć odpowiedź na gnębiące mnie pytania już czwartego dnia, gdy natarczywe pukanie do drzwi przerwało na dobre mój słodki letarg.
 - Wejść - mruknęłam ochryple. Mój głos, osłabiony już przez chorobę brzmiał tak słabo, że sama ledwie usłyszałam swoje słowa. Odchrząknęłam i powtórzyłam: - Wejść!
Drzwi skrzypnęły, a potem otworzyły się odrobinę i przysięgam, gdybym nie miała gorączki, pomyślałabym, że zaczynam być obłąkana, bo zobaczyłam bardzo wyraźnie stojącego w progu Matthew Rose'a, który uparcie unikał ze mną jakiegokolwiek kontaktu.
 - Cześć - powiedział, jakby skrępowany i podszedł do łóżka.
Jego krok przestał być tak pewny i sprężysty, a ton głosu wyrażał niemałe zażenowanie zaistniałą sytuacją. Chyba nie spodziewał się podobnie jak ja, że będzie jedynym, który odwiedzi mnie i pomoże przetrwać chorobę.
Przygładziłam nieumyte i nierozczesane włosy, żeby nie przypominały ptasiego gniazda i z trudem podciągnęłam się, żeby usiąść na łóżku. Byłam aż nazbyt świadoma opłakanego stanu mojej cery więc nie zdziwiłam się, że skrzywił się, gdy na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na mojej twarzy.
 - Więc... myślałem, że Jennifer przynosi ci wszystko, więc tego nie robiłem, ale najwyraźniej nagle nie stała się troskliwą przyjaciółką - mruknął i zdjął z ramienia wypakowaną czymś torbę. - Gdybym wiedział, przynosiłbym wszystko na bieżąco, żebyś nie miała takich zaległości.
 - Przecież nie mamy razem zajęć, skąd możesz wiedzieć, co mam nadrobić?
Spojrzał na mnie karcąco i pokręcił głową z wyraźnym niesmakiem.
 - Wziąłem wszystko od tego małego Billa, na którego nie zwracasz uwagi, chociaż biega za tobą jakbyś była tego warta - syknął.
To mogłoby mnie zaboleć, gdyby nie wypowiedział tego Rose.
 - Jak to się stało, że w ogóle się mną zainteresowałeś, co, Matt? Przecież podobno jestem "głupią suką". - Przewróciłam oczami i nabrałam głęboko powietrza gdy zrobiło mi się dziwnie gorąco. 
Przez dłuższą chwilę dusił mnie kaszel, ale udało mi się opanować zanim Matt skończył proponować przyniesienie herbaty.
 - Myślałem, że jeszcze chociaż trochę jesteś tą dziewczyną, którą poznałem w wakacje - westchnął ciężko. 
Zmarszczyłam brwi i pokręciłam głową, znudzona, a on wziął mój zeszyt, zaczynając po prostu przepisywać do niego notatki.
Nie protestowałam. Zsunęłam się powoli w miękką pościel i zamknęłam oczy, by w ciszy popatrzeć, jak moje zaległości powoli znikają.


***


Po pięciu dniach wylegiwania się w łóżku gorączka zaczęła ustępować, podobnie jak wszystkie bóle, które mnie męczyły i zawroty głowy. Znudzona snułam się po domu, czytając notatki, które codziennie zostawiał mi Matt, wkuwając na testy i starając się zrobić wszystko, żeby doprowadzić się do stanu pełnej używalności przed poniedziałkowym treningiem.
Po południu udało mi się ubrać i zjeść coś, co Oliver nazywał zapiekanką. Potem zabrałam się za mycie włosów, które po tylu dniach przypominały dziwaczne, poskręcane strąki. Byłam jakoś w połowie spłukiwania z nich piany, gdy ktoś przyprawił mnie o palpitacje serca, kładąc mi ręce na biodrach.
- Gdybym był gwałcicielem mordercą, wiesz, co teraz bym zrobił.
Od razu rozpoznałam ten głos. Nawet mimo głośnego szumu wody i piany w uszach.
- Biersack, jak ty do cholery tutaj wszedłeś?
Mężczyzna westchnął ciężko. Słyszałam, jak podwija rękawy, a potem poczułam jego palce wplecione w moje włosy i powoli masujące skórę głowy.
 - Zostawiłaś otwarte drzwi do domu i do łazienki. Głupio by było nie skorzystać, nie sądzisz?
Prychnęłam cicho, starając odepchnąć się go biodrem. Potem uświadomiłam sobie, jak moje żałosne próby wyglądają z boku i natychmiast przestałam, i przysunęłam się do umywalki najbliżej jak tylko mogłam.
 - Przestraszyłeś mnie, to wcale nie było zabawne - mruknęłam zła i powoli uniosłam głowę. 
Czekałam cierpliwie, aż jego nieudolne próby zrobienia mi turbanu w końcu przyniosą efekt, do momentu, aż od trzymania głowy nisko zaczęło mi się w niej kręcić. 
 - Zapomniałam zamknąć drzwi, wielkie halo. Przecież to zupełnie spokojna okolica, nikt oprócz ciebie nie wchodzi innym ludziom do domu.
 - Raz jeden miły gość wykorzystał podobną sytuację i zamordował osiem tak uroczych kobiet co ty. - Uśmiechnął się triumfalnie, a potem skrzywił, gdy chyba zdał obie sprawę że to nie było na miejscu.
 - Owszem, ale on zmarł, zdaje się w tym samym roku, w którym się urodziłeś. Może jesteś jego kolejnym wcieleniem? - zażartowałam gorzko i szybko osuszyłam włosy i ramiona.
 - Zaproś siedem innych koleżanek, to się przekonamy. - Uśmiechnął się pod nosem.
Przewróciłam oczami, zirytowana i wysunęłam się spomiędzy jego bioder a umywalki i powoli przeszłam do kuchni, powstrzymując cichy pisk gdy moje stopy dotknęły lodowatej podłogi. Andy podążał za mną, bezczelnie lustrując mnie spojrzeniem.
 - Lekarz pozwolił ci jechać na zawody? - spytał w końcu, gdy cisza zaczęła między nami ciążyć.
Pokiwałam głową, szybko nalewając nam czegoś co przypominało truskawkowy koktajl i podałam mu szklankę.
 - Mam przejść jeszcze badania kontrolne i uzupełnić wszystkie witaminy. Nawet nie masz pojęcia, jak mam dość owoców i warzyw. - Uśmiechnęłam się delikatnie.
 - Po zawodach zabiorę cię na najlepsze hamburgery w mieście - obiecał i sięgnął po moją dłoń.
 Pozwoliłam, by splótł nasze palce, a potem poprowadził mnie na kanapę.
 - Mogę rozczesać ci włosy?
Pokiwałam głową, obserwując z uwagą jak zostawia moją dłoń na swoim kolanie i sięga po szczotkę, którą zostawiłam rano na stoliku. Zdjął z moich włosów ręcznik i zaczął delikatnie je czesać.
 - Umiesz robić warkocze?
 - Nie - odburknął i pociągnął mnie lekko. - Nie rozpraszaj mnie, bo będzie bolało.
 - Mogę cię później nauczyć. Przyda ci się, jak będziesz kiedyś miał córkę.
Odłożył na chwilę szczotkę i odwrócił delikatnie moją głowę. W jednej sekundzie przytłoczyło mnie spojrzenie błękitnych oczu. mój oddech trochę przyspieszył, a na policzki wkradł się zdradziecki rumieniec.
 - To mamy plotą warkocze córkom. 
 - W ekstremalnych sytuacjach ojcowie też to robią.
Uśmiechnął się łobuzersko.
 - Więc nauczysz mnie, jeśli przytrafi nam się taka sytuacja.


----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szaleję z tymi rozdziałami, nie ma co. Może do końca ferii napiszę jeszcze jeden?
Na razie jest was tu dość mało, ale to nic. Mam nadzieję, że każdemu, kto został wszystko się podoba!
Podzielcie się wrażeniami, albo kropką, albo nawet emotikonem, czymkolwiek. Widzę mniej-więcej, ile tu jest osób po wyświetleniach i kliknięciach w rozdział, ale chciałabym też wiedzieć co wam się podoba a co nie, czy macie jakieś przemyślenia.
Możecie spamować mi tu linkami do swoich blogów, albo wattpadów, czegokolwiek.

Udanych ferii!
Jerry

piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 18

Telefon rozdzwonił się w kieszeni moich spodenek gimnastycznych dokładnie w chwili, gdy obiecywałam trenerowi, że przestanę wymykać się w przerwach między meczami i rozmawiać, jak to ujął "ze swoim ukochanym."
Prawda była jednak taka, że to wcale nie ukochany do mnie wydzwania, ale Andy, który usilnie stara się dowiedzieć, czy będziemy mieli chociaż trochę czasu dla siebie między moimi zajęciami a jego koncertem. Rzadko mieliśmy okazję żeby spokojnie porozmawiać, tak, jak robiliśmy to, będąc blisko siebie. Tym razem nie dzieliło nas pół mili, ale niemal trzy tysiące.
 - Oddaj telefon, Evans - burknął trener, wyciągając otwartą dłoń w moim kierunku. Nie wyglądał tak, jakby miał ochotę na przekomarzanie się.
 - Trenerze, ostatni raz, obiecuję - chlipnęłam, robiąc najbardziej niewinną minę, na jaką tylko było mnie w tamtej chwili stać.
Zrezygnowany mężczyzna pokiwał jedynie głowa i westchnął ciężko.
 - Masz pół minuty.
Pokiwałam głową i niemal biegiem rzuciłam się do wyjścia, żeby odebrać i porozmawiać chociaż chwilę w spokoju. Odetchnęłam ciężko i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
 - Cześć, Ann - odezwał się wesoło Andy.
Miał lekko zachrypnięty i nieco zmęczony głos.
 - Ile razy mam ci powtarzać, że wracam do domu dopiero około piątej? - westchnęłam ciężko i oparłam o ścianę. - Zrozum, nie mogę ciągle wymykać się z lekcji żeby odebrać - dodałam z wyrzutem, chociaż nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało.
 - Przesunęli nam koncert o dwie godziny, później nie będę miał czasu żeby zadzwonić - odburknął.
 - Andy, mogę czekać aż będziesz miał chwilę nawet pół nocy, ale teraz nie mam w ogóle czasu - jęknęłam. - Zadzwonię do ciebie, gdy będę miała chwilę, dobrze?
- Jak chcesz - mruknął. w jego tonie pobrzmiewała nuta irytacji.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, kilka krótkich sygnałów przerwało połączenie.
Odkąd tylko wyjechali, Andy zachowywał się jak wiecznie skrzywdzony nastolatek. Nie mógł znieść, kiedy coś nie szło po jego myśli, ale ja nie zamierzałam mu ustępować. Gdyby dzwonił w ważnej sprawie, powiedziałby mi o tym na samym początku. Musiał zacząć zachowywać się tak, jak powinien zachowywać się mężczyzna w jego wieku.


 - Halo.
 - Teraz masz już dla mnie chwilę?
Zmarszczyłam brwi, nieco zdezorientowana. Powoli docierało do mnie, że zostałam właśnie brutalnie wyrwana z głębokiego snu przez dzwonek telefonu, który niefortunnie znalazł się na tyle blisko mojej dłoni, że odebrałam automatycznie, nie sprawdzając wcześniej, kto ośmiela się mnie budzić.
 - Zależy kto mówi - odsapnęłam.
Z głuchym jękiem przekręciłam się na drugi bok i wbiłam spojrzenie w miejsce, w którym powinien stać mój budzik. Nim przywykłam do mdłej ciemności, minęło kilka sekund.
 - Andy - odparł głos z wyraźną nutką oburzenia. - Evans, czy ty usunęłaś mój numer?
Druga w nocy. Cholerna druga w nocy.
A może druga nad ranem?
 - Jakżebym śmiała, szanowny lordzie Biersack. Twój numer jest najważniejszą, jedyną nienaruszalną częścią mojego telefonu, a rozmowy z tobą w środku nocy, gdy następnego dnia mam egzamin są moją największą rozkoszą. - Uśmiechnęłam się gorzko.
Czułam, jak tysiące kilometrów dalej przewraca oczami i sama też to zrobiłam.
 - Powiedziałaś, że możesz na mnie czekać nawet pół nocy. Jeśli się nie mylę, pół nocy będzie u was dopiero za godzinę.
 - Więc proszę, co mam ci powiedzieć? Femme i Crow mają się świetnie. Są rozpuszczone zupełnie tak jak ty - prychnęłam. - Femme właśnie śpi na mojej poduszce. Chcesz z nią chwilę porozmawiać?
Obróciłam się z trudem i przysunęłam telefon do kota i pogłaskałam go, żeby mógł usłyszeć donośne mruczenie.
 - Twój drugi skarb też śpi, ale nie będę wstawała i szła na drugi koniec pokoju, żeby mógł ci pomruczeć. Będziesz musiał uwierzyć mi na słowo.
 - Dlaczego jesteś tak... Ann, co ci się w ogóle stało?
Zmarszczyłam brwi. Doskonale wiedziałam, że nie zachowuję się tak, jak powinnam, ale nie chciałam mu tego przyznawać. Byłam zdenerwowana i spięta przez nadchodzące zawody stanowe, w których miałam szansę wziąć udział (tylko dzięki temu, że trener spędził cztery godziny na studiowaniu regulaminu i doszedł do wniosku, że przepisy nie zakazują wyraźnie występu drużyn mieszanych, a co nie jest zabronione - jest dozwolone). Miałam też niesamowitą ilość nauki, choć miałam maleńkie ułatwienie wynikające z różnicy systemów edukacji i część przerabianego materiału opanowałam znacznie wcześniej.
 - Nic mi się nie stało. Oczekujesz, że będę skakała z radości, gdy zadzwonisz o drugiej nad ranem bez ważnego celu? Nie jesteś...
 - Chciałem tylko usłyszeć twój głos, Ann, nic więcej - przerwał mi cicho. Jego ton tym razem przybrał kojącą barwę, ale było w nim coś tak specyficznego, że przeszedł mnie dreszcz.
Zorientowałam się, że podniosłam głos. Spod drzwi do pokoju sączyło się słabe światło, jakby Oliver zapalił je u siebie. Przygryzłam mocno wargę, czekając, aż przyjdzie do pokoju sprawdzić, dlaczego w środku nocy się wydzieram, ale światło po chwili znikło.
 - Przepraszam - szepnęłam, a potem zapadłam szybko w poduszki i mocno otuliłam kołdrą. - Nadal chcesz go posłuchać?
Odpowiedział mi miękkim, twierdzącym pomrukiem, więc mówiłam.
Nie pamiętam nawet dobrze, co. Na pewno o szkole i wszystkim tym, co działo się dookoła. Trochę plątał mi się język, jakbym wypiła kilka kieliszków wina, ale mówiłam. Długo. Może nawet trochę zbyt długo, bo niebo za oknem zaczynało powoli jaśnieć.
Andy zdawał się nie zwracać na to najmniejszej uwagi, bo słuchał mnie cały czas, co kilka minut potwierdzając, że nadal jest po drugiej stronie cichym, rozczulającym mruknięciem.
A potem zasnęłam, czując na jednym policzku ciepło wyświetlacza, a na drugim miękkie futerko Femme.


***

Poprawiłam na ramieniu zsuwający się plecak i spojrzałam na przyjaciółkę, która była już w połowie schodów.
 - Daj spokój, Ann, te stroje wcale nie są takie złe - zawołała i pokonała jeszcze dwa schodki.
Skrzywiłam się i jak uparte dziecko pokręciłam głową.
 - Są okropne. Zupełnie jak cerata - mruknęłam i zrównałam się z nią, pokonując cztery schodki na raz i omal nie wybijając sobie przy tym zębów. - Poza tym, najmniejszy rozmiar wygląda na mnie jak worek.
Jennifer odwróciła się z łobuzerskim uśmiechem i założyła za ucho kosmyk włosów, który wymknął się jej z warkocza.
 - Pomyśl, tylu przystojnych, spoconych facetów w nich grało - wymruczała.
 - I jeszcze więcej pryszczatych, brzydkich facetów - dodałam.
Obie te możliwości mnie odrzucały w dość niewytłumaczalny sposób, bo w końcu i w jednym, i w drugim przypadku koszulki były przecież bardzo dokładnie prane.
 - Nie marudź. Myśl o przystojnych, spoconych facetach.
 - A jeśli nie lubię przystojnych, spoconych facetów?
 - Myśl o pryszczatych, brzydkich facetach.
Parsknęłam śmiechem. Im dłużej znałam Jennifer, tym bardziej osobliwa mi się wydawała. Zawsze mówiła o swoich dziwacznych fantazjach wprost, często przy innych ludziach, czym wprawiała w zakłopotanie mnie i wszystkich dookoła.
Zeszłyśmy ze schodów i zaczęłyśmy iść w stronę parkingu, mijając po drodze grupki uczniów, którzy skończyli już lekcje. Niektórzy wyglądali dość osobliwie w krótkich spodenkach i podkoszulkach, podczas gdy reszta miała na sobie cieniutkie kurtki, a nawet czapki i szaliki. Było już dość chłodno, kończył się właśnie listopad i w Los Angeles zaczynało się robić zimniej niż zazwyczaj. Dziś było zaledwie piętnaście stopni, a znad oceanu wiał zimny wiatr, który przyciągał na niebo granatowe chmury.
 - Albo - przerwała moje rozmyślania i wskazała na przeciwległą stronę parkingu - myśl o przystojnych, niespoconych facetach.
Musiałam zmrużyć oczy, żeby zobaczyć to, co ona, a przynajmniej, jak mi się wydawało, to, co Jennifer chciała, żebym zobaczyła.
Na początku nie mogłam poznać mężczyzny stojącego kilkanaście metrów dalej. Potem jednak, gdy kilka trybików w moim mózgu magicznie się obudziło, pisnęłam radośnie (nie jestem z tego dumna) i niemal biegiem rzuciłam się w jego stronę, by niecałe piętnaście sekund później wtulać twarz w jego koszulkę, zawieszona kilka centymetrów nad ziemią w jego silnym uścisku.
Przez kilka minut wdychałam zapach jego perfum, skupiałam się na subtelnym dotyku jego dłoni na plecach. Nie miałam pojęcia, że będę za nim tak mocno tęsknić po miesiącu rozłąki.
 - Annie? - mruknął w moje włosy. jego ciepły oddech owiał moje ucho, co sprawiło, że zarumieniłam się delikatnie i bardziej w niego wtuliłam - Ostrożnie - wyszeptał, a potem odstawił mnie na ziemię i przytrzymał, na wypadek gdyby moje nogi przestały dobrze spełniać swoją funkcję.
  - Dlaczego nie mówiłeś, że wracasz? - spytałam z wyrzutem, gdy odzyskałam w pełni równowagę.
 - Chciałem zrobić ci niespodziankę - uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął zza pleców nieduży bukiecik uroczych, błękitnych kwiatów. - Mówiłaś kiedyś, że je lubisz - dodał niepewnie.
Pokiwałam głową z szerokim uśmiechem i zatopiłam twarz w tych przeuroczych, maleńkich dzwoneczkach. Pachniały słodko i delikatnie.
 - Bardzo je lubię - odpowiedziałam i uniosłam odrobinę wzrok. 
To wystarczyło, bym natrafiła na przenikliwe spojrzenie jego oczu. Jeszcze raz szybko spojrzałam na kwiaty i byłam już całkowicie pewna, że mają ten sam kolor, co jego tęczówki.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że zatonęłam w nich na zawsze.


________________________________________________________________
Możecie mnie powiesić, ale, wow, po prawie roku przerwy napisałam rozdział w trzy godziny!
Może zamiast rozwodzić się nad wszystkim, jak to zwykle robię, dziś po prostu będę życzyła Wam udanego Sylwestra i świetnego nowego roku, który nie chodzi już z kosą jak ten obecny i jak 2015. Bawcie się jutro dobrze!
Królik


sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 17

Szkolny korytarz był ciasny i duszny, ale nie przeszkadzało to kilku grupkom nastolatków, którzy dyskutowali o czymś dynamicznie, zajmując przy okazji większą część przejścia. Mrucząc ciche "przepraszam", ominęłam dwóch pryszczatych chłopakach, wymieniających poglądy na temat jakiejś komputerowej gry. Westchnęłam cicho i spojrzałam na mapkę szkoły. To powinno być gdzieś tu.
Przez kilka dobrych minut szukałam swojej szafki, w której mogłabym zostawić książki i zeszyty lecz moje poszukiwania zdały się na nic, bo wciąż gubiłam się w plątaninie szkolnych korytarzy.
Pięknie, Ann, skoro gubisz się w szkole, jakim cudem przetrwałaś w Los Angeles?
Oparłam się o jedną ze ścian i jeszcze raz zaczęłam studiować mapkę, która dostałam w sekretariacie. Według niej moja szafka miała  znajdować się we wschodnim skrzydle, a ja byłam.. w zachodnim.
Świetnie.
Znów zaczęłam przepychać się przez tłum uczniów, próbując przy tym nie pomylić się w liczeniu korytarzy. Jeden z nich miał prowadzić bezpośrednio do sali gimnastycznej, czyli głównej części wschodniego skrzydła.
Po kilku minutach udało mi się znaleźć swoją szafkę. Wpakowałam do niej swoje rzeczy i ruszyłam na poszukiwanie sali od angielskiego, dokładnie w chwili, gdy pierwszy dzwonek oznajmił, że do lekcji zostało pięć minut.
Po dwóch minutach stanęłam pod salą 216, jednak plakietka na nich jasno informowała, że jest to sala biologiczna. Zaklęłam cicho i rozejrzałam się, czytając każdą kolejną naklejkę. Na żadnej nie znalazłam nazwiska nauczyciela, który miał prowadzić angielski.
Gdy zabrzmiał drugi dzwonek, siedziałam skulona na podłodze, wgapiając się tępo w czarno-biały plan szkoły. Wtedy też na korytarzu usłyszałam głośne, szybkie kroki i zobaczyłam dziewczynę biegnąca w moim kierunku. Podniosłam się błyskawicznie.
-Hej! Wiesz, może, gdzie jest sala profesora Whitemana? - zawołałam, gdy przebiegała obok mnie. Dziewczyna natychmiast zatrzymała się  i spojrzała na mnie przymglonym wzrokiem, poprawiając rozczochrane włosy.
- Średniozaawansowany angielski? - spytała, nabierając głęboko powietrza i opierając dłonie na kolanach. - Chodź za mną.
Szybko zrównałam się z nią i już po kilku sekundach wolnym truchtem przebiegałyśmy przez jeden z korytarzy.
- Tak w ogóle, to jestem Jennifer - zagaiła, skręcając. Zwolniłam gwałtownie, żeby ie zaliczyć pocałunku z podłogą i pobiegłam za nią. - A ty?
- Anna - przedstawiłam się krótko.
- Jesteś tu nowa, prawda? Tylko nowi są na tyle odważni, żeby spóźniać się na angielski - parsknęła śmiechem i zwolniła, zatrzymując się pod jedną z sal.
Uśmiechnęłam się do niej lekko i kiwnęłam głową.
- Nie wiedziałam, że aż tak to widać - sapnęłam, starałam się uregulować oddech.
Jennifer poprawiła swoje blond włosy i spojrzała na mnie.
- Uwierz mi, widać na pierwszy rzut oka. A teraz zachowuj się profesjonalnie.
Rzuciła mi rozbawione spojrzenie, nim złapała za klamkę i szybko otworzyła drzwi, wchodząc do środka. Cichutko wsunęłam się zaraz za nią, licząc na to, że to ona odezwie się jako pierwsza.
- Dzień dobry, profesorze Whiteman. Przyprowadziłam nową uczennicę. - Odsunęła się w bok, lekko popychając mnie na środek klasy.
W jednej chwili ogarnęło mnie zawstydzenie. Trzydzieści par oczu zwróconych w moją stronę mierzyło mnie zaciekawionym i pełnym politowania spojrzeniem. Przygryzłam wargę, mrucząc pod nosem proste "dzień dobry".
- Świetnie, Jennifer. Gdybyś nie spóźniała się na każdą z moich lekcji, może uwierzyłbym ci. A teraz siadaj. A ta młoda dama może nam się przedstawi - mruknął z przekąsem.
Nieśmiało uniosłam głowę, mając nadzieję, że przy okazji nie spalę się ze wstydu. Gdzie się podziała cała twoja odwaga, Ann?
- No? Czyżbyś zapomniała, jak się nazywasz?
Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się w stronę nauczyciela i zamarłam.
Nie mam pojęcia dlaczego wcześniej nie rozpoznałam jego głosu.  Może dlatego, że  gdy spotkaliśmy się ostatnim razem, było tak głośno, że ledwie słyszałam swoje myśli? A może dlatego, że upiłam się i straciłam zdolność normalnego myślenia?
Kolczyk w brwi zniknął, lecz fryzura pozostałą ta sama. Włosy Whitemana były w kompletnym nieładzie, zupełnie jak wtedy, w klubie.
- Anna - mruknęłam, wgapiając się w niego jak zahipnotyzowana. Miałam cichą nadzieję, że mnie nie rozpoznał. Bo gdyby to zrobił, prawdopodobnie nie miałabym życia.
- Świetnie - odburknął. - Skoro już wszyscy znamy twoje imię, może powiesz nam, dlaczego się spóźniłaś?
Tym razem nie musiałam nic mówić. Jennifer spojrzała na profesora jak na kompletnego idiotę, za co została skarcona identycznym spojrzeniem.
- Jak miała się nie spóźnić, skoro miała nieaktualną mapę szkoły, profesorze? To nie jej wina. - Przewróciła oczami i spojrzała na mnie wymownie, chyba chcąc, żebym się odezwała.
Ale ja stałam jak kołek, bojąc się, że głos zawiedzie mnie właśnie teraz, albo, że palnę jakąś głupotę i ośmieszę się już pierwszego dnia szkoły.
Zacisnęłam pięści i wzięłam głęboki oddech, na moment przymykając oczy. Po kilku sekundach odzyskałam setną część mojej pewności siebie i skierowałam spojrzenie na nauczyciela.
- Tak, ja.. Według mojej mapy sala jest w innej części szkoły i..
- Więc na jutro rozrysujesz sobie nową mapę, ze szczególnym wyróżnieniem tej sali w zeszycie. Jestem pewien, że Jennifer ci w tym pomoże. - Przerwał mi i wskazał gestem na wolną pierwszą ławkę. - Siadaj.
Z cichym westchnieniem poprawiłam torbę na ramieniu i zajęłam wskazane przez niego miejsce. Wyjęłam zeszyt i długopis, spuszczając głowę i starając się zignorować ciche śmiechy dochodzące z ostatnich ławek. Nie odwracałam się, dopóki nie poczułam lekkiego kopnięcia w łydkę. Zerknęłam w tył i skrzywiłam się lekko, widząc rozbawioną twarz Jennifer. Dziewczyna pod ławką trzymała złożoną karteczkę z wyraźnym zamiarem przekazania mi jej. sięgnęłam po liścik i przeczytałam go ukradkiem, korzystając z nieuwagi Whitemana, który zajmował się wpisywaniem mi spóźnienia.
Wmurowało Cię. Czemu?
Więc trzymając kartkę na udzie, nabazgrałam szybko kilka słów, wpatrując się przy tym w okno. Nauczyłam się tego jeszcze w gimnazjum, kiedy nadrabiałam pracę domową zadaną na kolejne lekcje. Na początku wszystko było niemal nieczytelne, ale z czasem wychodziło mi coraz lepiej, aż w końcu ciężko było odróżnić, coś napisanego normalnie od tego, co napisałam na kolanach.
Długa historia. Raczej nie zmieściłaby się na tak małej kartce.
Po chwili odrzuciłam kartkę Jennifer, udając, że poprawiam włosy. Po krótkie chwili ta sama karteczka wylądowała na mojej ławce. Zgarnęłam ją szybko.
Opowiesz mi, jak będę oprowadzać cię po szkole ;)
 Odwróciłam się i spojrzałam na nią. Puściła mi oczko i uśmiechnęła się, po sekundzie wlepiając wzrok w książkę. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, dlaczego. I tak czułam na sobie wzrok profesora. Zdążyłam tylko westchnąć, nim usłyszałam:
- Więc może, skoro już tak rozgadałaś się z Jennifer, opowiesz nam trochę o lekturze, którą zadałem na wakacje?
W klasie zapanowała cisza.Wszyscy patrzyli na mnie w skupieniu, czekając na moja kolejną wpadkę, która miała nastąpić za krótką chwilę. Postanowiłam nie dawać im tej satysfakcji.
Wstałam, wymusiłam szeroki uśmiech i przez następne dwadzieścia minut opowiadałam o "Nocy", po czym usiadłam na swoim miejscu, wbijając spojrzenie w okno.
Whiteman przez dłuższą chwilę wpatrywał się we mnie ze zdziwieniem, na co nie reagowałam. Po chwili i tak skupił się na kolejnej ofierze, pytając ją, ile zapamiętała z mojej wypowiedzi.
Do końca lekcji nie odezwał się do mnie ani słowem, o nic nie zapytał. Nawet, gdy przez chwilę rozmawiałam z Jennifer nie zwrócił nam uwagi.
Gdy nie patrzył, wykorzystywałam każdą okazję, by przyjrzeć mu się dokładniej. I z każdą kolejną upływającą minutą dostrzegałam nowe szczegóły - bliznę po kolczyku w nosie, mały pieprzyk na brodzie ukryty pod zadbanym zarostem, dołeczek w policzku, który pojawiał się za każdym razem, gdy krzywił się lub coś mówił. Wyglądał teraz trochę młodziej niż wtedy, w klubie. Zastawiałam się, ile ma lat, kiedy zadzwonił dzwonek. Po szybkim wrzuceniu zeszytu do torby, wstałam i wyszłam klasy, oddychając z ulgą i wydobywając mapkę z kieszeni spodni. Starałam się znaleźć na niej salę biologiczną, kiedy obok mnie pojawiła się Jennifer.
- Nie sądziłam, że zagniesz Whitemana - oznajmiła i uśmiechnęła się do mnie krzywo, zaczepnie. - Spodziewałam się raczej, że się nie odezwiesz, czy coś.
- Czy coś - uśmiechnęłam się krótko i uniosłam głowę znad skrawka papieru. - Nie jestem raczej typem nieśmiałego milczka.
Pokiwała głową ze zrozumieniem i sięgnęła po moją mapkę. Oddałam ją bez większego żalu, bo i tak już raz mnie zawiodła.
- Opowiesz mi tę długą historię? - pytała po chwili, studiując mapkę z uwagą. Po chwili podniosła wzrok na moją twarz - Masz teraz biologię dla zaawansowanych? - uniosła brew. Kiwnęłam twierdząco głową. - Pokaż mi swój plan lekcji.
Jak się po chwili okazało, wszystkie lekcje z wyjątkiem wychowania fizycznego miałyśmy razem. Ucieszyło mnie to, be Jennifer była naprawdę bardzo miła i na każdej przerwie "opiekowała się" mną, pokazywała kolejne sale, opowiadała o nauczycielach z którymi miałyśmy lekcje. Później poszyłyśmy pod salę biologiczną i rozpoczęła się kolejna, zaskakująca ciekawa, lekcja.

- Nie rozumiem, Ann. Dlaczego nie możesz wyjść dzisiaj ze mną na kawę?
Był piątek, właśnie wychodziłyśmy ze szkoły. Jenny kilka minut wcześniej skończyła trening i nie chciała się ze mną rozstawać.
- Bo muszę wyprowadzić psy sąsiadom. A potem opiekuję się dzieckiem i jeszcze w międzyczasie mam wstąpić do znajomego, bo bardzo na to nalegał - spojrzałam na nią wymownie, przystając na moment i wzdychając ciężko.
Jennifer pokręciła głową i założyła ręce.
- I to jest ważniejsze od kawy ze mną?
Minęły prawie dwa miesiące, odkąd zaczęłam naukę w ostatniej klasie liceum i to były dwa najbardziej męczące i zarazem najbardziej ekscytujące miesiące mojego życia.
Po poznaniu Jeny moje życie diametralnie się zmieniło. Właściwie, może nie zmieniło się tylko dzięki naszej znajomości, ale jej namowom na wszelkiego rodzaju angażowanie się w życie szkoły. Dzięki niej dostałam się do szkolnej drużyny koszykarskiej, w której byłam jedyną dziewczyną. Wręcz siłą zaciągnęła mnie na jeden z ich treningów, kiedy dowiedziała się, że to ja jestem tą od "znokautowania tamtego wielkiego faceta na sterydach". Sama byłam zaskoczona tym, jak bardzo popularny stał się tamten szybki, wakacyjny mecz.
Sprawdzian umiejętności, jakiemu poddał mnie wtedy ich trener był potwornie stresujący, bo ze względu na mój niski wzrost nadawałam się tylko na jedną pozycję - w dodatku tę najważniejszą -rozgrywającego. Test składał się z kilku oddzielnych, szybkich sprawdzianów. Bieganie, rzucanie do kosza z linii środkowej boiska, orientacja w polu gry i celne podanie. Pierwsze dwa nie sprawiły mi żadnych trudności. Mimo braku jakiejkolwiek rozgrzewki, uzyskałam dobry wynik w biegu - w dwanaście minut przebiegłam trochę ponad trzy tysiące metrów. Rzuty nigdy nie były dla mnie problemem, więc prawie wszystkie zakończyły się celnym trafieniem.
Krótki mecz, jaki rozegraliśmy, dla sprawdzenia moich pozostałych umiejętności wypadł odrobinę słabiej, chyba ze względu na to, że grałam z nimi po raz pierwszy. To znaczy, z większością, bo Matta i Williama znałam już z boiska, a oprócz nich, grało jeszcze siedmiu innych chłopaków.
Moja przynależność do poważnej drużyny zdziwiła wszystkich, lecz najbardziej zaskoczony był... Matthew Rose, rzucający obrońca. Widocznie wiadomość, że ze względu na mój niski wzrost mam być rozgrywającą, była dla niego zbyt wstrząsająca i mocno uderzyła w jego wybujałe ego.
- Nie, Jenny, nie jest ważniejsze, ale naprawdę zależy mi na obu tych pracach - burknęłam. - Na kawę możemy pójść jutro.
West pokręciła głową. Jej blond loki sięgające ramion zakryły na chwilę jej opaloną twarz. Szybko założyła  je za uszy i wykrzywiła się.
- Jutro, Evans, jest sobota, czyli dzień napojów zupełnie innych, niż kawa.
Jennifer prowadziła bardzo bogate życie towarzyskie, w przeciwieństwie do mnie. Wyjście do klubu, żeby się napić nie było dla niej żadnym problemem; jeżeli chciała, po prostu wychodziła i to robiła. Utrzymywała jednak, że bardziej lubi spędzać wieczory w domu, ćwicząc przy muzyce. I mimo, że zdążyła zdobyć moje zaufanie, w to akurat nie mogłam jej uwierzyć.
- Jednak wolę kawę - odbiłam. Znów ruszyłam przed siebie i nie czekając na Jennifer skręciłam na chodnik.
Dziewczyna dogoniła mnie po krótkiej chwili.
- No dobra. Ale pamiętaj, że jutro wybieramy sobie kostiumy na Halloween - westchnęła teatralnie, na co przewróciłam oczami i zaśmiałam się krótko. - Nie śmiej się ze mnie - jęknęła ze zirytowaniem i dwoma palcami dzióbnęła mnie w żebra - To na prawdę potrafi zająć dużo czasu. W tamtym roku odpowiedniej peruki szukałam prawie pięć godzin.
- A za kogo się przebrałaś?
- Audrey Hepburn - wyszczerzyła się. -W tym roku będę Marylin Monroe. Masz już pomysł na siebie?
Pokręciłam głową i przesunęłam wzrokiem po witrynie jednego ze sklepów, gdzie wyeksponowane były stroje czarownic i mumii. Westchnęłam cicho i założyłam ręce, spuszczając wzrok na swoje trampki.
- Nie wiem. Waham się między Laną Del Rey a Larą Croft.
-Wybierz Larę! - krzyknęła zdecydowanie zbyt głośno i ze zbyt wielką ekscytacją. Facet w garniturze obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem, na co Jenny odpowiedziała wzruszeniem ramion. - Masz zbyt ładną górą wargę, żeby być Laną. Ale na Larę nadajesz się idealnie.
Przez kilka metrów szłyśmy w ciszy. Odezwałam się znów, gdy zatrzymałyśmy się przy przejściu dla pieszych i czekałyśmy na najmniejszą lukę w ruchu drogowym, żeby przedostać się na drugą stronę ulicy.
- Czy ja wiem?  Lana chyba będzie łatwiejsza do odwzorowania.
Jennifer pokręciła głową.
- Ann, to Halloween. Jeżeli przebierzesz się za Lanę, nie będziesz się wyróżniała. Ona jest zbyt... normalna, rozumiesz, co mam na myśli?
Zastanowiłam się przez chwilę i niepewnie pokiwałam głową.
- Chyba wiem. Jennifer, czy my naprawdę nie jesteśmy za stare na przebieranie się i zbieranie cukierków?
West spojrzała na mnie jak na kosmitkę. Wyglądała na lekko podirytowaną moim pytaniem, ale nie zdziwiło mnie to, bo  moje słowa faktycznie miały lekko sarkastyczny, denerwujący podźwięk. Poza tym zasugerowałam, że jesteśmy stare.
- Jakich cukierków? Idziemy na domówkę do Dave'a, a nie na żadne cukierki!
Dave Morrison chodził razem z nami na francuski i średnio raz na dwa tygodnie urządzał w domu imprezę, na która zapraszał pół szkoły. Nie byłam, co prawda, jeszcze na żadnej z nich, bo w każdy piątkowy wieczór (kiedy zazwyczaj owe imprezy się odbywały) opiekowałam się Colinem McCleethy’m, ale z opowiadań Jennifer, która nie odmawiała sobie przyjemności spędzenia wieczoru wśród pijanych nastolatków, każda z nich kończyła się zdemolowaniem mieszkania Dave'a i ewentualną interwencją policji, z powodu zakłócania ciszy nocnej.
Czy żałowałam, że nie chodzę na imprezy, tak jak inni, tylko siedzę z sześciolatkiem, bawiąc się figurkami motocykli? Ani trochę. Zdecydowanie bardziej lubiłam spędzać czas z tym rozkosznym malcem, niż ryzykować spisaniem przez policję. Poza tym, odkąd Colin uznał, że jestem jego starszą siostrą, zawsze dostawałam figurkę Moto Guzzi California 1400 Custom, wybranego na motocykl roku. Moja praca miała więc zdecydowanie więcej plusów, niż impreza.
Westchnęłam ciężko i podwinęłam eden z rękawów swetra. Mimo, że był trzeci tydzień października, na zewnątrz było ciepło i mój ulubiony zestaw jeansów i swetra nie zdawał egzaminu.
- To w czwartek, prawda? - spytałam markotnie.
- No. O dwudziestej.
Na moich ustach natychmiast pojawił się szeroki uśmiech. Spojrzałam na Jennifer, która nadal niecierpliwie wpatrywała się w przejeżdżające samochody.
- W czwartek mam trening - poinformowałam w nadziei, że to ocali mnie od pójścia na domówkę. - A potem wyprowadzam na spacer psy sąsiadów.
- Świetnie, Ann. Więc Za każdym razem będziesz znajdowała kolejną wymówkę, żeby tylko nigdzie nie wychodzić? Cholera jasna, co jest z tobą, że ciągle unikasz wszystkich miejsc, gdzie normalny człowiek może się porządnie zabawić?
Zrobiło mi się przykro. Zagryzłam dolną wargę i nabrałam głęboko powietrza, zastanawiając się,  która z wielu prawd będzie najlepiej pasowała. Nie chciałam wybierać; marzyłam o tym, żeby móc wyjawić komuś o sobie całą prawdę, bez ukrywania żadnych szczegółów, ale zawsze przeszkadzał mi w tym nieodłączny strach. Coś w rodzaju drugiej, sarkastycznej mnie, która zawsze widziała jedynie negatywne aspekty.
- Mam chore serce. Zbyt duży tłok, ogromne emocje, nagły wysiłek fizyczny, alkohol, niedobór witaminy K, to wszystko może mnie zabić - wzruszyłam ramionami. - Tak jakoś, choroba trafiła mi się w pakiecie i nie mogę na to nic poradzić. Nieźle, co?
Spojrzałam a West, która z otwarta buzią wlepiała we mnie spojrzenie błękitnych oczu.
- Żartujesz ze mnie, prawda?
Prychnęłam cicho i pokręciłam głową.
Zaczęłam żałować, że powiedziałam o tym w prost. To w końcu głupota, ot tak informować kogoś o swojej chorobie. Musiałam to jakoś odkręcić. Żeby efekt był lepszy, milczałam przez kilka sekund, po czym pokręciłam głową i parsknęłam urwanym, odrobinę śmiechem.
- Jasne, że żartuję, Jennifer. Po prostu nie lubię imprez. Wole oglądać filmy z Deppem i nie mieć kaca - puściłam jej oczko, w duchu obrzucając się najgorszymi z możliwych określeń.
- Boże, Evans, nie strasz mnie tak więcej - odetchnęła cicho i kręcąc głową pociągnęła mnie na ulicę. Trzymając rękaw mojego swetra, zaciągnęła mnie na drugą stronę ulicy.
A później nie puściła mnie do momentu, gdy rozchodziłyśmy się w dwóch przeciwnych kierunkach.

- Więc kiedy wyjeżdżacie?
Machinalnie głaskałam Femme, która spała na moich kolanach i wpatrywałam się z uwagą w twarz Andy'ego. Chłopak skrzywił się lekko i wbił wzrok w ścianę za mną.
- Za tydzień - odburknął, nawet nie patrząc na moją twarz.
Przygryzałam wargę i pokiwałam głową.
- Myślę, że to nie będzie problem. Jak byłam mała miałam mnóstwo kotów.
Andy w końcu spojrzał na mnie i z wdzięcznością pokiwał głową. Przesiadł się obok i pogłaskał kotkę po łebku.
- Przepraszam, że proszę cię o to teraz. Wcześniej nie pomyślałem, żeby poszukać dla nich opieki. - westchnął cicho i spojrzał na mnie niepewnie. - Mam nadzieję, że nie będą ci przeszkadzały.
- Nie żartuj. Jak one miałyby mi przeszkadzać, co?
Na dworze było już ciemno, zbliżała się dziewiąta. 
Ulica ciągnąca się za oknem była opustoszała, choć jeszcze godzinę temu, gdy wyprowadzałam psy, na chodniku kilkoro dzieci grało w klasy, a ludzie wracali z pracy do domów. Nawet wiatr umilkł, pozostawiając ulicę w opiece ciepłego, pomarańczowego światła latarni.
W środku jedynym źródłem światła były kuchenne świetlówki, które Andy zostawił zapalone w zamian za żarówkę w salonie, która przy próbie włączenia się spaliła. Dzięki temu słabemu światłu obszerne pomieszczenie wydawało się bardziej przytulne, niż w dzień, kiedy biel i fiolet ścian nadawały pomieszczeniu życia.
Na chwilę przymknęłam oczy, drapiąc kotkę za uchem. Femme mruczała cicho i łebkiem ocierała się ciągle o mój brzuch. Uśmiechnęłam się sennie, gdy przeciągnęła się na moich kolanach i dumnym krokiem przeszła się na nogi Andy'ego.
- Uwierz, potrafią być bardzo irytujące - zaśmiał się cicho i pogłaskał kotkę. - Jeżeli kiedyś obudzisz się z kotem na głowie, to się przekonasz.
Oparłam głowę na jego ramieniu, uśmiechając się delikatnie. Natychmiast uderzyły mnie zmieszane zapachy jego perfum i papierosów. Oba uwielbiałam, więc przymknęłam oczy i rozkoszowałam się nimi, dopóki Andy nie odchrząknął cicho.
- Annie? Zaraz zaśniesz - szepnął  i pogłaskał moje plecy. W odpowiedzi wymruczałam coś, czego sama właściwie nie zrozumiałam. - Kiciu, nie śpij...
Czułam, jak opiera policzek o moją głowę,  zsuwa dłoń niżej i jakby niepewnie wsuwa ją pod moją koszulkę. Powoli przesuwał opuszkami palców po moim kręgosłupie, w końcu  docierając między opatki. Położył dłoń na jednej z nich i zaczął ją lekko masować.
Czułam się dobrze, gdy to robił. Może chociażby dlatego, że nikt od dawna nie masował mi pleców, co bardzo lubiłam, ani nawet ich nie dotykał. Gdy on to robił, czułam się bezpieczna i, choć to dziwnie zabrzmi, dopieszczona.
- Nie śpię - mruknęłam cicho, zaplatając ramiona wokół jego żeber. - Po prostu brak mi czułości.- Otworzyła oczy, a Andy wpatrywał się we mnie. Wyglądał na rozczulonego.
- Dam ci tyle czułości, ile tylko będziesz potrzebowała, Annie, ale jeżeli zaśniesz i nie wrócisz na noc do domu, mogę nie przeżyć.
Wspominałam kiedyś, że Andy poznał tatę i Olivera?
Westchnęłam cicho i uniosłam głowę z jego ramienia, nadal jednak mocno do niego przytulona. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam mocno powieki, starając się trochę rozbudzić.
- Nie będę spać przez najbliższe siedem godzin - zamarudziłam cicho. Przekrzywiłam głowę i oparłam ją na zgiętych kolanach. - Jutro chyba będę spała przez cały dzień.
Andy zaśmiał się cicho i pokręcił głową. Podobało mi się to, że nadal nie zabrał ręki spod mojej koszulki i nie przestawał głaskać moich pleców.
- Opiekunka to właściwie całkiem podobny zawód do muzyka. Pracujesz w ogromnym hałasie, nie dosypiasz, czasami musisz się wydrzeć...
- Z tą różnicą, że wszystko to musisz robić na trzeźwo.
- W takim razie nie nadaję się na opiekunkę. - Biersack skrzywił się i pokręcił głową. Kilka sekund później zmienił temat, wyraźnie się ożywiając. - Masz jakieś plany na następny piątek?
Zastanowiłam się przez chwilę i z cichym westchnieniem pokręciłam głową. Mimo, że (jak się okazało zaraz po tym, jak wróciłam do domu) domówka u Dave'a z czwartku została przełożona na piątek, nie miałam zamiaru się na nią wybierać. Poza tym, nie mogłam, w końcu miałam też obowiązki.
Spojrzałam na niego znacząco.
- Bo.. zastanawiałem się, czy nie poszłabyś ze mną do mojego znajomego na imprezę - westchnął ciężko, przykrywając moją dłoń swoją. - niezbyt dużo osób, więc trochę dziwnie przyjść samemu - dodał po chwili.
Uniosłam wzrok na jego twarz i westchnęłam cicho.
- Nie sądzisz, Andy, że spodziewają się zobaczyć cię z kimś, kogo już znają? - uniosłam lekko brew.
- Sądzę, że spodziewają się mnie zobaczyć z kimś. Nie daj się prosić, Ann. Trochę zabawy raz na jakiś czas ci nie zaszkodzi.
Szczerze wątpiłam w to, że bezsenna noc z obcymi ludźmi i alkoholem mi nie zaszkodzi, ale nie chciałam mu tego mówić. Zaczynałam się powoli łamać, prosił w końcu tak ładnie.
Przygryzłam lekko wargę i pokiwałam niepewnie głową.
- O której to ma być? - spytałam.
- Planowany początek jest o dziesiątej - odparł z szerokim uśmiechem na ustach. - ale moglibyśmy się spotkać trochę wcześniej, żeby spokojnie porozmawiać.
- No dobrze. Ale niczego nie obiecuję - uśmiechnęłam się lekko. Przysunęłam do niego odrobinę, żeby cmoknąć go w policzek. I wtedy przypadkiem udało mi się zerknąć na zegarek. -Jasna cholera. Muszę już iść - wstałam szybko, niechętnie rezygnując z pocałowania go w policzek.
Andy jęknął przeciągle, zdejmując Femme ze swoich kolan i podnosząc się. Rozejrzał się jeszcze, zgarniając z oparcia kanapy moją bluzę, w trakcie gdy ja byłam już pod drzwiami i starałam się jak najszybciej założyć trampki.
- Odprowadzę cię, Ann, dobrze? Nie chcę, żebyś sama włóczyła się po nocy.
Odprowadził mnie pod same drzwi domu McCleethy'ch, nadmieniając, że jeżeli chcę, w nocy też może po mnie przyjść, utrzymując, że i tak nie będzie spał, dopóki nie dowie się, że bezpiecznie wróciłam do domu. Udało mi się przekonać go, żeby tego nie robił, ale w zamian miałam napisać mu, że wszystko w porządku, kiedy już dotrę na miejsce.
Pożegnaliśmy się tak, jak zwykle - szybkim całusem w policzek. Wtedy on powiedział coś, co sprawiło, że dziwny, piekący skurcz zacisnął się wokół mojego żołądka i towarzyszył mi przez całą noc.
        Naprawdę świetna z ciebie przyjaciółka, Ann.

Siedziałam w obszernym salonie, gdzieś w Brentwood, pośród zupełnie obcych mi ludzi i powoli sączyłam owocowe piwo. Andy zniknął mi z oczu kilka sekund wcześniej, twierdząc, że z całą pewnością poradzę sobie sama, bo w końcu kostium Lary do czegoś zobowiązuje. Nie wiedziałam, jakim cudem mikroskopijne spodenki i opięta bokserka mają dodać mi odwagi, pewności siebie i innych cech niezbędnych do nawiązywania nowych znajomości. One tego nie dawały - ale piwo, owszem.
Pomieszczenie, w którym się znajdowałam, było ogromne i urządzone w bardzo nowoczesnym stylu. Dominowały szarości i biele, w różnych odcieniach i teksturach. Ściana naprzeciwko kanapy pokryta była czymś, co imitowało beton i wyglądała naprawdę efektownie w połączeniu z białą mozaiką otaczającą plazmowy telewizor wbudowany w ścianę. Po lewej huczała wieża stereo i chociaż gwar rozmów był potwornie głośny, co jakiś czas udawało mi się wychwycić pojedyncze fragmenty piosenek, po których starałam się zgadnąć ich tytuł. Była to całkiem fajna zabawa, dopóki ktoś nie zmienił płyty na jakąś popową składankę, która drażniła moje uszy.
Z drugiej strony natomiast była kuchnia, utrzymana w tej samej wąskiej gamie barw, teraz wręcz przepełniona ludźmi. Stamtąd właśnie udało mi się zgarnąć piwo i z tego co zauważyłam, był to napój z najmniejszą ilością alkoholu, jaki można było dostać.
Dało się zauważyć, że wszytko w tym domu jest duże. Jego właściciel (którego Andy przedstawił mi jakąś godzinę wcześniej, ale mimo to nie zapamiętałam jego imienia) miał namacalną manię wielkości która (co wnioskuję z rozmowy dwóch kobiet przebranych za króliczki playboya) była odwrotnie proporcjonalna do rozmiaru jego męskości.
Podniosłam się powoli, gdy obok mnie usiadło dwóch mężczyzn i skierowałam się w stronę patio. Miałam cichą nadzieję, że znajdę tam Andy'ego. Ku mojemu nie-zaskoczeniu  był tam, w dodatku obściskiwał się z przypominająca prostytutkę Harley Quinn.
Cholerny Batman.
Pół minuty później znów siedziałam na kanapie, zastanawiając się nad sensem swojego życia i pijąc kolejne owocowe piwo, które nie smakowało już tak samo dobrze, jak to pierwsze.
I wtedy wokół mnie coś się zadziało. Ludzie siedzieli w kółku, a na stole wylądowała butelka. Jasna cholera.
Wstałam, chcąc usunąć się gdzieś w kąt, żeby nie grać z nimi, ale ktoś złapał moją dłoń i pociągnął z powrotem na kanapę. Z oburzeniem odwróciłam głowę w jego stronę, powstrzymując się przez wyrzuceniem serii wyzwisk, lecz rozluźniłam się, gdy zobaczyłam uśmiechniętą twarz Andy'ego.
- Masz szminkę na szyi, Batmanie - prychnęłam cicho , upijając olejny łyk słodkawego napoju.
Andy pokręcił głowa i objął mnie ramieniem.
- Co cię ugryzło, Ann? - zmarszczył brwi i objął mnie ramieniem, mocno do siebie przytulając. - Gramy w "jeszcze nigdy nie". Znasz zasady, prawda?
Pokiwałam głową, z przykrością stwierdzając, że Andy jest potwornie pijany. Pod wpływem stawał się zupełnie inny. Nie był sobą i obawiałam się, że dziś może powtórzyć się sytuacja z pierwszego dnia naszej znajomości.
Każdy, kto siedział w tym przeklętym kole dostał dość spory kieliszek wódki; a właściwie każdy z wyjątkiem mnie, bo udało mi się wynegocjować napój z odrobinę mniejszym stężeniem alkoholu. Nawet nie wiedziałam, czym on jest, kiedy butelka po raz pierwszy zakręciła się i wskazała na roześmianą dziewczynę z niebieskimi włosami.
- Jeszcze nigdy nie uprawiałam seksu na stole kuchennym! - wykrzyknęła, a męska część grających wsparła ją głośnym gwizdem. Kilka osób upiło łyk ze swoich kieliszków, a ja uśmiechnęłam się blado, wpatrując się w swoje stopy.
Po drugim obrocie butelka wskazała na kolejną dziewczynę, która wykrzyknęła bardzo podobne hasło. Różniło się w nim jedynie miejsce akcji - publiczna biblioteka.
I znów, ku mojemu zaskoczeniu, z niektórych kieliszków zniknął następny łyk wódki.
Jeżeli pytania będą tylko o seks, przegram na pewno.
Ludzie rzucali kolejne, coraz dziwniejsze i bardziej niepokojące propozycje, a ja byłam coraz bardziej zdruzgotana tym, że z mojego kieliszka nic nie ubyło. W końcu jednak nadeszła upragniona przeze mnie chwila i ktoś rzucił:
- Jeszcze nigdy nie przeczytałem całej serii książek!
Z szerokim uśmiechem uniosłam kieliszek do ust i upiłam łyk napoju, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Zebrani spojrzeli na mnie z zainteresowaniem, więc spuściłam wzrok, walcząc z palącym rumieńcem na policzkach.
- No, no, nie dość, że walczy ze złem, to jeszcze jest oczytana - rzucił ktoś, a cała reszta odpowiedziała mu cichym chichotem. Przygryzałam lekko wargę, czując na kolanie czyjąś dłoń. Strąciłam ją, nie patrząc nawet na jej właściciela.
To był naprawdę bardzo, ale to bardzo zły pomysł.
Następne pytania również dotyczyły seksu. Udało mi się upić trochę z kieliszka jeszcze dwa razy, kiedy ktoś krzyknął "skończyłem!" i puste naczynie odstawił na stół.
Wyczułam na sobie wzrok Andy'ego, kiedy odstawiłam prawie pełny kieliszek na stół, wyglądający co najmniej dziwnie wśród tych praktycznie pustych. Zauważyłam tylko jeden opróżniony do podobnej wysokości, co mój.
Może to idiotyczne, ale stresowałam się potwornie, kiedy porównywano poziomy płynu. Gdy byłam niemalże pewna, że przegrałam, gospodarz imprezy który również grał z nami zakrzyknął, że przegrała ta druga dziewczyna.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się lekko, w środku ciesząc się jak malutkie dziecko. Nie czułam żadnych, ale to żadnych wyrzutów sumienia, chociaż oszukiwałam. I utwierdziła mnie w tym kara wymierzona tej małej, wystraszonej dziewczynie.
Miała się rozebrać. Cała. Będąc sam na sam z wygranym.
Do końca imprezy unikałam wszystkich możliwych gier i zabaw, jakie się odbywały. Nie czułam się pijana, ale szumiało mi w głowie i bałam się, że mogę zrobić coś głupiego, więc wolałam nie ryzykować i dzielnie podpierałam ścianę, w razie gdyby ta miała za chwilę zawalić się na wszystkich.
Andy przez cały czas gdzieś znikał i za każdym razem wracał coraz bardziej wesoły. Raz wyciągnął mnie na patio, gdzie powstał parkiet taneczny. Kołysaliśmy się w rytm jakiejś potwornie nudnej piosenki, kiedy chłopak pochylił się i słabym głosem, zupełnie nieadekwatnym do jego wyglądu, wyszeptał:
- Wracajmy, czuję się potwornie.
Pokiwałam głową i obejmując go delikatnie, powoli cofałam się w stronę wyjścia. Gdy byliśmy już naprawdę blisko drzwi, drogę zagrodził nam gospodarz imprezy. Zmierzył nas wzrokiem, zatrzymując go w końcu na Andy'm.
- Już idziecie? Dopiero się rozkręcamy!
Andy wyprostował się w miarę możliwości.
- Chętnie byśmy zostali, ale moja towarzyszka jutro z rana idzie do pracy. A mam jeszcze kilka planów związanych z nią - wyszczerzył się znacząco. Mimo, że byłam na niego zła za tę okropną sugestię, nie próbowałam zaprzeczyć. Zamiast tego przytuliłam się do jego boki i kiwnęłam głową, uśmiechając się zbyt słodko i idiotycznie, niż to było koniecznie.
- W takim razie miło było cię widzieć, stary. - Mężczyzna poklepał Biersacka po ramieniu, a mi puścił oczko. Westchnęłam cicho  i odwzajemniłam gest, mimo rosnącej we mnie irytacji.
- Mnie też było miło zobaczyć ciebie, Alex.
A więc miał na imię Alex!
Zamienili jeszcze kilka zdań, których nie słuchałam, skupiając się jedynie na palcach Andy'ego wbijających się tuż poniżej moich żeber. W końcu Alex przepuścił nas i wyszliśmy na zewnątrz.
- Ann, błagam, szybciej, zaraz umrę - jęczał mi nad uchem Andy, gdy starałam się znaleźć telefon.
- Trzeba było tyle nie pić - warknęłam cicho, lecz zmiękłam, gdy przytulił się do mnie i przesunął moją dłoń na swoje żebra.
Objęłam go ostrożnie ramieniem, szukając wzrokiem ławki, a której moglibyśmy usiąść. Gdy takiej nie zauważyłam, westchnęłam cicho i podprowadziłam go do murku, który ogradzał posiadłość. Ostrożnie oparłam go o ogrodzenie, a sama zadzwoniłam po taksówkę. Miała przyjechać za piętnaście minut więc  zrezygnowana  usiadłam na chodniku, pociągając za sobą Andy'ego. Biersack marudził przez chwilę, lecz to nie przeszkodziło mu we wtuleniu się w moje ramię.
Westchnęłam ciężko i  przytuliłam go delikatnie, machinalnie zaczynając głaskać go po włosach. Pochyliłam się i musnęłam ustami jego czoło, zostawiając na skórze ciemny ślad szminki.


-----------------------------------------------------------------------------------------
Moi kochani!
Wracam do was dopiero teraz, bo dopadł mnie monstrualny kryzys twórczy, który nie pozwolił mi napisać niczego sensownego i, jak widzicie wyżej, niczego, co byłoby równie dobre, jak kiedyś.
Dlaczego akurat dziś?
Ano, zeszło mi się trochę, bo rozdział ma aż 12 stron i chciałam w nim zawrzeć naprawdę dużo. Poza tym dziś są urodziny Andy'ego! Pomyślałam ,że to będzie dość fajna niespodzianka.
No dobrze. Jak wam się podobał rozdział? I postać Jennifer?
Aha! Jeżeli zobaczycie i przeczytacie post, proszę was o pozostawienie po sobie jakiegoś znaku, żebym wiedziała, ile was tutaj zostało.

Nie ustalę limitu, ale tak jak wcześniej, od ilości komentarzy zależy czas, w jakim pojawi się rozdział.

Dobrej nocy!



wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 16

*rozdział usunął się sam (jak na złość), więc wstawiam jeszcze raz*


Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno, zmęczona i obolała. Czułam dziwny uścisk na brzuchu i nogach, zupełnie tak, jakby przygniatało je coś ciężkiego.
I nie myliłam się.
Gdy otworzyłam oczy dostrzegłam w półmroku szczelnie obejmujące mnie ramię i nogę zarzuconą na moje biodra. Zmarszczyła brwi i rozejrzałam się, próbując zorientować w sytuacji.

Oliver leżał skulony jak małe dziecko po mojej prawej, przytulając do piersi koc. Jak można się spodziewać, nie miał na sobie nic oprócz bokserek. Po lewej za to spał spokojnie Maciek, przyduszając mnie przy tym swoim ciałem.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak znalazłam się pomiędzy nimi i jak to się stało, że obaj byli prawie całkiem rozebrani. Przecież kładli się spać w ubraniach!
Uważając, by przypadkiem nie obudzić któregoś nich, bo to niewątpliwie skończyłoby się trzecią wojną światową (chociaż w tym domu rozegrały się już cztery), wyplątałam się z uścisku Maćka i po cichu skierowałam do łazienki, wcześniej okrywając obu tych debili kocem.
Na początku rozplotłam nędzną parodię warkocza, którą miałam na głowie i rozczesałam dokładnie włosy, po czym związałam je w wysokiego kucyka. Gdy myłam zęby, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się swojej twarzy, upaćkanej białą pianą. Błyskawicznie ją starłam i opukałam usta.
- Nie, tylko.. No wiesz, jesteś siostrą mojego kumpla - rzucił z nonszalanckim uśmiechem i zamknął drzwi. - Dziwnie jest cię oglądać.. prawie nago. - dodał, lustrując mnie niepewnym spojrzeniem.
- Właź - burknęłam, wycierając buzię ręcznikiem i patrząc przez ramię na Maćka, który niepewnie wsunął się do środka i rozejrzał. - Myślałem, że jesteś ubrana - sapnął z dziwnym grymasem na twarzy. Uśmiechnęłam się czarująco i odwróciłam przodem do niego, opierając się plecami o wbudowaną w szafkę umywalkę. - Przeszkadza ci to? - Błagam cię, widziałeś mnie tak dziesiątki razy!
W trzy sekundy zdjęłam z książki szary papier i szeroko uśmiechnęłam. Cień mężczyzny na tle gazet mówił wszystko - nie musiałam nawet patrzeć na tytuł czy autora.
Zażenowany rozmasował kark i podszedł do mnie blisko, opierając dłoń po mojej prawej stronie. - Właściwie, to... wczoraj miałem ci coś dać - zmienił temat i wyciągnął zza pleców prostokątny pakunek. Po kształcie i grubości zorientowałam się, że musi być to książka. - Przywiozłeś mi "Lilith? Błagam, powiedz, że to to - uśmiechnęłam się błagalnie. Maciek pokręcił głową. - Nie. Ale Lilith też dla ciebie mam. To coś innego.
Maciek jedynie pokręcił głową, wychodząc z łazienki.
- Lśni, tryska, brzmi, śpiewa - zaśmiałam się cicho, cytując Witolda Gombrowicza. - Gdzieś ty ją znalazł? Od siedmiu lat szukałam jej po wszystkich księgarniach! -Powieści Tyrmanda są przecież prawie wszędzie- parsknął rozbawiony. - Szczególnie "Zły". Nie wiem, jak mogłaś na to nie trafić. Przewróciłam oczami i przytuliłam książkę do piersi.
- Widocznie źle szukałam.

Następnie spokojnie odłożyłam książkę na bok, a moje myśli odleciały w kierunku testów, jakie dziś na mnie czekały. Przedmioty ścisłe i języki obce.
Spojrzałam zmęczonym wzrokiem na białą koszulę, która czekała już na mnie, zawieszona na prysznicu.
Zapowiadał się naprawdę ciężki dzień.




Wakacje mijały niespodziewanie szybko. Nim się obejrzałam, nadszedł ostatni piątek bezgranicznej wolności, toteż spędzałam go na najlepiej, jak tylko się dało - za Andy'm na kanapie, oglądając czwartą część Piratów z Karaibów i komentując figurę Penelope Cruz.
Bawiliśmy się przy tym przednio, a czas płyną tak szybko, że zanim się zorientowaliśmy, nadeszło popołudnie. - Co robimy? - zapytałam, opierając głowę o jego ramię i przymykając oczy.
Zrobiłam naburmuszoną minę i szturchnęłam go mocno w ramię, po czym roześmiałam się. Odkąd odebrałam wyniki egzaminów przedmiotowych, miał ze mnie największą uciechę. Co prawda, nie były najgorsze; przedmioty ścisłe napisałam na sporo ponad dziewięćdziesiąt procent, za to część humanistyczna i dołączona do niej adnotacja przez cały tydzień bawiła wszystkich, łącznie z Andy'm, który był przy tym, jak odebrałam maila z wynikami. Moje obszerne wypracowanie oceniono na marne cztery punkty, a nauczyciel, który je oceniał widocznie był typem śmieszka, bo pod spodem raczył napisać "ciąg dalszy nastąpi".
- Nie wiem. Możemy iść na lody, na plażę... albo możemy pośmiać się z twoich wyników z egzaminów... Irytowało to mnie, ale powstrzymywałam się przed odgryzieniem się na wszelkie zaczepki. Teraz jednak nie mogłam się opanować.
- ...albo z tego, co masz w bokserkach.. - dokończyłam za niego z szerokim uśmiechem na ustach. - W sumie, moglibyśmy pójść na plażę, ale musiałabym się przebrać, a mi się nie chce. Poza tym, o siedemnastej mam wyprowadzić psy sąsiadów na spacer, więc mamy ledwie trzy godziny, a zanim tam dojdziemy, może minąć trochę czasu, szczególnie z twoim tempem.
- Możemy jechać samochodem - wzruszył lekko ramionami. Zamilkłam na chwilę, wzdychając cicho i stukając palcami o oparcie mojej życiowej partnerki kanapy. Wtedy przypomniałam sobie, że jakiś czas temu postanowiłam być dobrą siostrą. Spojrzałam na Andy'ego, a potem na laptopa, który leżał zamknięty na stoliku przed nami i stwierdziłam, że wiem, jak mogę to zrobić. Odkąd moja rodzina jest rozdzielona, regularnie, co dwa rozmawiam przez kamerkę z Sue i mamą. Zdążyłam się też zorientować, że moja siostra naprawdę się zmieniła, przynajmniej, jeśli chodzi o gust muzyczny.
- Odkąd nie jesteśmy "razem", stała się zupełnie inna, rozumiesz? Jest taką kopią mnie sprzed, no nie wiem, trzech lat, ale dużo ładniejszą - kontynuowałam. Na nowo otworzyłam swojego laptopa, sprawdzając, ile jest baterii, po czym włączyłam komunikator, a następnie zadzwoniłam do Sue.
A może ja tego wcześniej nie zauważałam? - Mogę mieć do ciebie prośbę? - spytałam chłopaka, który zaczął namiętnie wpatrywać się w okno i starszą panią idąca chodnikiem. - Mógłbyś porozmawiać na skype z moją siostrą? Andy zmarszczył lekko brwi, ale pokiwał głową na zgodę, uśmiechając się przy tym. Gdy czekaliśmy, aż łaskawie odbierze, opowiedziałam o niej krótko Andy'emu, który co jakiś czas kiwał głową i uśmiechał się. Wiedziałam, że i tak w kilka sekund zapomni przynajmniej połowę z tego, co mu powiedziałam. Pół minuty później twarz Sue pokazała się na monitorze.
- Wiem - odpowiedziałam z dumą. - Ale nie pożałujesz, przysięgam.
- Cześć, Annie. - mruknęła sennie, przecierając oczy. - Pamiętasz może, jak kiedyś przypomniałaś mi o strefach czasowych? Bo wiesz, u nas jest teraz JEBANA PÓŁNOC - dokończyła ostro, co wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech, przypominający obranego ze skórki banana. No dobrze, nie do końca pamiętałam o tej różnicy czasu, jednak Suellyn nie wyglądała na osobę wyrwaną ze snu. Miała na sobie dopasowaną koszulkę, jej włosy były rozpuszczone i opadały miękkimi falami na ramiona. warz miała niebywale świeżą i wypoczętą - o wiele bardziej, niż ja. Sue fuknęła, udając obrażoną. - Mam nadzieję, że to będzie coś ekstra, inaczej się na ciebie obrażę. Przesunęłam kamerkę bardziej w bok, tam, gdzie siedział Andy. Jednocześnie przysunęłam się do niego, zachowując na ustach szeroki uśmiech. - Sue, przedstawiam ci Andy'ego Biersacka.
Zaraz i ja się zarumienię, ale ze złości.
Moja siostra zaniemówiła, podobnie jak Andy, który gapił się w monitor, oczarowany jej urodą. Szturchnęłam go w bok, czując nieprzyjemny skurcz. Pieprzona zazdrość. - Cześć - odezwał się w końcu Andy, po czym odchrząknął cicho, by pozbyć się chrypki, która pojawiła się znikąd.
Suellyn zarumieniła się lekko, przygryzając wargę i odpowiedziała mu ciche "hej" najsłodszym ze swoich głosików.

Przez chwilę przysłuchiwałam się ich rozmowie, która kleiła sie o wiele lepiej, niż każda z naszych wcześniejszych rozmów. Ogarnęło mnie przy tym dziwne uczucie pustki zmieszanej ze złością i rozżaleniem, które było tak silne, że wywołało nieprzyjemny skurcz szyi i sprawiło, że na moment straciłam oddech.
Cholera.
Sapnęłam cicho, gdy oni skończyli temat muzyki i zeszli na podróże. Byłam znudzona i zniechęcona, choć wcześniej cieszyła mnie perspektywa zrobienia siostrze miłej niespodzianki.
Stwierdzając, że nie chcę dłużej słuchać ich rozmowy, chwyciłam moją Lilith i otworzyłam tam, gdzie ostatnim razem skończyłam czytanie. Co prawda, znałam te książkę niemalże na pamięć, ale bardzo lubiłam do niej wracać, zupełnie jak do wszystkich innych. No, może poza kryminałami Deavera, one są zdecydowanie zbyt dobre, by uczyć się ich na pamięć. Po przeczytaniu Przydrożnych Krzyży wyszłam z założenia, że bez elementu zaskoczenia, jaki pojawiał się podczas pierwszej lektury to już nie to samo.
Zdążyłam przeczytać zaledwie pół strony, gdy usłyszałam moje imię. Zaintrygowana podniosłam wzrok znad książki, żeby zobaczyć, jak Biersack wzrusza ramionami i odburkuje coś w stylu "długa historia".
Tak, więc zapewne będę musiała ją później opowiadać.
Przez następne dwie godziny (dwie godziny!) przewinęli się przez wszystkie możliwe tematy. Nawet o mnie rozmawiali przez krótką chwilę, co nie umknęło mojej uwadze, choć starałam się czytać, co nie wychodziło zbyt dobrze. Nadal tkwiłam na tej samej stronie.
W końcu nie wytrzymałam i odłożyłam Lilith na stolik, wstając i informując cicho, że idę przygotować się do mojej "nowej pracy".
Od tygodnia zajmowałam się też wyprowadzaniem psów. Niby nic, ale jeden godzinny spacer wieczorem z pięcioma psami znacznie poprawiał mój budżet.
Szybko przebrałam się w wygodniejsze ubrania, których w razie czego mogłam się pozbyć i związałam włosy w koński ogon. Kiedy gotowa schodziłam na dół, Andy właśnie zamykał laptopa.
- I jak? - spytałam na pozór obojętnym tonem, zakładając dłonie na piersi. Po sekundzie zdałam sobie sprawę, że Andy może odebrać to jako zły znak, więc opuściłam je wzdłuż tułowia.
- Twoja siostra jest wspaniała - stwierdził, śmiejąc się pod nosem, co odrobinę mnie zabolało. Cholera.
Zachowałam jednak twarz i uśmiechnęłam się promiennie, choć sztucznie, odpowiadając:
- Mówiłam ci o tym.
Chłopak kiwnął głową, wstając powoli i mrucząc przeciągle.Podszedł do mnie powoli, spoglądając przelotnie na zegarek i skrzywił się.
- Ale ja nadal wolę jej młodsza siostrę.

----------------------------------------------------------------------------------------------------
Dodaję jeszcze raz, bo głupi blogger usunął rozdział.
Nie wiem, czy pisac tu od nowa swój monolog o odejściu, ale jeżeli ktoś nie widział, napisze go od nowa.
Zastanawiam się nad usunięciem, bądź zawieszeniem Hello My Hate i jestem wam chyba winna wyjaśnienia.
Blog od początku miał mnie.. hm, wypromować, bo jest lekki, łatwy w odbiorze i jak widać, dość popularny. Mimo to zauważyłam, że liczba komentarzy drastycznie spadła, a co za tym idzie- moja motywacja również. To skłoniło mnie do przemyślenia najważniejsze kwestii - warto?
Doszłam do wniosku, że nie, nie warto tego ciągnąć dalej, ale że jestem upartą osobą i wszystko
muszę doprowadzić do końca, więc blog ten również doprowadzę do końca.
JEDNAKŻE
Bez was to nie ma żadnego sensu. Jeśli nikt nie będzie komentował, ja nie będę pisała, bo, cholera jasna, piszę to dla was, nie dla siebie. Gdybym pisała to dla siebie, wszystko miałoby inną fabułę, o której opowiedziałam dziś Rassy.
Rozdziały będą pojawiały się rzadko, chodź obiecałam jeden w tygodniu. Teraz czas, w którym coś napiszę, będzie zależał od liczny komentarzy. Im więcej, tym szybciej.
Tym bardziej, jeśli przy takiej licznie obserwatorów będzie mniej niż 8 komentarzy - przykro mi, ale możliwe, że nie zechcę kontynuować tej historii.
Żyę udanych tych dwóch tygodni, które pozostały do końca wakacji.


niedziela, 7 czerwca 2015

Rozdział 15

Wiecie co? Jak mnie najdzie wena, to poprawię i czternasty, będzie bardziej składny. Jak już mi się to uda, poinformuję was niezwłocznie.
WAŻNE OGŁOSZENIE NA SAMYM DOLE
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dylan, master wszystkich imprez i mistrz podrywu, jak go pieszczotliwie określaliśmy, wpadł do mnie zaraz po południu z propozycją wyjścia na boisko. Ignorując mój głośny sprzeciw, zwlókł mnie z kanapy siłą i niemal wyniósł z domu, zanim udało mi się wybłagać chociażby szansę na przebranie się z okropnie niewygodnych wąskich spodni i białej koszuli, których nie zdążyłam zdjąć po egzaminie z historii, który swoją drogą poszedł mi całkiem nieźle. Przebrana w wygodne, krótkie spodenki i jasną koszulkę zgodziłam się w końcu dobrowolnie opuścić dom.
Dzień był ciepły i słoneczny. Promienie słońca przebijające się przez korony drzew przyjemnie łaskotały moją twarz, gdy w ciszy przemierzaliśmy jedną z parkowych alejek.
W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce.
Na boisku znajdowały się zaledwie trzy osoby. Matt, James i Bruce wygodnie opierali się o siatkę i podawali sobie piłkę, starając się z odległości rzucić do kosza, co w większości się im udawało. Przez chwile byłam pod wrażeniem ich umiejętności, a później stwierdziłam, że, hej, przecież też tak umiem! I przestałam być pod wrażeniem.
Podeszliśmy bliżej nich, starając się, jako tako, nie sprawiać wrażenia zdezorientowanych całą sytuacją. W końcu na boiskach zwykle roiło się od dzieciaków, a teraz były puste.
-Cześć- powiedziałam od niechcenia, rzucając Rose'owi obojętne spojrzenie.
Można powiedzieć, że po tym, co stało się w jego sypialni, nasze stosunki skomplikowały się jeszcze bardziej. Z zauroczonych w sobie dzieciaków zmieniliśmy się w obrażalskie nastolatki, których nijak nie da się pogodzić. Tak, cóż, widocznie nasza "przyjaźń" od początku nie miała sensu, a moje zauroczenie jak zwykle okazało się tylko bezsensowym pragnieniem posiadanie bliskiej osoby.
-Ta, cześć. - odburknął, zabierając piłkę z rąk Jamesa i wstając ze swojego miejsca, żeby wykonać perfekcyjny wsad z dwutaktu.
-Co mu się stało? - spytał półgłosem Dylan, marszcząc brwi i kątem oka patrząc na Rose'a z autentyczną troską.
-Skąd my to mamy, kurwa, wiedzieć? - skontrował Bruce, zakładając ramiona na kolana i marszcząc ze zirytowaniem ciemne brwi.
-No nie wiem, może stąd, że macie z nim najlepszy kontakt?
Wymieniali się pytaniami jeszcze przez prawie dwie minuty, w czasie których Matt zdążył dwa razy rzucić za trzy, wykonać wsad i podejść do mnie z piłką pod pachą i pytaniem:
-O czym oni znowu pieprzą?
Spojrzałam na niego spod rzęs i wzruszyłam teatralnie ramionami, próbując przekazać, że mało obchodzą mnie tematy tych dwóch awanturników.
-dobra, Ann, koniec tych dziwnych zagrywek, nie możemy być na siebie wiecznie obrażeni, nie? - sapnął, druga ręką rozmasowując kark. - To był jeden głupi wyskok, miałem kaca, nie myślałem co robię. Nie obrażaj się na mnie - szturchnął mnie lekko w bok, na co, zirytowana, przewróciłam oczami i odsunęłam się o pół kroku w bok.
Nie sądziłam, że gdy to głupie zauroczenie minie, Matt stanie się dla mnie zupełnie obojętny, tak, jakby w ogóle nie istniał.
-Czy ja wyglądam na obrażoną? - sarknęłam, zakładając ręce i rzucając ukradkowe spojrzenie chłopakom, którzy, niezrażeni obecnością Rose'a, nadal dyskutowali na temat jego osoby. Debile.
Debile, ale i tak ich lubię,
-Tak, Ann, wyglądasz na obrażoną. I to bardzo obrażoną. Przestań zachowywać się jak dziecko, gdybyś nie była taką cnotką, do niczego by nie doszło.
-Gdybyś nie był takim napalonym idiotą, do niczego by nie doszło - warknęłam, obracając się tak, by stać z nim twarzą.. w klatę. Nie, nie jestem niska, on jest, kurde, za wysoki.
Rose uśmiechnął się z kpiną, wypuszczając piłkę i zakładając ręce na piersi. spojrzał na mnie wzrokiem przesyconym politowaniem.
-Myślisz, że dlaczego jest wokół ciebie tylu facetów? Większość chce cię tylko przelecieć.
-Ja nie chcę jej bzyknąć!- nie zgodził się Jamie, wstając i podchodząc do nas. - Bez obrazy, Evans, ale wolę niskie, starsze blondynki, nie spełniasz standardów. - Poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu i uśmiechał pokrzepiająco.
-Nie ma sprawy, James, ty też nie jesteś w moim typie.
Okej, kłamałam. James był bardzo w moim typie, najbardziej z nich wszystkich, ale na równi z Bruce'm.  Lubiłam, bardzo lubiłam to charakterystyczne połączenie zielonych, wesołych oczu, brązowych włosów sięgających ramion i rozbrajającego uśmiechu, który od niedawna na stałe przykleił się do jego ust. Wszyscy wiedzieliśmy czemu - masz kochany Jamie znalazł dziewczynę, w której był bezgranicznie zakochany, toteż spędzał z nią sporo czasu.
Ale o kumplach (i mnie!) nie zapominał.
-No. Skoro sprawę mamy wyjaśnioną, to możemy grać, huh? - krzyknął Dy, podbiegając i w niemożliwie niskim skłonie zgarniając piłkę z ziemi. - Dzielimy się na składy, czy tak jak ostatnio, każdy pracuje na siebie?
Wybraliśmy druga opcję i zaczęliśmy grę.

Tego samego wieczoru na wymianę miał przyjechać Maciek. Jak ustaliliśmy wcześniej, ten weekend miał spędzić u nas, a w poniedziałek rano pojechać do rodziny chłopaka, który wybrał się do Polski.
Tak więc, o godzinie pieprzonej jedenastej, siedziałam na lotnisku, popijając kawę z cudownego, bo bezpłatnego, automatu i czekając, aż Maciek uwinie się z odprawą.
Powoli sącząc napój o smaku styropianu, obserwowałam ludzi przewijających się w zastraszającym tempie przez halę odlotów. Biegali, truchtali, machali torbami, gubili dzieci, a ja, pośrodku tego wszystkiego, śmiałam się z nich w duchu.
-O której on miał być? - zapytałam Oliego, przekazując w jego ręce ciepły kubek.
-Godzinę temu. Pewnie debil pomylił samoloty, czy coś- westchnął, biorąc łyka i krzywiąc się nieznacznie - Wiem, czemu ta kawa jest darmowa. Gdyby nie była, nikt by za nią nie zapłacił.
Parsknęłam śmiechem, opierając przedramiona na kolanach i wypatrując w tłumie  wysokiego szatyna, jednak, jak na złość, nie było ani jednego.
Westchnęłam, odpychając się lekko dłońmi od kolan i opierając wygodnie (o ile to możliwe)  o oparcie czerwonego, plastikowego krzesełka.
Dopiero po niespełna godzinie, wśród ludzi wypatrzyłam kogoś, kto chociaż odrobinę przypominałby Nowaka. Wstałam i szturchnęłam w ramię przysypiającego brata, po czym na zesztywniałych nogach pomaszerowałam najpierw do kosza, żeby wyrzucić kubek, a później w stronę chłopaka.
Im bliżej byłam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to jednak nie on. Już miałam się odwrócić i z powrotem zając miejsce na niewygodnym krzesełku, kiedy uśmiechną się w bardzo znajomy sposób i podszedł do mnie szybko, łapiąc  objęcia i mrucząc:
-W tych jasnych ciuchach i opaleniźnie prawie cię nie poznałem, Evans. Wyglądasz jak ekskluzywna prostytutka.
-Dzięki - zaśmiałam się, mocniej zaplatając ramiona na jego szyi - I co tak długo? Siedzimy tu dobre dwie godziny i czekamy na ciebie!
-Umh, jeszcze w Warszawie mieliśmy drobne opóźnienia i tak jakoś wyszło - uśmiechnął się i klepnął mnie lekko w plecy. - No, koniec tych czułości, dusisz mnie, Ann.
-Zaraz - odburknęłam, z twarzą wtuloną w jego bluzę.
Tylko czekam na jego reakcję na temperaturę panująca na dworze.
Trzy minuty później udało mi się od niego odkleić, głównie ze względu na to, że w tym czasie Oliver zdążył do nas przyjść i poinformować, że idziemy, zanim wszystkie taksówki  nam uciekną.
Tak więc, w minutę zebraliśmy się i opuściliśmy lotnisko, trafiając prosto w żar, który  tak panował, mimo późnej pory.
-Ile tu kurwa jest, trzydzieści stopni? - sapnął Maciek, natychmiast zdejmując bluzę i przewiązując się nią w pasie.
-Osiemdziesiąt pięć w stopniach Fahrenheita - uśmiechnęłam się, patrząc na tablicę umieszczoną na jednej ze ścian monstrualnego, pięciokątnego, białego budynku.
-Ile?!
-W przeliczeniu trzydzieści - wyjaśnił Oliver, szukając wzrokiem wolnej taksówki. - Idziemy - zdecydował w końcu, szybkim krokiem ruszając na skos przez parking.
Rzuciliśmy sobie z Maćkiem znaczące spojrzenie, pędem ruszając za moim bratem i potykając się o swoje nogi.
Zapowiada się ciekawy weekend.

W domu byliśmy około pierwszej - ja i Oliver niemal zasypialiśmy pijąc herbatę w kuchni, za to Maciek, cholera, tryskał energią i nie mógł znaleźć dla siebie miejsca.
-Mógłbyś posadzić gdzieś tę dupę? Nie mogę się skupić na patrzeniu w przestrzeń - ziewnęłam, podnosząc głowę ze stołu i patrząc na zdezorientowanego Nowaka.
Ten posłusznie usiadł na jednym z krzeseł i rzucił nam wesołe spojrzenie.
-Wy już zmęczeni? Ludzie, jest wcześnie!
-Zobaczymy co powiesz jutro jak obudzę cię o siódmej rano, kurwo - ostudził jego zapał Oliver, zakładając ręce na swoje ramiona i powoli masując je.
Nowak udał oburzonego i przyłożył Oliemu pięścią w ramię. Mój brat rzucił mu mordercze spojrzenie.
-A ja proponuję iść spać- uśmiechnęłam się i wstałam, omal nie przewracając kubka i krzesła. Zaklęłam cicho, przytrzymując naczynie.
Wolałam zapobiec temu, co mogłoby się stać, jeśli jeden wyprowadziłby drugiego z równowagi, więc po prostu pociągnęłam obu za koszulki, dając znać, że mają iść za mną.
Po krótkiej kłótni, spowodowanej tym, że nikomu nie chciało się wcześniej wychodzić na dwór, żeby zabrać pościel która się tam wietrzyła, postanowiliśmy dzisiaj spać na podłodze w moim pokoju. We trójkę. Dwóch chłopaków i jedna ja.
Chryste.
Po szybkim prysznicu, znieśliśmy do pokoju koce i kołdry, układając je na podłodze. Na takim prowizorycznym posłaniu położyliśmy się (ja z brzegu, daleko od nich) i, mówiąc wprost, zasnęliśmy.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
gra wstępna trwa, później czeka was ostra akcja
Dobry wieczór! kto się stęsknił? Widzę las rąk (ten sarkazm)
Nonono. Koniec zajebanego miesiąca, będę zaglądała tu częściej. Rozdział napisałam, przyznam się bez bicia, wczoraj i dziś.
Tyle pomysłów, tak mało czasu/
i co tu jeszcze.. a tak

WAŻNEWAŻNEWAŻNEWAŻNEWAŻNEWAŻNEWAŻNEWAŻNE

zepsułam komputer, więc większość rozdziałów, krótko mówiąc, poszła się jebać. Na laptopie pisać nie umiem. No. Więc będą opóźnienia, na pewno błędy i parodie tego, co miało być.

-----------------------------------------------------------------------------------------------

REKLAMA:
polecam wszystkim, których nie boli czytanie ze zrozumieniem

rassysfanfics.blogspot.com