sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 5

-Podaj! - krzyknął Matt, a ja wykonałam błyskawiczny zwód, omijając swojego przeciwnika i podając mu kozłem piłkę. Chłopak wybił się wysoko w górę i wykonał idealny wsad do kosza. - Świetnie, mała - pochwalił pochodząc do mnie i całując w czoło.
Znam Matta dokładnie tydzień i wiem o nim praktycznie wszystko. Poczynając od wyglądu jego pokoju, przechodząc przez ulubione filmy i gry, aż po kolor bokserek, jakie dziś na sobie ma.
Ma czerwone.
-Dzięki, duży - zaśmiałam się i szturchnęłam go w ramie, na co skrzywił się z udawanym bólem i poczochrał mi włosy.
Matt jest świetnym chłopakiem. Nie mówię tak tylko dla tego, że jesteśmy podobni jak dwie krople wody. Ma cudowny charakter, chociaż większość dziewczyn uznałoby go za zimnego i zdystansowanego. W rzeczywistości to ciepły i miły człowiek, który potrafi podnieść na duchu, jest otwarty na nowe znajomości i właściwie jemu zawdzięczam to, że po dziewięciu dniach w nowym otoczeniu mam już sporą gromadkę znajomych i nie nudzę się wieczorami przed telewizorem.
Nie jest romantykiem, w żadnym razie. Nie próbował mnie zaprosić na spotkanie "tylko we dwoje". Jesteśmy bardzo dobrymi kumplami, można by powiedzieć, że nawet przyjaciółmi.
-Ann! Uważaj!
A tak. Jedyną jego wadą jest to, że każe mi "uważać" kilka sekund za późno.
Nie zdążyłam nawet się obrócić, a stukilogramowa bestia leżała na mnie i wierzgała na wszystkie strony, klnąc głośno. Mogłam przysiąc, że słyszałam trzask swoich żeber. Tyłek i plecy bolały mnie niemiłosiernie, podobnie jak głowa, a ten debil darł mi się do ucha na cały głos!
Grę przerwano, a ogromny, ciemnoskóry mężczyzna zszedł ze mnie, wściekle przy tym sapiąc.
-Po jaką cholerę bierzecie do drużyny taką beznadziejną małolatę?! Pieprzona suka nawet nie umie biegać! - darł się, gdy Rose próbował bezskutecznie podnieść mnie z ziemi i doprowadzić do porządku.
Kiedy w końcu mogłam stanąć na własnych nogach, nie pomagając sobie ramieniem przyjaciela, powoli podeszłam do faceta, z którym się zderzyłam.
-Przepraszam, że pana ego ucierpiało przy upadku na mnie, ale pragnę przypomnieć, że do kurwy nędzy, to pan powinien wyminąć przeciwnika, który pana atakuje, a nie go taranować!
-Więc sądzisz, że nie znam się na koszykówce, gówniaro?
Przysięgam, mało brakowało, a przez jego "groźną" minę wybuchnęłabym ze śmiechu. Wyglądał jak rozjechany kot.
-Nic takiego nie mówiłam - odpowiedziałam ze stoickim spokojem, patrząc w jego wyłupiaste oczy. - To pan to powiedział, nie ja. W każdym razie uważam, że pana złość jest nieuzasadniona.
Stąpasz po cienkim lodzie, Ann.
-Jeśli jesteś taka cwana, zmierzmy się jeden na jeden. Zobaczymy, czy twoja teoria przekłada się na grę.- mruknął wyraźnie.. hm, wkurwiony, bo wkurzony i zdenerwowany to zbyt delikatne określenia.
Zamiast odpowiadać, wzięłam do ręki piłkę i pomaszerowałam do środka boiska. Sędzia, którym był na całe szczęście chłopak, który nie grał w żadnej drużynie, wyrzucił piłkę w górę.
Zanim mój przeciwnik wybił ją w swoją stronę, zdążyłam pomyśleć tylko, że czeka mnie bardzo ciężkie starcie.
Piłka poszybowała na połowę murzyna. Wyminęłam go, zanim zdążył się obrócić i przejęłam ją. wykorzystałam moją dobrą pozycję, wykonałam dwutakt, a następnie dokładny wsad.
Po jego minie mogłam zgadnąć, że nie spodziewał się tego.
-Miałaś szczęście, młoda.
Och, jakżeby inaczej.
-W takim razie zobaczmy, ile szczęścia będę miała następnym razem - uśmiechnęłam się prowokująco, podając mu szybko piłkę. Złapał ją, ustawił się za linią boiska i podał do mnie, abym mu ją odrzuciła. Zrobiłam to.
Czy pan wspaniały zapomniał, że nie gramy w siatkówkę?
Piłka odbiła się od jego dłoni i poszybowała z moją stronę, podobnie jak ta wielka bestia. Nie było czasu na popisy. Złapałam piłkę stojąc krok za połową boiska i z całej siły rzuciłam ją w stronę kosza.
Trafiłam.
5:0 dla mnie, cieciu.
-Widocznie dzisiaj mam dobry dzień - zaśmiałam się do faceta i czekałam na kolejne rozegranie akcji.
-Głupi ma zawsze szczęście - stwierdził. - Orientuj się, młoda.

-Chłopaki, pijemy! - wrzasnął na cały głos Dylan, najstarszy z drużyny.
Dylan miał 29 lat, a był chyba najbardziej roztrzepany z nas wszystkich. Jego ulubionym zajęciem było imprezowanie i z tego co wiem, romanse ze wszystkim co tylko się rusza.
-Nie dzisiaj Dy. Jutro - zaśmiał się Matt, który od dobrych pięciu minut trzymał moje zwłoki na kolanach i starał się mnie nie uszkodzić.
Co prawda, udało mi się wgrać, ale szczęścia miało w tym wielki udział. Ta bestia staranowała mnie jeszcze kilka razy, wepchnęła w siatkę i walnęła z pięści w plecy, gdy próbowałam obejść ją zwodem.
"Przypadkiem!" - tłumaczył.
Gówno prawda.
-Czemu nie dzisiaj? - Dylan, którego nazwisko do tej pory nie było mi znane, bo jak stwierdził, nie jest mi do niczego potrzebne, spojrzał na Matta pytająco.
-Chcesz zbierać części jej ciała po całym LA? - zapytał i powoli wstał, biorąc mnie na tak zwaną "pannę młodą", po czym powoli przykucną i postawił moje nogi na ziemi.
Wstałam, chociaż nie bez problemu i oparłam o jego ramię.
Mogłabym nawet zdechnąć, byleby on mnie wtedy tulił.
-To jaki plan na jutro? - dociekał Dy.
-Plaża, jako nagroda dla naszego małego terminatora, a później spacer i ewentualnie jakieś piwo - zaproponowała moja podpórka, a ja uśmiechnęłam się blado.
Nie byłam jeszcze na tutejszej plaży, chociaż jest ona chyba drugą atrakcją Miasta Aniołów, zaraz po wzgórzu Hollywood. Mogłam zgadywać, że jest tam tłoczno i gorąco.
-Nam pasuje- zakrzyknęli wszyscy, chociaż i tak widać było po nich, że woleliby jutro pić cały dzień.
Zauważyłam, że żaden z nich oprócz Matta, z którym rozmawiałam już chyba na wszystkie możliwe tematy, nie jest ani odrobinę zboczony. To romantycy. Pieprzeni romantycy.
Oprócz Rose'a. On jest moim małym zboczuchem.
-Okej. W takim razie, jesteśmy umówieni. Macie szczęście, że jutro sobota i nie muszę iść do pracy - zaśmiał się Dy i poklepał mnie po pełnym sińców ramieniu. Uśmiechnęłam się do niego. - Byłaś świetna, Annie. Będą z ciebie ludzie.
-Dzięki, Dylan.
Mężczyzna odwzajemnił uśmiech i pogłaskał mnie po głowie jak psa.
Tfu, sukę.
-Kończymy na dzisiaj - stwierdził, kierując wzrok na Jamesa i Bruce'a, dziewiętnastoletnich bliźniaków, którzy przy linii boiska ćwiczyli zwody.
Lubiłam tych dwóch debili. Byli pozytywnie zakręceni, chociaż wyglądali na.. poukładanych.
-Okej. To chłopaki, ja lecę - zakomunikowałam i powoli oderwałam się od mojej cudownej, idealnej, przystojnej podpórki i rozejrzałam.
Przy ogrodzeniu zebrała się mała grupka gapiów. Cóż, widocznie nieczęsto mierzą się tu czarnoskóry wielkolud i drobna dziewczyna z Europy.
Widocznie to bardzo ciekawe.
Intrygujące.
-Annie, czekaj. Odprowadzę cię - zaoferował się mój przyjaciel. Tak, Matty jest przyjacielem. Jestem tego pewna.
-Nie trzeba - zaoponowałam, przytulając go na do widzenia. - Zobaczymy się jutro.
-Wpadnę po ciebie przed południem.
Ta. Dzień Rose'a wygląda trochę inaczej. Można to łatwo wywnioskować, że ten mecz mieliśmy grać dziś po południu.A jest dziewiąta.
Wieczorem.
-Albo wiesz co? Zadzwoń do mnie, jak będziesz gotowa - pogłaskał mnie po plecach, okrytych czarną koszulką bez rękawów.
-Tak chyba będzie lepiej- zaśmiałam się i powoli od niego odsunęłam, zmierzając w stronę wyjścia z boiska. Po drodze zgarnęłam z ławki granatową bluzę Matta, którą zabrał tylko ze względu na mnie. Dobrze wie, że ją lubię. I że jej już nie odzyska.
Założyłam ciepłą bluzę na siebie, zdając sobie przy tym sprawę, że z tyłu wyglądam dokładnie tak, jakbym nie miała na sobie spodni i wyszłam z boiska do koszykówki. Powoli skierowałam się w stronę jednej z alejek, prowadzących do ulicy, niesiona zdziwionymi spojrzeniami ludzi.
Pewnie rzadko kiedy właśnie ta drobna dziewczyna ogrywa giganta 43:7 w dziesięć minut.
Przeszłam może kilkadziesiąt metrów, pogrążona w rozmyślaniach, kiedy poczułam, jak czyjaś dłoń, z całą pewnością męska, powoli oplata moje ramie.
Odwróciłam się, myśląc, że właścicielem owej dłoni jest Matt, albo Dylan, który, jak się okazało podczas jednej z moich wypraw do sklepu, mieszka ćwierć mili na wschód ode mnie, jednak zwykle chodzi tą samą drogą.
Myliłam się.
Znowu.
Chyba mam deja vu.
Bo, właściwie, po co Pan Okrągła Dupa miałby mnie zaczepiać na ulicy, w dodatku będąc trzeźwym? Miałam się o tym przekonać za chwilę. Ale nie mogłam nawet przypuszczać, że zatrzymał mnie po to, aby.. przeprosić.
-Ann...- zaczął nieśmiało. Pamięta moje imię, czuję się zaszczycona! - Słuchaj, chciałem cię przeprosić za to tydzień temu..
Cud! Ludzie, cud! Pamięta coś z tamtej nocy! No kurde, cud!
-Zachowałem się jak idiota.
-Nie, wcale nie!- prychnęłam i przestąpiłam z nogi na nogę, patrząc na niego wyczekująco.
Andy nerwowo wziął oddech i spojrzał na mnie smutno i bezradnie. Po alkoholu był bardziej wyszczekany.
-Głupio mi. Zwykle nie składam dziewczynom takich propozycji po kilku godzinach znajomości - wyznał, a jego uściska na moim ramieniu zelżał. - Wiesz, jesteś ładna i trochę działasz na facetów.
Och. Komplementy. Cudownie.
-Jasne. Rozumiem, po alkoholu może odwalać. Nie wiedziałeś co robisz. Nic się nie stało, tak? Po prostu, zapomnij, niech sumienie cię już nie męczy - o ile je masz, ty płaskodupa istoto.
-Serio mi wybaczasz?
Nie.
-Nie ma o czym mówić - zapewniłam, chociaż w rzeczywistości czułam do niego niechęć. Ogromną niechęć, która bardzo powoli przeradzała się w coś gorszego.
-To dobrze. Bałem się, że będziesz chciała ochrzanić mnie, jak ostatnio.
Bo chcę.
-Też za tamto przepraszam. Poniosło mnie. Byłam zdenerwowana, bo wcześniej się zgubiłam i na tobie wyładowałam złość. Ale ty chyba też mi wybaczysz?
-Nie mógłbym się gniewać na taką ślicznotkę - puścił mi oczko.
-Przestań- nakazałam. - Bo się zarumienię.
Ze złości.
-Wyglądałabyś uroczo - mruknął pod nosem i uśmiechnął się.
Miał ładny uśmiech. Wiem, co widzą w nim dziewczyny. Po prostu wygląda z nim tak normalnie. Nie jak gwiazda, czy zadufany w sobie dupek. Wygląda jak miły, grzeczny chłopak.
-Mogę cię odprowadzić?
-Pewnie - odpowiedziałam bez zastanowienia, nawet nie wiedząc o co zapytał. Właściwie, prawdopodobnie nie ogarnęłabym się, nawet gdyby właśnie zaproponował mi dziki seks analny z użyciem banana jako dildo.
-No to.. chodźmy - pociągnął mnie lekko za rękę.
Szłam za rękę z Biersackiem i nie miałam przy tym "kisielu w majtkach". Co jest ze mną nie tak? Jestem lesbijką?
Droga mijała nam w ciszy. Nie była to krepująca, wymuszona cisza, spowodowana brakiem tematów. Jemu było głupio, a ja nie miałam zamiaru z nim gadać. Owszem, był dla mnie miły, przeprosił, ale, cholera jasna, nie mogę pozbyć się wrażenia, że jak nie patrze, patrzy mi w dekolt.
Albo to on jest zboczony, albo ja.
Andrew odezwał się dopiero wtedy, gdy dochodziliśmy do mojego domu. Przystanął i delikatnym, jak na faceta, gestem obrócił mnie w swoją stronę, po czym zawstydził mnie dwoma, bardzo krótkimi zdaniami:
-Tak właściwie, czasami warto jest przyjąć przeprosiny. A kłamać nie jest ładnie.
Zamurowało mnie. Patrzyłam na niego wielkimi oczami, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
Przejrzał mnie? Tak szybko?
-Ja..- wykrztusiłam tylko, ale przerwał mi i sprawił, że zarumieniłam się jeszcze bardziej.
-Uwierzyłbym ci, gdybyś nie wbijała mi tak mocno paznokci w rękę - zaśmiał się cicho. - I nie uciekała wzrokiem, gdy mi odpowiadasz.
-Przepraszam- westchnęłam ciężko, a moja niechęć zaczęła bardzo powoli się zmniejszać.
Jeśli mnie przejrzał, nie jest głupi. Mogłabym poświęcić mu trochę uwagi.
-Nie przepraszaj. Wiem, że czasem jestem dupkiem. Po prostu nie oceniaj mnie tak szybko, dobrze, Annie?
Kiwnęłam głową, wciąż patrząc na niego wielkimi oczami. Uśmiechnął się do mnie i lekko ścisnął moją dłoń, po czym zaczął mówić ciszej, przez co musiałam się do niego zbliżyć.
-Może kiedyś dasz się namówić na jakieś spotkanie? Poznałabyś mnie lepiej i zmieniła o mnie zdanie. Bo nie jestem taki, jak ci się wydaje.
-Nie jesteś szalenie inteligentny, przystojny i uroczy? Okej, jak wolisz - powiedziałam cicho, patrząc w jego oczy.
-Jesteś słodka, kiedy starasz się być miła. Daj mi swój numer - już miałam się nie zgodzić, kiedy dodał: - Wiem, gdzie mieszkasz. Nie masz wyboru.
-Czy to jest szantaż? - uniosłam jedna brew.
-A jeśli tak? - odwzajemnił mój gest.
-Jeśli tak, to zacznę cię lubić.
-Oczywiście, że to szantaż.
Zaśmiałam się i czekałam, aż  końcu uda mu się wydobyć telefon z rurek. Gdy w końcu to mu się udało, wystukałam na ekranie ciąg cyfr i oddałam mu telefon.
Uśmiechał się. Ale nie tak, jak wcześniej. Ten uśmiech był inny. Dziwny.

Cóż, właśnie oddałam duszę diabłu.

---------------------------------------------------------------------------------
Dam dam dam daaaam!!
Ann się waha, Andy nie czai, autorka woli zeswatać Ann z Mattem.
I tak zrobi inaczej.
Jak widzicie, powoli się godzą.
Powoli.
i tak pójdą do łóżka.
Okej.
Życze dobrej nocy!

KOMENTOWAĆ, BO JEBNĘ LIMIT

10 komentarzy:

  1. Świetne.
    Opowiadanie jest tak zabawne, że ciężko powstrzymać śmiech :3
    Hmmm... (zastanawiam się) Ann i Matt czy Ann i Andy?
    Zdecydowanie to drugie.
    Wiem, komentarz słaby, ale ja nie potrafię ich pisać.
    Dodam jeszcze na koniec, że czekam na nexta, pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hah ty umiesz poprawić człowiekowi chumor nie ma co :D
    Rozdział świetny!
    Też chcę tak grać w koszykówkę! To nie fair !
    Sory ale nie mam weny na kom :/
    Do następnego i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonim mnie rozpierdolił xd
    Świetnie piszesz, a mi jest wstyd, że nie komentuję. Czytam także twojego drugiego bloga, również zajebisty. W ogóle ty ociekasz zajebistością xd
    Czekam na następny i obiecuję komentować :*
    A! I zapraszam na bloga mojego i mojej przyjaciółki :)
    http://storyofbvb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. CUD MIÓD ORZESZKI !!!! Wielbię twoje opowiadania dobra no to eeee ten weny i czekam na next>>>Noele

    OdpowiedzUsuń
  5. Dupy nie urywa,ale jest spoko ^^. Cieszę się,że główni bohaterowie na początku się nie polubili ;). No i mam nadzieję,że nie będzie tak jak w niektórych lovestory, 5 rozdział i już szczęśliwa para 4ever :D.
    Czekam na nexta i weny a tymczasem zapraszam do siebie - bvb-is-our-paradise.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Daru do komentarzy nie mam więc...
    Do przeczytania bloga zbieram się chuj wie ile i w końcu przeczytałam.
    Więc opowiadanie bardzo mi przypadło do gustu pomimo ,że czytałam jeszcze tamto wcześniejsze a jednak to mi się bardziej podoba :3
    Ok teraz będę czekać na erotyka (wiem jestem zboczona)
    Więc kiedy on będzie?!
    Ok mniejsze xD jednak pamiętaj ,że czekam na niego.
    Tak wiem komentarz do dupy ale ja nie umiem ich pisać :/
    Życzę weny, pomysłów, czekam na nexta i zapraszam w międzyczasie do siebie:
    http://iambulletproofbvb.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. hmm... nie lubię spojlerów, ale ten, że "i tak pójdą do łóżka" mi się podoba xD chyba jestem zboczona :P no cóż.. czytam dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. 48 year-old Librarian Perry Ferraron, hailing from Maple Ridge enjoys watching movies like Stargate and Machining. Took a trip to City of Potosí and drives a Ferrari 275 GTB Alloy. kliknij tutaj teraz

    OdpowiedzUsuń