Gdy udało mi
się przebudzić, na dworze wciąż było ciemno. Koszulka kleiła się do moich
pleców, wilgotne kosmyki na stałe przylgnęły do mojej twarzy, a serce kołatało
w piersi tak, jak nigdy wcześniej. Pokój skąpany w mdłym świetle latarni
walczył z całych sił, by odzyskać kształt, lecz w moich oczach zamglonych
strachem był jedynie zlepkiem ciemnych, niczym nieróżniących się elementów.
Pierwsza
sierpniowa noc była zimna. Zza chmur pokrywających niebo tylko raz na jakiś
czas wyłaniał się księżyc w pierwszej kwadrze, by chłodnymi, białymi
promieniami oświetlić moją twarz. W jego świetle moja skóra wyglądała na niemal
przeźroczystą, a perlące się na czole kropelki potu – niczym drobne kryształki.
Powoli
stoczyłam się z łóżka i przykucnęłam przy nim, próbując opanować spazmatyczny
oddech i przyspieszone bicie serca. Oparłam się łokciami o materac i zamknęłam
oczy,. Kołysząc się na palcach do przodu i do tyłu, gdy w mojej głowie, niczym
retrospekcja, pojawiały się strzępki koszmaru, który atakował mnie z cała swoją
siłą już od tygodnia. Zimny dreszcz przebiegł po moim kręgosłupie, gdy w końcu
udało mi się opanować przerażenie, lecz na jego miejscu, oprócz mrowienia w
klatce piersiowej i żebrach, pozostał dziwny niepokój. Pod moimi powiekami
nadal przewijały się poszczególne fragmenty złego snu, niczym najgorsza
hollywoodzka produkcja. Niepokój znalazł swoje źródło, gdy na miejscu koszmaru
pojawił się on.
Odwiedzał
każdy mój sen. W każdym był równie poważny i opanowany, niczym najwyższej klasy
chirurg. Przytulał mnie do siebie, brał na kolana. Dotykał moich włosów i
policzków, zostawiając na nich łaskoczące smugi. Głaskał delikatnie po plecach,
obejmował, kołysał, szeptał czule, choć po przebudzeniu nie pamiętałam ani
jednego z jego słów. W mojej pamięci zostawały tylko jego wargi, ciepłe i
miękkie, pieszczące skórę na moim ramieniu i szyi. Silne dłonie, które
przesuwały się po moim ciele, badając każdy jego skrawek. Doprowadzał mnie tym
do szaleństwa, ale.. odsuwał się i patrzył na mnie zimno, gdy tylko jego wargi
miały spotkać moje. Patrzył tak chłodno, nieprzystępnie. A gdy otwierał usta,
czuły szept przeradzał się w ryk bestii o dwóch rzędach kilkucentymetrowych,
ostrych kłów, które później zatapiały się w moich ramionach.
Po dłuższej
chwili postanowiłam choć odrobinę się ogarnąć. Ściągnęłam przez głowę mokrą od
potu koszulkę i spod poduszki wyciągnęłam zapasową, którą przezornie
przygotowywałam przed pójściem spać, w razie gdybym w nocy miała pływać.
Oczywiście, jak najbardziej dosłownie.
Z ubraniem w
ręce podreptałam do łazienki. Jak na rasowego tchórza przystało, po drodze
zapaliłam wszystkie możliwe światła.
Usta
przepłukałam wodą, szyję i twarz dokładnie umyłam, a następnie założyłam świeżą
koszulkę. Włosy zaplotłam mocno i płasko, żeby nie przeszkadzały mi podczas
snu. W rzeczywistości nawet nie myślałam, że uda mi się jeszcze zmrużyć oczy
bez kogoś, kto leżałby obok i tulił do siebie z całej siły sprawiając, że nie
miałabym czym oddychać.
Wzięłam
głęboki oddech i znów wsunęłam się w miękką pościel, tym razem jednak
odrzucając duszącą kołdrę na bok. Nim odważyłam się zamknąć oczy, zerknęłam na
zegarek w telefonie; brakowało tylko kilku minut do czwartej.
Westchnęłam
gorzko, przypominając sobie, co w takiej sytuacji zrobiłabym, gdybym była na
ukochanym zadupiu w Polsce. Wyszłabym na dwór w majtkach i koszulce, nie
przejmując się tym, że ktokolwiek mógłby mnie zobaczyć. Przeszłabym kilkaset
metrów, przebiegła boso po asfalcie, śmiała i skakała, zupełnie tak, jak robiła
to miała dama z legend, którymi starsze panie straszyły małe dzieci.
Legenda o
Białej Damie była mi bardzo dobrze znana. Otóż Dama pochodziła z zamożnej
rodziny, ale zakochała się w mężczyźnie o zdecydowanie wyższej pozycji. Nie,
nie w żadnym wieśniaku. W bogaczu z pozycją. Osobiście myślę, że poleciała na jago kasę,
ale to pewnie ja jestem materialistką niewierzącą w miłość, nie ona. W każdym
razie, Biała Dama w nocy wymykała się ze swojej sypialni, biegała po ulicy
jedynie w białej koszuli nocnej, śpiewała, tańczyła i śmiała się do swojego
ukochanego. Zwabione jej głosem wygłodniałe psy rozszarpały ją na kawałki,
zostawiając na ulicy jedynie strzępek jasnych włosów i niemal nietknięta
koszulę.
Tak, wiem,
bardzo romantyczne.
Gdy podczas
pierwszej całonocnej bezsenności wymknęłam się z domu, na dworze zabawiłam nie
dłużej, niż trzy minuty. Sprintem przebiegłam sto metrów, a później zawróciłam,
bo bałam się, że zeżre mnie Burek sąsiadów.
Do moich
uszu dotarł cichutki sygnał wiadomości. Przewróciłam oczami i oparłam się na
łokciu, po czym wyciągnęłam się najbardziej jak tylko mogłam, żeby zgarnąć
laptopa leżącego na krześle przy biurku. Co tam szpagat, to jest dopiero
gimnastyka!
Kilka sekund
później siedziałam po turecku z laptopem na kolanach i twarzą Suellyn na
monitorze.
-Jest
czwarta nad ranem do jasnej cholery! – jęknęłam przeciągle, patrząc na moją
niemal dwudziestoletnią siostrę i próbując rozszyfrować, jak wykonane jest
skomplikowane upięcie na czubku jej głowy, spod którego wymykały się pojedyncze
blond pasma. Pod światło wyglądały niczym aureolka, a jej anielski wizerunek
dopełniała biała sukienka, ślicznie kontrastująca z opaloną skórą.
-Czwarta? U
nas jest trzynasta- wzruszyła szczuplutkimi ramionami, czym jeszcze bardziej
mnie rozjuszyła.
-Masz
rozszerzoną geografię i nie wiesz, że strefy czasowe w których jesteśmy, różnią
się o pieprzone dziewięć godzin? – warknęłam.
-I tak nie
śpisz, więc o co ci chodzi? – zmarszczyła mały, lekko zadarty nosek.
Ona ma
urodę, ja mózg.
-O nic. Nie
mam siły dyskutować – uniosłam ręce w obronnym geście. – A teraz gadaj, czego
chcesz? Ostrzegam, jeśli chodzi o Darka, to się, kurde, zdenerwuję.
Darek był
narzeczonym, chłopakiem, czymś w tym stylu Suellyn. Miał dwadzieścia osiem lat
i oprócz wieku, nie różnił się ode mnie absolutnie niczym. No, może był trochę
ładniejszy.
Nie lubiłam
go. Nigdy nie zdobył mojej sympatii, mimo, że prawie we wszystkim się
zgadzaliśmy.
Z Sue
poznali się na pierwszym roku jej studiów.
Zakochali się w sobie na zabój. Nie mam pojęcia jakim cudem, skoro on
wykładał tę nieszczęsną geografię…
-Nie o
Darka- machnęła lekceważąco ręką. – O Maćka.
Maciek z
kolei to przyjaciel Olivera, dawny obiekt moich westchnień. Gdy się z nim
żegnałam, z lekka mnie poniosło i popełniłam ogromny błąd – pocałowałam go.
Właściwie, to poprosiłam, żeby mnie pocałował, ale na jedno wychodzi.
-No, co z
nim? – oparłam łokcie na kolanach i patrzyłam wyczekująco na Sue.
-Kazał
przekazać, że przyleci na tę wymianę dopiero za tydzień, bo nie dogadał się do
końca z tym drugim facetem w kwestii mieszkań.
Odetchnęłam
z ulgą. Faktycznie, ogarnęła mnie lekkość. Lubię Maćka, ale nie chcę robić mu
fałszywej nadziei. Od czasu tamtego pocałunku pomyślałam o nim może dwa razy.
Nie mogłabym znieść nieszczerych uśmiechów, zapadającej krępującej ciszy. Nie
mogłabym mu powiedzieć, że nie lubię go w ten sposób, który pozwoliłby nam na
bycie razem.
-Słabo. Z
tydzień mam egzaminy do liceum – poinformowałam bez większego entuzjazmu.
-Użalasz
się. Na pewno sobie poradzisz, przecież nie jesteś głupia! – uśmiechnęła się. –
Jak idzie ci biologia?
Czy Suellyn
Cecily Evans właśnie zapytała, jak idzie mi nauka i stwierdziła przy tym, że
nie jestem głupia? Chyba ktoś był tak miły i podmienił mi siostrę.
-Dobrze –
nieśmiało odwzajemniłam uśmiech. – A jak tobie poszły sesje?
-Zdałam na
piątki! – wydęła usta pomalowane różowym błyszczykiem, a później zaśmiała się
perliście.
Okej, to już
przerasta ludzkie pojęcie. Oddam 50 punktów IQ za śmiech w połowie tak dziewczęcy jak ten Suellyn!
-Brawo! –
pogratulowałam. – A jak w domu? Babcia dobrze się czuje? A mama? – zasypywałam
ją milionem pytań, byle tylko przestała mnie wpędzać w kompleksy swoim urokiem
osobistym.
-W domu
dobrze. Babcia czuje się coraz lepiej, aktualnie wyszła z mamą na zakupy.
Radzimy sobie dobrze, nie myśl, że nie.
-Sue, ja po
prostu się martwię- sprostowałam natychmiast, orientując się, że moje pytania
mogły zabrzmieć po prostu chamsko i nazbyt dociekliwie, tak, jakbym w nie nie
wierzyła. –Tęsknie za wami i chcę tylko wiedzieć, czy wszystko okej. Martwię
się – powtórzyłam.
-Już nie ważne.
– powiedziała miękko. – Lepiej opowiadaj, jak tam w LA! Poznałaś kogoś?
-Duszno i
gorąco. A oprócz tego jakoś leci. Tylko robię za służbę – zaśmiałam się, choć
świdrujące spojrzenie blondynki sprawiało, że moja obnażona dusza cierpiała
istne katusze.
-Pytałam,
czy kogoś poznałaś – przypomniała.
Zagryzłam
nerwowo dolną wargą i potarłam lewe ramie. Sue zawsze miała lekką obsesję na
punkcie mojego życia uczuciowego. Wynikało to głównie z tego, że nigdy nie
byłam w związku (o ile można to tak nazwać) dłużej niż miesiąc i nigdy po
„zerwaniu” nie rozpaczałam okręcona w koc.
Można by pomyśleć, że jestem niestała w uczuciach, ale w rzeczywistości
jest trochę inaczej. Zbyt często ponoszą mnie emocje. Gdy po jakimś czasie
zdaję sobie z tego sprawę, po prostu kończę wszystko, co zaczęłam pod ich
wpływem.
-No..
poznałam kilku – mruknęłam nieśmiało, patrząc w jej piwne oczy.
-No to
opowiadaj! – Pisnęła podekscytowana. Wyglądała jak mała dziewczynka, która po
raz pierwszy znalazła się w wesołym miasteczku.
-Jeden ma na
imię Matt – powiedziałam. – Poznaliśmy się przez internetowy czat, a później na
siebie wpadliśmy. Przyjaźnimy się, gramy razem w koszykówkę.
Sądząc po
minie „mamo, ta brzydka pani właśnie odgryzła mi połowę lizaka”, moja odpowiedź
nie zaspokoiła jej ciekawości nawet w najmniejszym stopniu.
-Dobrze
całuje? – wypaliła.
Na moich
policzkach błyskawicznie pojawił się szkarłatny, a może nawet rubinowy
rumieniec. Uniosłam wysoko brwi, starając się przynajmniej stworzyć pozory, że
nie wiem zupełnie, o czym ona mówi.
-Sue, ja…
-Przestań,
Annie. Zagryzasz środek policzka, czyli coś ukrywasz. Zawsze tak robisz. No
więc?
Cud, ludzie!
Zapiszcie to gdzieś! Sue pamięta więcej, niż moje imię!
-Dobrze.
Bardzo dobrze. Zajebiście, cudownie, wspaniale. Jego usta są jak pieprzona
ambrozja. To znaczy, nie wiem, czy pieprzona, ale.. – przerwałam. Moje policzki
paliły żywnym ogniem.
- On też tak
myśli o tobie?
-Nie wiem,
Sue, nie wiem – poskarżyłam się. – Od tamtego pocałunku rzadko kiedy udaje nam
się porozmawiać – westchnęłam.
-Annie? Czy
ty się z nim przespałaś?
-Co? Nie! –
zaprzeczyłam zbyt gwałtownie. Suellyn chyba nie do końca mi wierzyła. – Sue,
nie rozłożyłam przed nim nóg.
-No dobra,
już, dobra- westchnęła i poprawiła prostą grzywkę, która i tak układała się o
wiele lepiej, niż moje włosy kiedykolwiek. – A ci inni?
Puk, puk.
Kto tam? Zazdrość.
- Poznałam
ich właśnie dzięki Mattowi. Gramy w jednej drużynie, nic szczególnego. –
Wzruszyłam ramionami. – A teraz zmieńmy temat, dobrze?
Sue
pogłaskała czule monitor, jakby próbując dodać mi otuchy. Przed oczami mignął
mi srebrny pierścionek z perełką. SUE JEDNAK JEST ZARĘCZONA.
A zazdrość
przestała mnie pukać. Teraz próbuje mnie rozerwać młotem pneumatycznym.
-Jasne –
uśmiechnęła się półgębkiem.
-Wiesz, bo
mam prośbę. Mogłabyś sprawdzić, czy w moim starym pokoju w szafie, na samym
dnie, nie leży notes? Stary, posklejany, lekko nadjedzony? Obok powinna być
książka, taka z twarzą kobiety na okładce.
-Jest –
rzekła bez zastanowienia. - Znalazłam go jakiś tydzień temu, jak sprzątałam.
Obok leżał plakat tych, no… Zakonnic!
Parsknęłam
głośnym śmiechem, orientując się, że miała na myśli Black Veil Brides. Tak się
kończy tłumaczenie siostrze etymologii nazwy zespołu.
-Tak, Sue,
właśnie tak. Mogłabyś dać książkę i notes Maćkowi, żeby mi podrzucił? I tak
pewnie pofatyguję się po niego na lotnisko, więc nie powinno być problemu.
Moja siostra
ochoczo pokiwała głową i zdmuchnęła pasmo włosów, które wpadło jej do oka.
-A co do
tego plakatu.. Przesłuchałam kilka piosenek tego zespołu i są całkiem nieźli –
stwierdziła z uznaniem, po czym, ku mojemu (nie)zaskoczeniu, dodała: - A
wokalista jest całkiem przystojny.
-Pieprzyć
wokalistę – Albo i nie. – Basista to prawdziwy ogier!
Jak łatwo
się domyślić, moje słowa były nasączone sarkazmem najbardziej, jak to tylko
możliwe. Ale Sue chyba łyknęła moją przynętę, bo prychnęła lekceważąco.
-Chyba
raczej kobyła.
Dopadł mnie
niekontrolowany śmiech. Złapałam się za brzuch i oparłam plecami o ścianę,
starając się choć trochę uspokoić, lecz to nie pomagało. Przycisnęłam poduszkę
do twarzy i wzięłam kilka głębokich wdechów, gdy moje oczy zaszły łzami.
Boże,
dlaczego dopiero teraz Sue stała się ideałem starszej siostry?
-Sue, ja cię
kocham- pisnęłam w poduszkę.
-Wiem, ja ciebie
też kocham, Annie. Ale czekaj! Trochę o nich czytałam…
-Ty
czytałaś?!
-I okazuje
się, że wszyscy mieszkają w Los Angeles! Może kiedyś któregoś z nich spotkasz?
– dokończyła entuzjastycznie, na co uśmiechnęłam się sennie. – Byłoby cudownie!
Pomyśl, spotkać takiego Andy’ego Biersacka i z nim porozmawiać.
-Bardzo
możliwe, że spotkam. Jest ogromna szansa – sapnęłam wymijająco, ignorując
większą część jej wypowiedzi, na co zmarszczyła lekko brwi. – No, Sue, ja
kończę. Ta głupawka mnie wykończyła, a o dziesiątej jestem umówiona na spacer,
a później idę opiekować się dzieckiem.
-Czekaj,
Ann. Jak to: „bardzo możliwe” i „ogromna szansa”? Czy ty coś przede mną
ukrywasz? I ty masz się opiekować dzieckiem?!
Pomachałam
jej jedynie, ukazując dwa rzędy prostych, białych zębów, po czym zatrzasnęłam
laptopa i wepchnęłam go pod łóżko, a sama wygodnie ułożyłam się na poduszkach.
Dosłownie kilka sekund później zmorzył mnie sen.
Niech się
zastanawia.
Mój telefon
rozdzwonił się na dobre punktualnie o ósmej rano. Z głośnym jękiem
niezadowolenie podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po zalanym światłem
pokoju. Gorące promienie lizały moją twarz i oślepiały, ale mimo to wstałam i
przeciągnęłam się dokładnie.
Od
umówionego spaceru dzieliły mnie dwie godziny, które zamierzałam poświęcić na
ubranie się, wykąpanie, uczesanie, zjedzenie śniadania.. zrobienie śniadania
dla chłopaków i posprzątanie po nich…
Nie wyrobię
się.
Przecierając
oczy podeszłam do szafy i wyjęłam z niej jasnogranatowe trampki przed kostkę,
białą koszulkę na ramiączkach czarne rurki i bieliznę. Z owym zestawem
pomaszerowałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, ubrałam się i
wyprostowałam włosy, a później lekko je poczochrałam, żeby nabrały objętości.
Po chwili namysłu wytuszowałam też rzęsy
i pociągnęłam usta bezbarwnym błyszczykiem, po czym przyjrzałam się sobie z
niekłamanym.. zdziwieniem.
Nie, to nie
jestem ja.
Westchnęłam
ciężko, wkładając na wpół rozładowany (ho, ho, pesymistka ze mnie) telefon do
kieszonki. Następnie zbiegłam na dół, omal nie zabijając się o własne nogi i
podreptałam do kuchni, żeby zrobić sobie zdrowe i pożywne śniadanie, czytaj
odgrzać wczorajszego kurczaka i kawałek pizzy.
Gdy posiłek
był gotowy, udałam się do salonu, powaliłam się na mojej ukochanej kanapie i
zajęłam się oglądaniem głupich amerykańskich filmów o uzdolnionej młodzieży,
która musi pokonać multum przeciwności losu, żeby w końcu stać się naprawdę
kimś.
-Kurwa mać –
rozległo się na schodach. O, tak, to musi być Oliver.
Na mojej
twarzy automatycznie pojawił się uśmiech, gdy brat zatrzymał się w pół drogi to
kuchni i spojrzał na mnie z mordem w oczach, orientując się, że właśnie
pochłaniam to, co on miał zamiar zjeść. Był w bokserkach, które dla odmiany nie
miały żadnych kompromitujących wzorków, na jego twarzy pojawił się zarost, że
już o jego fryzurze nie wspominając.
-Zajebałaś
mi żarcie – warknął. Później spojrzał na ekran. – Hannah Montana?
-Hannah
Montana- pokiwałam głową, po czym założyłam nogi na zagłówek i wzięłam
kolejnego gryza pizzy. – A tak poza tym, to od kurczaka rosną cycki.
-Tobie nie-
westchnął, po czym powalił się obok. –Zabierz te śmierdzące stopy sprzed mojej
twarzy – nakazał, na co fuknęłam obrażona do granic.
-One nie
śmierdzą- zaprotestowałam. –tylko pachną jak wiosenna łąka.
Oli pokręcił
głową, po czym zepchną moje nogi z zagłówka. Nie pozostało mi nic innego, jak
położyć mu głowę na kolanach i oglądać dalej.
Po kilku
minutach na schodach rozległa się kolejna kurwa. Uniosłam głowę z kolan brata,
żeby zobaczyć tatę w równie nowatorskim uczesaniu, ale ubranego w moją koszulkę
i jeansowe spodnie do kolan.
-O, Hannah
Montana – uśmiechnął się, po czym opadł ciężko na fotel. – A tak w ogóle, to z
boku wyglądacie dosyć dwuznacznie.
Nie trzeba
było dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka przesunęliśmy się na dwa odległe końce
kanapy.
-Ann podpieprzyła
śniadanie – zakablował Oliver. Kopnęłam go w biodro. – No za co?!
-Za jajco!
Po prostu dbam o waszą formę i zdrowe odżywianie – rzekłam wyniośle.
-Zaraz ja
zadbam o twoją sztuczną szczękę – warknął szatyn i praktycznie się na mnie
rzucił, okładając przy tym poduszką i
przytrzymując nogami. Pisnęłam i przylgnęłam plecami do podłokietnika, starając
się odepchnąć go jakoś. Oliver w jednej chwili ulokował się między moimi nogami
i jedną ręką przytrzymał mi nadgarstki, drugą natomiast nadal tłukł mnie tą
nieszczęsną poduszką.
Tymczasem,
nasz kochany tata nadal oglądał Hannah Montana.
-Oli!
Skończ! – wrzeszczałam i szarpałam się, próbując jakoś kopnąć go w tyłek, albo
przynajmniej w uda, żeby chociaż na chwilę wstrzymał atak.
-Zwinęłaś
moja pizzę. Nie możesz żyć na tej planecie.– stwierdził z niespotykaną u siebie
powagą i przycisnął mi poduszkę do twarzy. Później zaśmiał się, jak to mieli w
zwyczaju czynić złoczyńcy.
-Jesteś
głupi- wysepleniłam.
-Najgorsza
riposta wszechczasów.
-To nie była
riposta.
-A ty jesteś
brzydka.
-A ty masz
owłosione nogi.
Chwila
ciszy.
-TATO!!!
Koniec
końców, udało mi się wyplątać spod Oliego, dostaliśmy bure za zachowywanie się
jak idioci (od faceta który oglądał Hannah Montanah) i, idąc za radą taty,
poszliśmy na kompromis.
Dobra, to
był żart, wybiegłam z domu w szaleńczym pędzie, żeby tylko nie robić im
śniadania i nie zmywać po nich.
Słuchając By The Way
zespołu Red Hot Chili Peppers pokonywałam kolejne przecznice dzielące
mnie od bloku, w którym mieszkał Matt. W głowie układałam sobie najdogodniejszy
możliwy przebieg naszej rozmowy, choć i tak wiedziałam, że nie zda się to na
nic.
Na miejscu
byłam po piętnastu minutach. Oparłam się o ścianę i zadzwoniłam domofonem,
czekając na jakąkolwiek odpowiedź. W końcu ta nastąpiła, ale…
Odpowiedziała
mi mama Matta, pani Rose.
-Ann,
słońce, wejdź na górę, bo zanim obudzę tego lenia, mogą minąć wieki.
Zaśmiałam
się cicho, słysząc z jakim ubolewaniem w głosie kobieta mówi o lenistwie syna.
-Dobrze, proszę
pani.
Weszłam do
budynku i przeskakując po cztery schodki na raz, wdrapałam się na piąte piętro.
Zapukałam dwukrotnie do drzwi, które niemal natychmiast się otworzyły. Stała w
nich czterdziestoletnia kobieta, bardzo ładna i miła. Miała krótko obcięte
włosy, szare oczy i cerę, której mogłaby pozazdrościć jej niejedna nastolatka.
Panią Rose
poznałam już wcześniej. Była pielęgniarką w pobliskim szpitalu i wychowywała
syna sama. Była otwarta, bardzo tolerancyjna i kochała zwierzęta, a szczególnie
Ramzesa. No, Matta też.
-Ile razy
mam ci powtarzać, że nie musisz pukać? – spytała na wejściu, uśmiechając się
przyjaźnie.
-Wie pani,
że i tak będę - odwzajemniłam uśmiech i weszłam do środka, gdy przepuściła mnie
w drzwiach.
Zsunęłam ze
stóp trampki i właśnie wtedy poczułam jak na ramiona spada mi ogromy ciężar, a
mokry język zaczyna lizać mnie po
twarzy.
-Ramzes,
piesku, spokój – zaszczebiotałam do ogromnego mastiffa i pogłaskałam go po
grzbiecie. –No już, złaź, bo zaraz przestawisz mi bark- przykucnęłam, żeby
zdjął łapy z moich ramion.
Ramzes
wykonał niemy rozkaz i nadstawił łeb do głaskania, co też uczyniłam, gdy tylko
udało mi się wyprostować.
-Matt jest u
siebie, słonko. Nie wiem, czy będzie w stanie wyjść, po swoim wczorajszym
pijaństwie. Twierdzi, że umiera – zaśmiała się.
-Kac
morderca? – uniosłam jedną brew, czochrając psa za uchem.
-Oj tak. Jak
wróciłam po nocnym dyżurze, leżał na kanapie do połowy rozebrany z butelką w
ręku i majaczył coś pod nosem. A jego pokój..- machnęła ręką. - Istne
pobojowisko. Nie wiem, czy sprowadził sobie prostytutki, czy zabawiał się tak z
Willem i Tonym, ale to przerasta ludzkie pojęcie.
-Domyślam
się- przytaknęłam. – To.. może spróbuję go obudzić, dobrze?
-Oczywiście,
próbuj, ale nie wiem, czy ci się uda. Chociaż.. Odkąd cię poznał, zrobił się o
wiele grzeczniejszy. Spoważniał, a takie sytuacje jak ta praktycznie przestały
się zdarzać. Masz na niego dobry wpływ – oświadczyła.
-Dziękuję –
odpowiedziałam, czym też zakończyłam nasza małą wymianę zdań.
Pani Rose
skierowała się do kuchni, a ja do pokoju jej syna. Zapukałam cicho, a gdy nie
usłyszałam odpowiedzi, powoli wsunęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi.
Faktycznie, pokój wyglądał jak pobojowisko. Na podłodze leżało kilka
zgniecionych puszek, spod łóżka wystawały kolorowe pisemka, a popielniczka na
stoliku nocnym była pełna.
Matty leżał
na wznak, przykryty kocem do pasa. Głowę miał zasłoniętą poduszką.
Przysiadłam
obok niego i pogłaskałam po ramieniu. Jego mięśnie były napięte, a mnie
cholernie kusiło, żeby przesunąć dłonią po jego klatce piersiowej.
Na całe
szczęście, gdy pokusa stała się zbyt silna, chłopak przekręcił się w moją
stronę i odrzucił poduszkę z twarzy, po czym przyjrzał mi badawczo.
-Dzień dobry
– mruknął zachrypniętym głosem, podniósł się na łokciu i musnął ustami mój
policzek. – To nie był sen, prawda? Inaczej nie obudziłbym się obok ciebie –
uśmiechnął się rozkosznie, znów opadając na poduszki. Jego dłoń bez większego
problemu odnalazła moją, a nasze palce splotły się.
-Matty,
piętnaście minut temu byliśmy umówieni. Cokolwiek ci się śniło, nie chcę nawet
wiedzieć co, się nie wydarzyło –
powiedziałam miękko, drugą ręką głaszcząc go po policzku.
Rose jęknął
niezadowolony i zamknął na chwilę oczy, mrucząc coś bez związku. Mocniej
ścisnął moją dłoń i przesunął ją ja swoją klatkę piersiową.
Palant chyba
czyta mi w myślach.
-To wielka
szkoda, bo gdyby to nie był sen, umarłbym w raju.
Choć
powinnam się rozpłynąć od tego komplementu, tylko wzniosłam oczy ku górze, po
czym spojrzałam, w jego szare oczy i, nie mogąc się powstrzymać, musnęłam lekko
jego usta.
-Już ci
lepiej? – spytałam po chwili ciszy.
-O wiele-
szepnął zadowolony i podniósł do siadu, opierając się na dłoniach. Oparł się
plecami o zagłówek i poklepał swoje kolana.
Błagam, oby
miał bokserki, inaczej chyba nigdy nie zasnę.
I on też
nie.
Usadowiłam
się na jego kolanach, opierając wygodnie o jego klatę. Matt bez większych
ceregieli objął mnie w pasie i przycisnął do siebie mocniej, po czym oparł
głowę na moim ramieniu i cmoknął w szyję. Po chwili zastanowienia znów
pocałował tamto miejsce, tym razem dłużej i namiętniej, muskając językiem skórę
i lekko ją ssąc. Musiałam skupić całą siłę woli, żeby nie okazać, jakie to dla
mnie przyjemne. Jemu wyraźnie też sprawiało niemałą frajdę.
-Skoro już
ci lepiej, to musimy porozmawiać – jęknęłam cicho. Matt niechętnie oderwał się
od mojej szyi, a jego oczy spotkały moje.
-O czym
porozmawiać? – zapytał, głaszcząc dłońmi moją talię.
-O tym,
Matt. Nie zauważyłeś, że coś się między nami zmieniło? – westchnęłam niepewnie.
-No..
Rozmawiamy mniej, mniej się spotykamy. Ale poza tym, jest całkiem normalnie –
wzruszył ramionami i odsunął ramiączko od stanika, które najwyraźniej lekko mu
przeszkadzało w pieszczeniu ustami moich barków.
Powiem mu to
delikatnie.
-Chodzi o to
Matt, że dalej lubimy się tak samo.
Jesteśmy na siebie napaleni, nic więcej.
Och, cóż za subtelność.
-Możemy
sprawdzić. Zróbmy to. Później się zobaczy, czy faktycznie jesteśmy na siebie
tylko napaleni, czy może to coś więcej -
zlustrował mnie od góry do dołu.
-Matt, to
tak nie działa – sapnęłam cicho i spuściłam głowę, żeby włosy, które na całe
szczęście zostawiłam rozpuszczone, zakryły rumieńce na moich policzkach.
To jednak na
niewiele się zdało. Delikatnie złapał mój podbródek i podniósł do góry,
zmuszając, bym patrzyła w jego oczy. Powoli przesunął kciukiem po mojej dolnej
wardze, po czym z lekkim uśmiechem, głosem ściszonym do szeptu, spytał:
-To byłby
twój pierwszy raz?
Mogłabym
przysiąc, że, cholera, kiedyś w policzkach wypali mi dziurę.
-Matt,
błagam..- szarpnęłam się lekko, lecz jego stalowy uścisk nie ustępował. – To
nie jest..
-Moja
sprawa, wiem. Ale nie masz się czego
wstydzić – Oparł usta o moją skroń. –
Chociaż wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz.
Zabiję go
kiedyś. I to ze szczególnym okrucieństwem.
- Więc jak?
– pogłaskał mnie po włosach, jakby oczekiwał, że podejmę decyzję w minutę.
Cóż, gdybym
lubiła twórczość Sandry Brown, zgodziłabym się od razu. W końcu główna
bohaterka zawsze jest z tym pierwszym, ewentualnie tym lepszym.
-Skończmy
to.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Chyba jestem chora. Napisałam 15 stron rozdziału i po prostu musiałam podzielić go na pół, bo byłby za długi, no.
A tak w ogóle, to nie ma mnie w internetach przez tydzień, a gdy wracam jestem sto lat za murzynami. Pierdyliard nowych rozdziałów, czytelników, blogów.
No to także ten.
Co do rozdziału: Otóż napisałam go (te 15 stron) w dwa dni, w tym pierwsze 5 stron przepisywałam 2 razy, bo zawiesił się komputer i nic, absolutnie nic się nie zapisało. Ale jest Suellyn! I jeszcze się na pewno pojawi.
Dobra, chyba tyle z mojej strony.
Powiecie mi, jak tam koncert, co?
10 komentarzy - nowy
Serio, mogłabym dodać nawet dzisiaj.
Ach, jak mogłam zapomnieć. Jutro pojawią się też fakty o bohaterach. Naprawdę bardzo mi się nudziło.